Czym owocuje dwudziestolecie

Grzegorz Filip


Olga Tokarczuk i Andrzej Stasiuk, Marcin Świetlicki i Eugeniusz Tkaczyszyn to już klasycy. Teraz poloniści (nie tylko najmłodsi) zajmują się rocznikami siedem− i osiemdziesiątymi: Romanem Honetem (1974), Martą Podgórnik (1979), Agnieszką Drotkiewicz (1981) czy Mirosławem Nahaczem (1984−2007).

W kilku referatach oddano wprawdzie hołd Różewiczowi i Szymborskiej, Mrożkowi i Barańczakowi, ale potem już najczęściej mówiono o młodych. Rzeszowska sesja próbowała odpowiedzieć na pytanie o rzeczywisty stan literatury polskiej. – Czy istotnie jest to już „inna literatura”, z własnym sposobem funkcjonowania, ze zaktualizowanym rozumieniem roli pisarza, odrębnym kręgiem tradycji i hierarchią wartości? Czy wypracowała już własne kategorie estetyczne i dominanty problemowe, czy określiła profil czytelnika XXI wieku, wreszcie czy znalazła swoją historyczną tożsamość? – zastanawiali się prof. Zbigniew Andres i dr Janusz Pasterski, organizatorzy zjazdu, który dla mnie był także obrazem stanu zainteresowań badaczy zajmujących się najnowszą twórczością literacką.

Pięćdziesiąt referatów w ciągu dwóch dni, w trzech sekcjach, to dużo. 26 i 27 maja spotkali się uczeni z Krakowa, Poznania, Lublina, Łodzi, Katowic, Tarnowa, Radomia, Krosna, Torunia, Warszawy i samego Rzeszowa.

TA INNA

Czy literatura jest już inna? – chcieli się dowiedzieć organizatorzy konferencji. A czy musi być inna? – można zapytać. Dlaczego miałaby być inna? Inna niż literatura PRL? Bardziej wolna, niesterowana? Kiedy wychodzi kolejna książka „antyrodzinna” albo „antykorporacyjna”, a wszystkie podobne jedna do drugiej, straszące rzeczywistością z gazet, to mamy do czynienia z zaangażowaniem społecznym pisarza czy z koniunkturalizmem? Jeśli poeta obnosi się w swych wierszach z antyklerykalizmem, bo to modna postawa w jego środowisku, to gest ten jest objawem wolności (kontestacja autorytetu religii) czy zniewolenia (środowiskowy konformizm)?

Literaturą zawsze coś steruje: rynek, moda, salon, dominujący dyskurs, redaktor wydawnictwa, fundacja kulturalna, wpływowy krytyk, gazeta, jury nagrody. Najgorzej, gdy duża część tych czynników, osób i instytucji znajdzie się po jednej stronie, gdy aprobują jedną estetykę i jeden krąg tematyczny.

Mimo nadziei krytyków nigdy nie było „zaniku centrali”. Kiedy po roku 1989 monopol na dyktowanie warunków twórczości literackiej utracili komuniści, natychmiast przejęły go inne środowiska. Oczywiście pisarz może unikać podporządkowania. Może.

– Inna literatura to taka, która nie chce się lokować na pasie transmisyjnym dominującego dyskursu medialnego – mówiła dr Agnieszka Nęcka pokazując świat literacki jako uwikłany medialnie, w którym gazety decydują o hierarchiach, a kryterium rozgłosu staje się nadrzędne.

SYNTEZA

O syntezę mijającego dwudziestolecia upominał się w Rzeszowie prof. Marian Kisiel. Czy dostrzegliśmy to, co warte dostrzeżenia? – pytał. Czy potwierdziły się talenty, na które stawiano?

Trudności z syntezą tego okresu mają poloniści już w punkcie wyjścia i to nie przede wszystkim dlatego, że data 1989 nie jest w literaturze tak przełomowa, jak w życiu społecznym i kulturalnym. Synteza historycznoliteracka choruje na nadmiar możliwych perspektyw: można ją budować na podstawie kanonu literatury (ale którzy autorzy tego dwudziestolecia są kanoniczni?) lub opierając się na arcydziełach (ale same arcydzieła nie tworzą syntezy). Można przyjąć punkt widzenia czytelników, którzy głosują na blogach literackich. Ważna stała się perspektywa geografii literackiej (peryferie i centrum), można też pytać o związki między krajem i emigracją (emigracji nie znamy ani się nią nie przejmujemy – twierdzi prof. Kisiel). Można by wreszcie zestawiać światopoglądy albo świadomość literacką. Wielość sposobów jest źródłem paraliżu.

