Wszystkim zależy na spokojnym klimacie

Waldemar Korczyński


Na jednym z forów dyskusyjnych wyczytałem wyjątkowo jasno sformułowane wyznanie nieznanego mi naukowca na temat ludzi konfliktowych. Rzecz jest w moim odczuciu bardzo ciekawa z wielu powodów. Autor w kilku innych wypowiedziach okazywał się być bardzo przytomnym i nie zdarzało mu się kwestionować ani faktów, ani poprawnych rozumowań. Z jego wypowiedzi wnosić można, że idzie w nauce prostą drogą, szwindli nie robi i – mając poczucie własnej wartości – nie wpada w megalomanię, co niektórym się zdarza. Myślę, że w normalnej sytuacji należałoby uznać go za wzorzec. Nie wiem, czy piastuje on jakieś stanowisko decyzyjne, czy pisze „z wyobraźni”, ale napisał coś, co w moim odczuciu jest w dyskusji o tzw. etyce w nauce kluczowe.

A napisał tak: „Jako kierownik placówki nie zatrudnię osoby konfliktowej (którą w większości przypadków należałoby raczej nazwać niewychowaną). Nie zatrudnię też osoby po przejściach, bo za taką zazwyczaj ciągnie się niepotrzebny dla mnie ogon konfliktów i sporów. Poza tym osoby konfliktowe większość czasu dalej będą marnotrawiły na wszczynanie konfliktów i budzenie kontrowersji. Ot, taka ich natura i tego się nie zmieni. Przy czym nie ma dla mnie, jako kierownika placówki, znaczenia, czy i kto miał rację. Konflikt zawsze jest destrukcyjny, a więc dopóki mam wybór między kandydatami, zawsze opowiem się za kandydatem niekonfliktowym”.

Odebrałem to również jako skierowane do mnie, bo ja tak właśnie zostałem przez moich adwersarzy określony. Takie, personalne niejako, uwagi generują zawsze jakieś ogólniejsze refleksje, więc zrobiłem szybki rachunek sumienia i wyszło mi, że w okresie, kiedy byłem jakimś (zawsze bardzo nisko usytuowanym) szefem, też przydarzało mi się myśleć „zadaniowo” i konflikty nie tyle rozwiązywać, co ich oraz ich nosicieli (tzn. ludzi konfliktowych) unikać. W zasadzie nigdy nie podejmowałem decyzji w sprawie zatrudnienia jakiegoś konfliktowego osobnika, ale spróbowałem wyobrazić sobie tę sytuację.

Z opinią niewychowańca

Otóż w hierarchicznie zorganizowanym systemie kierujący jednostką ponosi odpowiedzialność za sprawność jej funkcjonowania. A konflikt jest rzeczywiście destrukcyjny i sprawności tej nie podnosi. Gdyby jednostką tą był np. oddział wojska, to dowódca powinien zawsze zachować się tak, jak opisał to autor wspomnianego postu: dla dobra ogółu konflikt eliminować, a już na pewno nie brać go sobie na głowę przyjmowaniem do roboty jakiegoś konfliktowego typa (nazwijmy go za autorem postu niewychowańcem).

Tak się składa, że ja – po wyrzuceniu z Akademii Świętokrzyskiej – zostałem z taką opinią niewychowańca zatrudniony w innej uczelni. Ustaliliśmy z moim nowym szefem (dziś doceniam jego odwagę), że z moim dotychczasowym konfliktem koniec i że od tej właśnie rozmowy ja się „wyciszam”. Mieliśmy obaj nadzieję, że wspomniany wyżej „niepotrzebny ogon konfliktów i sporów” zostanie w ten sposób ostatecznie ucięty i ja – akceptując poniesione straty – zacznę „od nowa”. Okazało się jednak, że zapomnieć muszą obie strony.

W prymitywnym, niewątpliwie, rozumieniu takiego jak ja niewychowańca, to ja poniosłem realne straty: straciłem pracę, gromadzone latami materiały, opinię (zostałem ukarany przez komisję dyscyplinarną), a nawet zabrano mi moje prywatne rzeczy o wartości co najmniej kilkuset złotych. Moi adwersarze – jeśli w ogóle cokolwiek utracili – to tylko opinię. I w znacznie mniejszym niż ja stopniu, bo np. lokalna prasa jednoznacznie określiła mnie jako faceta, który zamiast zajmować się robieniem habilitacji, robi „polskie piekło”. Mojego sprostowania wypisywanych bredni nikt drukować nie chciał. Sprawę opisało „FA”, ale „trefne” numery natychmiast znikły z uczelnianej biblioteki. (...)

Pełny tekst w wydaniu drukowanym.
Dr Waldemar Korczyński, matematyk, emerytowany pracownik Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach.