Nieskończony akademik

Marek Misiak


Akademik jest miejscem kultowym – najbardziej dla tych, którzy nigdy w nim nie mieszkali. W wyobrażeniu wielu studentów mieszkających z rodzicami (jak również niektórych pracowników naukowych) dom studencki to miejsce nieustannych imprez, wygłupów i przechodzącej ludzkie pojęcie rozpusty. Gdyby istotnie tak było, żaden z mieszkających tam studentów nie doszedłby nawet do trzeciego semestru. Jaka jest prawda o akademikach? Gdy słuchałem opowieści znajomych, wciąż powracało jedno słowo: surrealizm.

Przereklamowana przyjemność

W opolskim akademiku sprzątaczka omal nie trafiła do szpitala psychiatrycznego. Znaleziono ją leżącą ze złamaną nogą na klatce schodowej. Przerażona kobieta twierdziła, że potrącił ją narciarz. Rzecz w tym, że był październik, a do najbliższego stoku narciarskiego kilkadziesiąt kilometrów. Gdy nieszczęsną kobietę miano już zabierać do „miejsca odosobnienia”, pewien student przyznał się, że to on był owym narciarzem. Zjeżdżał po schodach na nartach, z kijkami, w goglach, czapce i szaliku.

Niewiele mniej absurdalne jest zdarzenie, jakie rzekomo miało miejsce w akademiku Politechniki Wrocławskiej. Kilku studentów oglądało w pokoju film. Nagle otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wpadła postać w stroju goryla. Rozejrzała się wokół przerażonym wzrokiem i wyskoczyła przez okno (pokój znajdował się na parterze). Po chwili do tego samego pomieszczenia wtargnęła grupa czterech mężczyzn, którzy z okrzykiem: „Łapaj zwierza! Yeti! Yeti!” przebiegli przez pokój i wyskoczyli przez to samo otwarte okno. Siedzący w pokoju studenci wpatrywali się niewidzącym wzrokiem w swoje kubki z kawą, mówiąc sami do siebie: „To się nie dzieje naprawdę”.

Większość mieszkających w DS−ach studentów musi się zadowolić sytuacjami zabawnymi, choć mniej już efektownymi. Joanna Rutkowska, absolwentka polonistyki w Uniwersytecie Wrocławskim, wspomina następującą sytuację: – Wchodzę do kuchni z samego rana w sobotę. Sobota zaczęła się jak każda inna studencka sobota, czyli dość późno. Zaspane me oczęta nie były przygotowane na to, co miało nastąpić. W kuchni zastałam mojego współlokatora przyodzianego w szlafrok i ranne pantofle oraz uzbrojonego w wiertarkę marki Bosch. Cały ten zestaw (współlokator + wiertarka) stanowił dość osobliwy otwieracz do kokosa, który między pantoflami oczekiwał bez słowa na swój nieuchronny los. Współlokator bezpardonowo przytrzymał stopami wielki orzech, po czym z nieludzką wręcz konsekwencją począł wiercić. Kokos nie jęknął nawet w proteście. Potem przyszło mi doświadczyć upicia części tego napoju wysp egzotycznych. Cóż... przereklamowana przyjemność.

Wyobraźnia mieszkańców akademików nie zna granic. Symptomatyczne są tabliczki umieszczane niegdyś obok gaśnic w DS „Ślężak” (Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu): „Przypominamy, że sprzęt gaśniczy NIE SŁUŻY celom rozrywkowym”.

– W moim akademiku w każdym pokoju jest głośniczek i z portierni czasami coś ogłaszają – np. że w pokoju X kupili składniki na pierniki i nie mają na alkohol, więc chętnie składniki odsprzedadzą (to przed świętami było) albo pani portierka grzmiąca, że studenci, którzy w pokoju Y smażą gofry, niech przestaną dymić, bo się cały czas alarm włącza – mówi Anna Więcław z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.