A może trzeba zapytać, czy synteza jest nam nadal niezbędna?

DYSKUSJE

Rzeszowska sesja, mimo napiętego programu, pozostawiała czas na dyskusje, a pojawiały się w nich interesujące poglądy, niebanalne rozróżnienia. Przy okazji referatu prof. Zofii Zarębianki o ewolucji ku metafizyczności w późnych wierszach Różewicza dyskutowano o konieczności rozróżnienia tego, co metafizyczne, od tego, co religijne. Autorka zdecydowanie się z tym zgadzała.

Nie zapomniano o starych pisarzach. W kontekście wypowiedzi prof. Włodzimierza Wójcika o Różewiczu i tekstu prof. Wojciecha Ligęzy o ostatnich tomach Szymborskiej (autorka zmienia w nich relacje ze światem, przesuwa akcenty artystyczne, nadal jednak ważne pozostają dla niej zagadnienia poznawcze) wymieniano Epilog burzy – ostatni tom Herberta – i Baltazara Mrożka jako utwory o cierpieniu.

W pewnej dyskusji pojawiło się pytanie: Czy mamy w Polsce postmodernizm? Pojawiło się i zawisło, mimo „śmierci autora”, „końca fabuły” i innych postmodernistycznych mantr. Historycy sztuki badają już „krajobraz po postmodernizmie”, muzykolodzy nie chcą jeszcze dostrzec schyłku tego nurtu, nadal wierząc w „zmianę paradygmatu”. Cieszy to, że bystre oko literaturoznawców dostrzega zmiany.

Nie wszyscy jednak tak to widzą. Wojciech Rusinek, analizując strategie poznawcze bohaterów prozy Zbigniewa Kruszyńskiego, sytuował ją (i pewnie słusznie) na granicy paradygmatów modernistycznego i postmodernistycznego. Postmodernizm odnalazła też Magda Szybiak w książce Anny Burzyńskiej Fabulant. Ta polonistyczna powieść o polonistach, będąca – według autorki szkicu – parodią lęków przed postmodernizmem, nie zyskała popularności w swoim środowisku. – To wynik nadmiernej szczerości tekstu – mówiła w dyskusji Magda Szybiak. – Nie lubimy tego.

POLONIŚCI

Co się zmieniło w tym dwudziestoleciu na konferencjach polonistycznych? Czy tylko sale – klimatyzowane, z wygodnymi fotelikami i panoramicznym widokiem za oknem? Dawno nie przysłuchiwałem się rozmowom literaturoznawczym, podchodzę więc do nich ze świeżym okiem i uchem. Dużo zmieniło się na lepsze. Na konferencje przyjeżdżają z referatami bardzo młodzi badacze bez strachu, że czeka ich konfrontacja z rówieśnikami i autorytetami z innych ośrodków. I ci młodzi doktoranci dyskutują bez kompleksów, objawiają wiedzę, oczytanie, zapał w tropieniu prawdy o literaturze. Czytają na bieżąco nowe tytuły i biorą je na warsztat niemal równocześnie z krytykami literackimi. Nie czekają aż się przedmiot badań ucukruje i „jak tytuń uleży”. Ma to oczywiście złe strony, ale przewagę dobrych.

– Nawet jeśli na co dzień zajmujemy się nieco wcześniej napisaną literaturą, to jednak czytamy nowych autorów – mówi mi przy obiedzie dr Ewa Kołodziejczyk z Kolegium Nauczycielskiego w Radomiu.

Ale ciekawe okazały się również obserwacje dotyczące starszych badaczy. Na równi z młodymi biorą się za nową literaturę, co kiedyś było niezwykle rzadkie. Wypytują młodszych kolegów o nowe nazwiska, nie wstydząc się uczyć od nich. Jednocześnie nadal mają do literatury najmłodszej pewien dystans, wynikający z doświadczenia badawczego i ukształtowanego smaku literackiego.

Korporacja młodszych i starszych znawców literatury bardziej jest dziś wspólnotą dyskutujących niż, jak do niedawna, hierarchią feudalnego podporządkowania. Obserwuję tę przemianę na konferencjach przyrodników czy ekonomistów, którzy przywożą normalność równego traktowania bez względu na wiek i zaawansowanie naukowe ze staży na Zachodzie. Cieszy to, że i na polonistyce, znacznie mniej mobilnej, takie zjawisko występuje. Badacze literatury najnowszej nie wypędzają ze swego grona krytyków literackich, bariera jest tu mniejsza niż np. między muzykologami i krytykami muzycznymi. Większa tolerancja wcale nie ubliża nauce.

