Ile kosztuje przyzwoitość?

Henryk Grabowski


Podobno 90 proc. światowego majątku pozostaje w rękach 10 proc. najbogatszych ludzi. Mimo zagrożenia pokoju społecznego, które się za tym kryje, a także wbrew obiegowym opiniom, nie ma w tym – przynajmniej z moralnego punktu widzenia – niczego nieprzyzwoitego. Podobne relacje zachodzą między wielkością dokonań a liczbą ich twórców w innych dziedzinach. Wynika to ze względnie stałego wskaźnika jednostek kreatywnych w populacji. W odniesieniu do nauki prawidłowość ta została odkryta w latach 20. XX wieku jako prawo Lotki (od nazwiska autora), według którego „liczebność autorów, z których każdy napisał pewną liczbę prac, jest odwrotnie proporcjonalna do kwadratu liczby tych prac”, a następnie zweryfikowana w latach 50., w postaci tzw. progu Price’a (od nazwiska autora), zgodnie z którym „najwyżej 8 proc. populacji może podjąć pracę naukową z perspektywą uzyskania doktoratu”. Pewnie jest w tym jakaś niesprawiedliwość, ale nic na to nie można poradzić.

Uzasadniony sprzeciw mogą budzić natomiast przypadki, kiedy osiągnięty dorobek materialny, intelektualny lub artystyczny nie jest rezultatem talentów, lecz przekrętów. Począwszy od pospolitych kradzieży do balansujących na granicy prawa niezasłużonych korzyści. Pierwsze leżą w gestii wymiaru sprawiedliwości, drugie mogą być tylko społecznie napiętnowane. Do szczególnie odrażających przykładów tych drugich można zaliczyć sytuacje, kiedy różnej maści prezesi, dyrektorzy, członkowie rad nadzorczych itp., niezależnie od stażu pracy (podobno najkrótszy w historii wolnej Polski wynosił 2 tygodnie), pobierają milionowe odprawy, przekraczające możliwości zarobkowe wielopokoleniowych rodzin w ciągu całego życia. Najgorsza przy tym, jak się wydaje, nie jest sama nierówność materialna między nimi, ale to, że ci pierwsi najczęściej są pod ochroną sprawujących władzę i nie muszą się obawiać społecznego wykluczenia.

Opisane przypadki niezasłużonych korzyści nie ominęły również środowiska akademickiego. Począwszy od pospolitych plagiatów, a skończywszy na bardzo subtelnych przejawach społecznej niesprawiedliwości. Przykładem tych ostatnich są sytuacje, kiedy jedni profesorowie, w obawie, że mogą już nie nadążać za postępem wiedzy, wycofują się z życia zawodowego, a inni – wolni od tego typu skrupułów – uczą z ich książek studentów, pracując na kilku etatach. Różnica w dochodach między jednymi a drugimi jest właśnie wymierną w złotych ceną za przyzwoitość. Biorąc jednak pod uwagę, że ci drudzy są za to pozbawieni okazji do przeżywania satysfakcji związanej z tworzeniem czegoś oryginalnego, być może cena ta nie jest tak duża, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Nawet jeżeli jest to przeświadczenie naiwne, to przynajmniej pozwala łagodzić destrukcyjne uczucie zgorzknienia. Nieprawdaż?