Absurd czai się w najdrobniejszych przejawach życia codziennego. Pewien student podejmował w pokoju koleżankę. Zrobił jej w swoim najładniejszym kubku kawę z bitą śmietaną. Koleżanka kawy nie dopiła, a kubek stał zapomniany na parapecie przez kilka tygodni. Wreszcie studenta odwiedził kolega studiujący biotechnologię. Zainteresował się zawartością kubka i pożyczył go – rzekomo na kilka dni. Po tygodniu spytał, czy może o jego zawartości napisać pracę magisterską. A nasz student został bez kubka.

Ściągamy dziewczyny, ksiądz idzie!

W większości dużych miast duszpasterze akademiccy obchodzą akademiki z wizytą duszpasterską. Nie zawsze udaje się uprzedzić wcześniej mieszkańców akademika, że do drzwi ich pokojów zapuka ksiądz i niektórzy zmuszeni są podejmować decyzję o wpuszczeniu bądź niewpuszczeniu osoby duchownej niejako „na gorąco”. Kilka lat temu wraz z duszpasterzem DA „Dominik” we Wrocławiu odwiedzałem jeden z akademików. Wyprzedzałem ojca o kilka drzwi i pytałem, czy lokatorzy przyjmą księdza. Zapukałem do jednego pokoju, otworzył chłopak w samych slipach. Na pytanie odpowiedział: „Tak, jasne!”. Pokój za jego plecami był w całości – wszystkie cztery ściany – „wytapetowany” zdjęciami nagich kobiet. Spytałem więc: „Ale zdejmiecie te fotki?”. Wówczas młody człowiek zbladł i rzucił się do wnętrza pokoju, krzycząc: „Stachu, ściągamy dziewczyny, ksiądz przyjdzie!”.

Inne sytuacje ocierają się niemal o horror. Ten sam duszpasterz, obszedłszy już większość pokojów, zobaczył na korytarzu trzech smagłych mężczyzn o nieco orientalnych rysach. Zapytał, czy przyjmą księdza, a gdy oni spojrzeli po sobie niezdecydowani, wszedł do ich pokoju, aby ułatwić im podjęcie decyzji. Ojciec wyjął Biblię i zaproponował: „To może się pomodlimy?”. Wówczas jeden z chłopaków przełknął ślinę i powiedział niepewnym tonem: „Ale… my jesteśmy muzułmanami. Jesteśmy Palestyńczykami”. Ojciec Michał wspominał później, że w tamtym momencie pomyślał: „Teraz przekonam się na własnej skórze, co to znaczy dżihad”. Palestyńscy studenci okazali się jednymi z najsympatyczniejszych i najrozmowniejszych mieszkańców tego akademika – zaprosili nawet ojca do wrocławskiego meczetu.

Zdarzają się sytuacje dziwne, niemniej jednak niecałkowicie surrealistyczne. Rodzi je np. wspólne korzystanie z kuchni czy pralni. – Któregoś dnia zeszłam na portiernię i poprosiłam, że jak tylko jakaś pralka się zwolni, to bardzo proszę o informację. Pan portier tak bardzo wziął sobie do serca moje słowa, że następnego poranka o 600 zadzwonił domofonem z radością, że pralka jest wolna! – wspomina Ania Teklińska, absolwentka architektury w Uniwersytecie Wrocławskim.

Poziom kultury

Indagowani przeze mnie byli lub obecni mieszkańcy domów studenckich byli na ogół w stanie wymienić jedno nonsensowne wydarzenie z całego toku studiów. Niektórzy w ogóle nie przypominali sobie jakichkolwiek emanacji absurdu w swoim akademikowym życiu. Akademikowa codzienność jest zwyczajna, a często również bardzo nieprzyjemna.

– Moja koleżanka w listopadzie ub. roku została okradziona w nocy podczas snu z telefonu komórkowego. Pomimo zainstalowanych kamer nie udostępniono jej filmów, by złapać złodzieja – pokazano je dopiero policji. Ofiarę przestrzegano przed rozgłaszaniem zdarzenia (w trosce o reputację akademika). Złodziejem okazał się młody chłopak, mieszkaniec tego samego akademika – opowiada Joanna Wojtyła z wrocławskiej ASP.

