(Prze)uczona polska starość

Waldemar Tłokiński


Polak żyje coraz dłużej, za to mądry jest coraz krócej. Mający aspiracje do współtworzenia filozofii Zachodu Polacy z całym ukontentowaniem rozwijają się realizując aksjologię, dla której obraz starca to wizerunek głupca, a nie mędrca. Mówiąc o starcu, mam na myśli człowieka późnej dorosłości, również sędziwego, niedotkniętego nieszczęściem zmian neurodegeneracyjnych. Zamiast starych wzorców przyjmuje się wyzwania obłędnego pośpiechu, na wyścigi, byle prędzej, byle dla siebie i tylko dla siebie.

Przyjrzyjmy się kilku sytuacjom. Oto rodzina przeciętnego zjadacza chleba, w której spotykają się trzy pokolenia. Liczy się głos wyłącznie pokolenia „środka życia”. Starsi, nierzadko już w pojedynkę, tracą warunki do partnerstwa komunikacyjnego. Ich wspomnienia wysłuchiwane są z litości, o nowych sprawach nic już w zasadzie ważnego usłyszeć od nich nie można. Pokolenie najmłodsze broni się jak może przed interwencjonalizmem rodziców. Korzysta z wszystkiego pełnymi garściami siedząc im na plecach. Z dziadkami kontakt już jest prawie niemożliwy. Co po doświadczeniowej mądrości dziadka, gdy ten nie umie włączyć komputera. Transmisja międzypokoleniowa działa tylko w jedną stronę: od najmłodszych ku najstarszym. Pokolenie środka zastyga w poczuciu stałości życia, młodość wprawdzie minęła, ale do bilansu życia daleko.

W takim właśnie świecie, świecie pracowników nauki, trywializacja przepychania się do przodu czyni z mądrości wiekowej towar przechodzony. I tu także transmisja międzypokoleniowa, wprawdzie z kierunkiem od starszego ku młodszemu, nie przynosi satysfakcji, zamiast niej – rozgoryczenie i doświadczanie niewdzięczności. Warto byłoby przeprowadzić badania wśród uczonych, którzy przeszli na emeryturę, dotyczące poczucia ich prestiżu, uszanowania, wdzięczności za trud nauczycielski i organizacyjny. W chwili obecnej, dzięki szkolnictwu prywatnemu, mają okazję dorobić do emerytury (zasiłku) w sposób godny, rzetelny i uczciwy. A co się dzieje w ich macierzystych uczelniach, gdzie pracowali nieraz całe życie i pełnili rozmaite funkcje? Tam już są nowi, którzy walcząc między sobą szybko zapominają o tych, którzy byli przed nimi. Zapominają tak dalece, że nagła informacja o pogrzebie staje się bardzo niewygodna, bo zmusza do przypomnienia o zwykłej ludzkiej przyzwoitości, a ta dla wielu jest już luksusem. Proszę przyjść na pogrzeb emerytowanych profesorów. W wielu przypadkach chowani są ludzie prawie anonimowi. Ile osób z władz uczelni przyszło na cmentarz, ile z macierzystego instytutu, ilu doktorantów czy studentów? Gdzie podziała się mądrość korporacyjna, budująca godną starość przez tych, którzy są władni to jeszcze uczynić? Pycha poczucia własnej mocy traci horyzont czasowy, a później staje się jak zwykle.

W ciągłych poszukiwaniach zmian regulujących zasady funkcjonowania szkolnictwa wyższego pojawiły się i takie, które dotyczą ograniczeń wiekowych. Chęć unifikacji, mającej być pokrywką dla rzeczywistych podziałów związanych z własnością, zrodziła pomysł zrównania obu sektorów (państwowego i prywatnego) poprzez zapis, że rektorem można być do 70. roku życia. Jestem w stanie zrozumieć te ograniczenia czasowe w odniesieniu do sektora państwowego, bo tam 70 lat oznacza bezwarunkowe odejście na emeryturę. W szkolnictwie prywatnym o przydatności akademickiej rozstrzyga sprawność intelektualna i zdrowotna. Losy wielu uczelni prywatnych zależą od siły organizacyjnej, charyzmy osobowościowej i doświadczenia ich rektorów, bez względu na ich wiek. Założyciel, korzystając z ustawowych kompetencji, kieruje się również swym egzystencjalnym rozumem. Nie przedłuży kadencji rektorowi, który przestał odróżniać dziekana od dziekanatu. Natomiast z całym słusznym przekonaniem będzie dalej korzystał z umiejętności i wiedzy, prestiżu i doświadczenia, dobrych więzi społecznych i urzędowych rektora, który wczoraj ukończył 70. rok życia, i którego dalszy czas kadencji jest warunkiem rozwoju i pomyślności uczelni.

Nie rozumiem, dlaczego państwo, nie dając grosza na działalność uczelni prywatnych (jako instytucji dydaktycznych), ingeruje w uczelnię, które na własne ryzyko prowadzi działalność w zakresie procesu dydaktyczno−wychowawczego podlegającą surowej ocenie PKA. Jeśli uczelnia dobrze funkcjonuje jako instytucja kształcenia akademickiego, dobrze realizuje swoje powinności środowiskowe, zyskała uznanie i szacunek ze względu na widoczny i pożyteczny rozwój, to jaki interes ma państwo, żeby ingerować w sprawy powoływania rektora czy kontynuacji jego sprawnej działalności po ukończeniu 70. roku życia? Nie można znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia, gdyż żadne takie zabiegi nie przykryją podziału wynikającego z własności. Nie wspomnę już, że w odniesieniu do szkolnictwa prywatnego i kompetencji założyciela doskonale znalazłaby zastosowanie Karta Praw Podstawowych UE w zapisie dotyczącym zakazu dyskryminacji ze względu na wiek. Szkoda, że mądrość korporacyjna świata akademickiego ma coraz krótszą perspektywę czasową.