Dużo się zatem zmieniło na lepsze, ale pewne słabe strony pozostały. Badacze literatury nadal odczytują swoje referaty, zamiast je omawiać, mimo że mają do dyspozycji tylko 20 minut. Ci mniej doświadczeni czytają więc z prędkością karabinu maszynowego, bez podnoszenia wzroku, wyrównanym głosem i tracą kontakt ze słuchaczami. Mając tak mało czasu nie potrafią sobie odmówić teoretycznego wstępu w obawie przed zarzutem nienaukowości. Potykają się na długich, niepotrzebnych słowach (wyeksplikowany, nieukonstytuowany, zinterioryzować, poliwalentny). Poloniści nie odkryli dotąd laptopów i prezentacji wizualnych, jakie przygotowują na swoje sympozja badacze w innych dziedzinach. To prawda, że źle przygotowane prezentacje bywają konferencyjną zmorą. Jednak w badaniach literackich, np. porównawczych, niektóre referaty zyskałyby na formie wizualnej i na pewno lepiej zapadły w pamięć.

Język tekstów polonistycznych najeżony bywa nadmiarem zapożyczeń, neologizmów, często pełen jest metafor, ozdobników stylistycznych, efektownych cytatów i figur. Nie zawsze służy to komunikatywności, czasem też kłóci się z estetyką. Poloniści lubią chwytliwe hasła: „śmierć autora”, „zanik centrali”, „apetyt na przemianę”, „ruchome marginesy” – skrzydlate formuły, które po latach nie uskrzydlają, lecz petryfikują opatrzone nimi zjawiska.

SZKOŁY

Sesja była okazją do podejrzenia mapy zainteresowań badawczych poszczególnych ośrodków polonistycznych, choć nie wszystkie były w Rzeszowie reprezentowane, np. ze Szczecina czy Wrocławia jest bardzo daleko. Wyraźnie zaznaczyła swoją obecność liczna, bogata w młode talenty szkoła śląska. Przyjechało kilka osób z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale jeśli pamiętać, że bardzo zdolni absolwenci studiów doktoranckich tej uczelni zasilają polonistyki w Tarnowie, Bielsku−Białej, Radomiu, Krośnie, krakowski uniwersytet był reprezentowany aż nadto dobrze. Polonistyka łódzka, rzetelna w opisie, ostra w dyskusjach, delegowała cztery panie. Również cztery osoby z Poznania to na pewno nie wszystko, na co stać ten ośrodek, niezawodny metodologicznie, w ostatnich latach zaangażowany w nowe kierunki badawcze. Tydzień wcześniej, w Poznaniu, miała miejsce bliźniacza sesja Dwadzieścia lat literatury polskiej 1989−2009. Estetyka i aksjologia, gdzie podobno fruwały w powietrzu modne obecnie na kampusach wezwania do „zaangażowania literatury”, kojarzące się, ze względu na pamięć historyczną, nie najlepiej (poza środowiskiem młodych badaczy). W Rzeszowie było znacznie spokojniej, bez ekscytujących fajerwerków, a o zaangażowaniu mówił w tonie ambiwalentnym dr Dariusz Nowacki. Zauważył, że proza czasem udaje tylko przejęcie sprawami społecznymi, a postulowanie zaangażowania wiąże się z kryzysem literatury.

Odkryciem stała się dla mnie szkoła KUL−owska, reprezentowana przez kilka młodych osób z trzech różnych katedr. W referatach tych badaczy szczególnie ciekawe były interpretacje poezji religijnej i prozy poruszającej tematykę wiary. I wreszcie gospodarze – bardzo liczni – aż 12 osób! Szkoła dynamiczna, ruchliwa, aktywna na konferencjach. Ośrodek ten zasłużył się w badaniach literatury emigracyjnej, szczególnie pisarzy z Anglii i Kanady (na konferencji gościł Florian Śmieja, poeta polski mieszkający w Kanadzie, który mówił o innym poecie emigracyjnym, zmarłym niedawno Janie Darowskim). Zadomowieni dziś w Rzeszowie badacze literatury współczesnej przybyli tu kiedyś z różnych stron: z Łodzi, Krakowa. Są też i rodowici rzeszowianie.

