Pod most

Marek Misiak


We wrześniu i październiku ubiegłego roku pojawiały się w mediach alarmujące doniesienia, że wielu studentów niepochodzących z miasta, gdzie studiują, może być zmuszonych rzucić studia, gdyż nie będą mieli gdzie mieszkać. Uczelnie w kilku miastach (np. we Wrocławiu) zmniejszyły liczbę akademików. Coraz częściej właściciele mieszkań nie chcieli wynajmować ich studentom, preferując osoby pracujące. Jednocześnie stale rosnąca liczba studentów przy równoczesnym kryzysie na rynku mieszkaniowym spowodowała drastyczną zwyżkę cen wynajmu choćby tylko miejsca w pokoju. Duża przewaga popytu nad podażą daje wynajmującym możność dyktowania nie tylko cen, ale także innych warunków. Studenci Uniwersytetu Wrocławskiego manifestowali na moście Grunwaldzkim, mówiąc, że niedługo tam właśnie będzie ich miejsce zamieszkania. W imieniu studentów o życzliwość i obniżenie cen prosiło kilku rektorów. Po paru tygodniach sprawa przycichła. Nikt nie dysponuje jednak danymi, ilu studentów, zwłaszcza I roku, musiało zrezygnować ze studiów lub przenieść się na studia zaoczne.

Gra w casting

Jednym z najbardziej kuriozalnych skutków tego typu sytuacji są tzw. castingi na współlokatora. Byłyby one zrozumiałe, gdyby stanowiły narzędzie odsiewu ludzi o nawykach lub cechach charakteru czyniących wspólne zamieszkiwanie horrorem. Kiedy czytam w gazetach i na forach internetowych wypowiedzi organizatorów takich castingów, nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że wielu z nich służą one głównie do zabawy kosztem innych. Czemu innemu bowiem mają służyć dziwne polecenia lub pytania ingerujące mocno w sferę intymną? Źródłem rozrywki bywa też sama sytuacja castingu, gdy kilku lub kilkunastu kandydatów siedzi wystraszonych, patrząc wilkiem na siebie (bo przecież jeśli ten drugi zostanie wybrany, to ja odejdę z kwitkiem), a przepytujący rozsiada się na kanapie całkowicie zrelaksowany. Poczucie władzy jest niewątpliwie bardzo miłe, ale co takie sytuacje mają wspólnego z jakąkolwiek solidarnością wśród studentów?

Nie mogę się również pozbyć wrażenia, że wiele takich „paczek” kolegów organizujących castingi chce, aby mieszkał z nimi ktoś do nich podobny – kto nie tylko opuszcza deskę sedesową, ale również podobnie się ubiera, słucha podobnej muzyki i podobnie lubi spędzać wolny czas. Teoretycznie nie ma w tym nic złego – każdy może otaczać się takimi ludźmi, jakimi chce. Ma to jednak, w mojej opinii, znamiona zamykania się w jednym środowisku. Tymczasem od współlokatora odmiennego mocno od nas (ale nie irytującego) można czegoś się nauczyć – być może w jego sposobie życia jest coś, co można by naśladować, a dzięki jego zainteresowaniom zapoznamy się z czymś naprawdę ciekawym?

Upokarzanie studenta

O ile castingi można by jeszcze uznać za swego rodzaju znak czasu i wyraz zmian w środowisku studenckim, o tyle postawa wielu właścicieli mieszkań jest już wyrazem czystego cynizmu połączonego z myśleniem stereotypami tak uproszczonymi i mijającymi się z prawdą, że jest to wręcz nie do uwierzenia. (...)

Pełny tekst w wydaniu drukowanym.