Katarzyna Gruszczyk z Uniwersytetu Przyrodniczego słyszała o jeszcze drastyczniejszej sytuacji: – W jednym z akademików Uniwersytetu Wrocławskiego doszło kiedyś do bójki Polaków ze studentami zza wschodniej granicy. Efektem był przyjazd policji, wydalenie jednej osoby z akademika i zakaz zbliżania się do siebie przeciwników na określoną liczbę metrów. Prawie tak, jak w filmach.

Studentowi potrafią niekiedy zatruć życie pracownicy administracji. Marcin, absolwent budownictwa w Politechnice Wrocławskiej, wspomina: – W akademiku T15 PWr. pani kazała nam załatać w drzwiach dziurę, której nie zrobiliśmy. Jak już ją załatałem, to stwierdziła, że mamy odkupić całe drzwi, na co się nie zgodziłem. Na koniec okazało się, że dziura była zgłoszona kilka lat wcześniej (ja mieszkałem tam 5 lat i dziura była od początku). Ta sama pani kazała czyścić kamień w sedesie, który miał chyba też z 5 lat. Mnie samemu kazała na koniec roku przestawiać meble w pokoju, choć wcześniej oświadczyła, że meble mają być poodsuwane od ścian, żeby było widać, że sprzątane – a przestawianie w pojedynkę jest dość męczące.

Katarzyna Gruszczyk wspomina z kolei podejście pracownic akademika do przyjmowania gości: – Odwiedzających wpuszczano do godziny 2200, a o 2300 wyrzucano i nie było żadnych odstępstw od tej reguły. Kiedyś znajomy wychodząc z akademika zapomniał odebrać legitymacji w portierni, więc o godzinie 2300 wpadła do nas portierka, żeby go wyrzucić. Trudno ją było przekonać, że gościa już nie ma, chciała nawet sprawdzać w tapczanach. Kierowniczka wchodziła do pokojów pod nieobecność mieszkańców. Portierki wtrącały się do rozmów telefonicznych, łączonych przez centralę w portierni („Co tak długo wisicie na tym telefonie?”).

Jednak studenci bywają sami sobie winni, że pracownicy administracji niespecjalnie im ufają. Portierka, pracująca od 15 lat w DS „Kredka” (Uniwersytet Wrocławski), mówi: – „Wyczyny” mieszkańców akademików opierają się na rozrabiactwie, pijaństwie, robieniu na złość, dewastowaniu. Dziesięć lat temu w sylwestra straty wyniosły 10 tysięcy zł. Wtedy właśnie zaczęły się kaucje na sylwestra. Potłuczone szyby od hydrantów, powyciągane węże od pierwszego piętra do ostatniego, porozbijane gaśnice, pobite szyby. Rzucali z okien worki z wodą [akademik ma 23 piętra]. Przechodziła kobieta z dzieckiem – worek spadł dosłownie centymetry od niej. Do administracji są generalnie nastawieni na nie, ale nie bez powodu. Mówią, że kiedy tam wchodzą, czują się traktowani jak intruzi. Piętnaście lat temu poziom kultury wśród studentów był wyższy. Dawniej studenci rzadziej dawali nam odczuć, że oni są studentami, a my portierkami. Były to po prostu relacje człowieka z człowiekiem. A teraz na dystans – tylko jak czegoś potrzebują, robią się słodcy.

Na koniec drobna impresja. Jednemu z moich znajomych śnił się kiedyś sen: błądził po akademiku, który był nieskończony – niczym Biblioteka Babel Borgesa. Klatki schodowe nie miały początku ani końca, za zakrętem każdego korytarza zaczynał się następny. W każdym kolejnym pokoju nowi ludzie, nigdy nie natrafiało się drugi raz na ten sam pokój. Znajomy stwierdził jedno: sen ten nie był koszmarem.