– Czy odczuwacie kompleks prowincjonalny? – pytałem dr. Jana Wolskiego, który na polonistykę rzeszowską trafił po studiach i asystenturze w Szwajcarii, a teraz zajmuje się tłumaczeniem literatury tego kraju.

– Kompleks? Nie! Ale na pewno mamy poczucie mniejszych szans – odpowiedział.

Poloniści z Podkarpacia zwracają oczy nie tylko w stronę Zachodu. Badają także literaturę swojego regionu. „Czy z literatury polskiej można wyodrębnić literatury regionów?” – zastanawiał się dr Wolski w referacie o Podkarpaciu literackim i odpowiadał twierdząco omawiając cechy charakterystyczne twórczości Wiesława Kulikowskiego, Józefa Kurylaka, Janusza Szubera, Jana Tulika i innych poetów. Prozę jednego z podkarpackich autorów, młodo zmarłego Mirosława Nahacza, wzięła na warsztat prof. Jolanta Pasterska, analizując w niej kategorię autora.

TO, CO NOWE

Nie byłoby literaturoznawstwa bez prób wyznaczania nurtów literackich. Nurt ośmielonej wyobraźni w poezji (Roman Honet, Bartłomiej Majzel, Radosław Kobierski, Tomasz Różycki) solidnie analizował Marcin Jurzysta, osadzając poetów wyobraźni w historii literatury (Harasymowicz, Czachorowski, Czycz) i wprowadzając własną terminologię. Tą samą grupą poetów zajęła się Marzena Dobner, sytuując ją porównawczo na tle Orientacji Poetyckiej Hybrydy (Żernicki, Bordowicz, Gąsiorowski), pokazując nurty wizyjne w obu formacjach.

Znalazło się też miejsce na refleksję nad zmianami w życiu literackim ostatniego dwudziestolecia. Dr Marcin Telicki mówił o Biurze Literackim Artura Burszty – instytucji, która wydaje wiersze, prowadzi warsztaty, organizuje festiwal literacki „Port Wrocław”, lansuje młodych twórców. Określił Biuro jako trzecią drogę między zanikiem centrali a jej powrotem.

O liternecie, czyli Internecie literackim, mówił Jacek Hnidiuk, zaliczając do niego blogi literackie, strony pisarzy, wydawnictw, księgarni sieciowych i wszelkie portale literackie.

Na konferencji podsumowującej dwudziestolecie zabrakło natomiast tematu czasopism literackich, a przecież dorobek dwóch dekad jest w tej mierze znaczący. W samym Rzeszowie ukazują się dwa ważne pisma: od 1991 kwartalnik „Fraza”, prowadzony przez Magdalenę Rabizo−Birek, oraz „Nowa Okolica Poetów” (założona przez Stanisława Dłuskiego w 1998).

Czytelnika literatury najnowszej interesuje z pewnością, w jaki sposób i z jakim efektem udało się jej opisać rzeczywistość minionego dwudziestolecia. Zresztą podtytuł spotkania brzmiał: Dwudziestolecie 1989−2009 wobec przemian politycznych, społecznych i kulturowych. Spośród wystąpień próbujących choć w części odpowiedzieć na to pytanie zapamiętałem tekst dr Magdaleny Lachman o oddziaływaniu technik i języka reklamy na literaturę, o myśleniu reklamą, pisarzach o duszy akwizytorów i copywriterach, którzy zostają pisarzami. Zachowałem w pamięci także referat prof. Barbary Gutkowskiej o późnych, autobiograficznych prozach Mrożka. Autora Baltazara referentka określiła jako intelektualistę katastroficznego, w ciemnych tonach widzącego rzeczywistość po okrągłym stole.

Dr Janusz Pasterski uważa, że na konferencji „udało się wskazać podstawowe cechy dystynktywne nowej literatury, uwarunkowania przestrzeni komunikacyjnej, zakres nawiązań intertekstualnych i wzorców narracyjnych, różne formy ideologizacji, wreszcie propozycje kanonu lekturowego. Sądzę więc, że konferencja spełniła swój cel – mówi dr Pasterski – rozstrzygając postawione w jej tytule pytanie w sposób twierdzący. Tak, to rzeczywiście już „inna literatura”, choć nie złączona jedną ideą czy też ustalonym zespołem tendencji światopoglądowych i artystycznych. To wciąż proces in statu nascendi, w którym jednak próbujemy dostrzec znamiona odrębności”.