Dalsza degrengolada czy zwrot ku lepszemu?

Henryk Grabowski


Nawet pobieżna analiza kryteriów awansu naukowego w Polsce po II wojnie światowej dowodzi, że ulegały one, pod rządami kolejnych ustaw, systematycznej liberalizacji. Z wyjątkiem pierwszych lat po okupacji, kiedy skrócenie drogi dochodzenia do samodzielności w nauce uzasadniały drastyczne niedobory kadrowe, w latach 50. ubiegłego wieku nastąpiła stabilizacja systemu awansowego w postaci dwóch stopni: doktora i doktora habilitowanego oraz tytułów naukowych profesora nadzwyczajnego i zwyczajnego. Wiązały się z nimi stanowiska adiunkta, docenta i profesora.

Pierwszym krokiem w kierunku złagodzenia obowiązujących rygorów awansowych było dopuszczenie do zajmowania stanowiska docenta przez doktorów. Choć decyzja ta miała stricte polityczne podłoże, jej oficjalnym motywem była chęć przyspieszenia awansu najzdolniejszym adeptom nauki. Mimo totalnej krytyki docentów kontraktowych, zwanych złośliwie marcowymi, liberalizacja ta, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy, przyniosła mniej szkód od przewidywanych. Stało się tak dlatego, że docentura kontraktowa była ściśle limitowana w czasie, po upływie którego należało uzyskać habilitację lub nieodwołalnie wracać na stanowisko adiunkta.

Znacznie bardziej brzemienna w negatywne skutki okazała się następna regulacja prawna, w wyniku której m.in. docenturę zastąpiono stanowiskiem profesora nadzwyczajnego, zwanego także uczelnianym. Tu również oficjalnym powodem było przyspieszenie awansu utalentowanym doktorom habilitowanym. Jak się jednak okazało, w wyniku tej zmiany powstała wcale niemała zbiorowość profesorów nadzwyczajnych, którzy – wobec realnej perspektywy uzyskania po 5 latach dożywotniej stabilizacji zawodowej – z góry postanowili „zawiesić pióra” i zająć się zarabianiem prawdziwych pieniędzy.

Trudno przewidzieć, co przyniesie zapowiadana kolejna nowelizacja prawa o szkolnictwie wyższym. Niewątpliwie krokiem w dobrym kierunku jest zapowiedź przeprowadzania przewodów na stopień doktora habilitowanego przez gremia niezależne od rady macierzystego wydziału habilitanta. Czy zastąpienie rozprawy habilitacyjnej oceną całokształtu dokonań badawczych i wynalazczych nie obniży poziomu przygotowania kandydatów do samodzielnej pracy naukowej, dopiero się okaże. Warto jednak pamiętać, że wszystkie dotychczasowe zmiany kryteriów awansu naukowego, mające w założeniu ułatwiać dochodzenie do najwyższych stanowisk w nauce najzdolniejszym, stanowiły raczej furtkę dla mniej zdolnych. Prawdziwie utalentowanym i zdeterminowanym żadna dotychczasowa ustawa nie przeszkodziła w rozwoju naukowym. Oby tym razem założenia nie rozminęły się z rzeczywistością.