Polityka historyczna z lewej flanki

Leszek Szaruga


W poświęconym czterdziestoleciu wydarzeń z roku 1968 zeszycie niemieckiego miesięcznika „Osteuropa” (nr 7/2008) – opatrzonym podtytułem „Enzym wolności” – przeczytałem w odredakcyjnym wstępie, że „polski Marzec jest punktem wyjściowym ruchu, który poprzez Praską Wiosnę, Kartę 77 i przede wszystkim Solidarność doprowadził do obalenia autorytarnych reżimów komunistycznych”. Prawda czy fałsz?

To zależy od punktu widzenia. Można dowodzić, że wydarzenia marcowe były inspirowane przez polski Październik – nie przypadkiem pierwszym sygnałem buntu stał się wykład Leszka Kołakowskiego w 10−lecie wydarzeń z roku 1956 – a te z kolei nie byłyby możliwe bez wcześniejszych zrywów, Powstania Warszawskiego nie wyłączając. Można jednak dowodzić również, że środowiska, które inspirowały wydarzenia roku 1968, ożywione były ideą – podobnie jak w Czechosłowacji – „naprawy socjalizmu”, a tym samym nie w głowie im był demontaż sowieterii. Obie tezy stanowią oczywistą nadinterpretację, mimo to wciąż pojawiają się w naszej publicystyce. Obie też skupiają się na odmiennym rozumieniu procesów historycznych, podporządkowując ich przebieg założeniom ideologicznym.

Z różnych względów opis historii z perspektywy socjalistycznej jest w Polsce uważany za wstydliwy. Jedną z podstawowych przyczyn tego stanu rzeczy jest udany szwindel pojęciowy, jakiego dokonały władze Peerelu, które pojęcia „socjalizm” i „komunizm” nakazywały traktować jak synonimy. Przyznawanie się do tradycji socjalistycznej jest dziś w Polsce traktowane jak skłonność do usprawiedliwiania komunistycznej przeszłości. Krąg skupiony wokół „Krytyki Politycznej” redagowanej przez Sławomira Sierakowskiego wciąż stanowi na polskiej scenie politycznej obiekt swoiście egzotyczny. Warto jednak mu się przyjrzeć.

Dobrym punktem wyjścia jest lektura wydanego niedawno „Krytyki Politycznej przewodnika lewicy”, w którym moją uwagę przyciągnął rozdział poświęcony polityce historycznej. Czytamy tam, iż „odwrócenie się od historii sprawiło, że jedyną politykę historyczną uprawia dziś prawica”. Tymczasem, przekonują autorzy, można i należy uprawiać lewicową politykę historyczną, której podstawą winna się stać „tradycja krytycznego patriotyzmu”, który przede wszystkim winien odrzucić czysto narodową perspektywę polskich dziejów. Ta perspektywa przyświecała – cóż za przykład dialektyki! – władzom komunistycznym: „Odpowiedzialnością za naród uzasadniony był stan wojenny, który położył kres masowemu ruchowi społecznemu świata pracy. Stan wojenny i krytyka „roszczeniowych postaw” robotniczych przygotowały grunt pod budowę systemu kapitalistycznego w Polsce, który ustanawiany był przez delegitymizowanie postulatów świata pracy i brutalną modernizację, nieliczącą się z kosztami społecznymi”. Cóż, jeszcze krok, a zrozumiemy, że z punktu widzenia polityki historycznej lewicy Okrągły Stół był zdradą i manipulacją.

Gdy czytałem to obszerne wypracowanie, miałem odczucia podobne do tych, jakie towarzyszą mi przy lekturze tekstów traktujących o polityce historycznej prawicy: to podróż w prehistorię, próba galwanizacji kategorii i pojęć XIX−wiecznych, zaświadczająca niezdolność większości politycznych elit w Polsce – prawicowych czy lewicowych – do odnalezienia się w świecie zasadniczo odmiennym od tego sprzed dziesięcioleci. Na nic, jak widać, analizy takich intelektualistów, jak Jadwiga Staniszkis, dowodzące, że nastąpiła zasadnicza zmiana kategorii polityczności. Nie bez powodów w tomie „O władzy i bezsilności” pisze: „Nam, Polakom, trudno zrozumieć kryzys metafizyki państwa, bo nie uczestniczymy w kształtującym ją ruchu idei. (…) Bez zrozumienia tego procesu nie porozumiemy się z Europą. Nie zrozumiemy też własnego kryzysu państwa i polityki oraz jego związku z postpolitycznością nowego europejskiego dyskursu, nastawionego na sterowność i dyktat formy w szerszej, już ponadpaństwowej skali”.

Uwagi te dotyczą tak prawicy, jak lewicy. Obie te grupy są w Polsce anachronizmem, próbą rekonstrukcji skansenu politycznego dwudziestolecia międzywojennego. Objawem tego są wysnuwane przez oba ideologiczne fronty projekty polityki historycznej. Obu dotyczy też refleksja, jaką swego czasu objął polską prawicę Piotr Wierzbicki w szkicu „Myśli staroświeckiego Polaka”, w którym wskazywał na jej niedouczenie.

O nieuctwie lewicy niech świadczy zdumiewający poczet jej myślicieli z omawianej publikacji: Stanisław Brzozowski, Tadeusz Boy−Żeleński, Irena Krzywicka, Witold Gombrowicz i Jacek Kuroń. Trudno o większą bałamutność. Próba zaanektowania Gombrowicza – jak rozumiem, dla jego „krytycznego patriotyzmu” – jest dowodem dalekosiężnej automanipulacji. Krzywicka ma zapewne wypełniać parytet reprezentacji kobiet (może lepsza by była Maria Dąbrowska?). Ale ważniejsze wydaje się pominięcie takich postaci, jak Edward Abramowski, Jan Strzelecki czy Jan Józef Lipski (to pierwsze z brzegu przykłady). Przyznam, że tylko ten fragment „Przewodnika” wystarczy, by z politowaniem przyglądać się próbom reanimacji ruchu lewicowego, jaką podjął Sierakowski.