Przesłane pomyłkowo...

Marek Wroński


Minął kolejny, ósmy już rok ukazywania się moich artykułów na łamach „Forum Akademickiego”. Oceniając dotychczasową walkę z odkrywaną w wielu zakątkach kraju nierzetelnością akademicką, mam mieszane uczucia.

Z jednej strony, coraz więcej osób tzw. funkcyjnych zdaje sobie sprawę z lawinowego narastania wykrywanych kantów i z konieczności zdecydowanych na to reakcji. Z drugiej strony, nieformalne układy koleżeńsko−zawodowe oraz wyraźna niechęć wielu wpływowych i szanowanych profesorów do zajmowania publicznie stanowiska w przypadkach oszustw naukowych powodują, że organy uczelni (senat, rektor, rada wydziału i dziekani) tolerują i aprobują „nicnierobienie” nawet w głośnych i bulwersujących środowisko sprawach. Zapewne zmusi mnie to w bieżącym roku do opisywania części spraw także w innych czasopismach.

Sprawy wrocławskie

Na przełomie listopada i grudnia 2008 r. rzecznik dyscyplinarny wrocławskiej Akademii Medycznej, prof. dr hab. Stanisław Pielka, złożył wniosek dyscyplinarny, w którym zażądał ukarania prof. dr. hab. Mariana Grybosia naganą (patrz: Utracona cześć Rady Wydziału, „FA” 11/08). Rzecznik potwierdził liczne przejęcia w pracy doktorskiej obwinionego (Stężenie immunoglobulin klasy G, A, M w surowicy krwi kobiet rodzących, krwi pępowinowej ich noworodków oraz w płynie owodniowym – w porodach ciąż fizjologicznych i w niektórych stanach patologii ciąży, Wrocław 1980), które pochodzą z habilitacji jego promotora (Składnik C3 dopełniacza, produkty rozpadu fibrynogenu/fibryny i plazminogen w płynie owodniowym rodzących kobiet, Wrocław 1977), emerytowanego profesora ginekologii i położnictwa Mieczysława Cisły. W dokumentach, które otrzymała „dyrekcja” Archiwum Nieuczciwości Naukowej, wykazano kilkadziesiąt fragmentów przepisanych zarówno od promotora, jak i od innych autorów. Niektóre liczą po kilka stron... Niewątpliwie taki sposób pisania pracy doktorskiej jest wysoce naganny i nie najlepiej świadczy o ówczesnym doktorancie, ale było to 27 lat temu i miało przyzwolenie promotora, więc rzecznik dyscyplinarny zapewne potraktował to ulgowo.

Co do zarzutów nieuprawnionego dopisywania się do prac podwładnych, w tym do prac oryginalnych bazujących na pracach doktorskich napisanych pod kierunkiem innych niż prof. Gryboś promotorów, to nie zostały one przez rzecznika potwierdzone. Podobnie jak w sprawach opisywanych wcześniej (vide sprawa dr. med. Leszka Markuszewskiego z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi czy prof. Jana Olchowika z Politechniki Lubelskiej; patrz: Jak się zdobywa publikacje, „FA” 9/2007) przesłuchiwani pierwsi autorzy jak jeden mąż potwierdzali „olbrzymią pomoc”, jakiej udzielił im ich szef podczas prac nad doktoratem, a później podczas pisania artykułu. Jest to o tyle ciekawe, że tzw. starzy pracownicy dobrze pamiętają, że przynajmniej trzy z tych doktoratów (dr Joanny Krzemieniewskiej z 1999, dr Iwony Kazimierczak z 1997 i dr. Krzysztofa Łątkowskiego z 1998 r.) powstały pod kierunkiem prof. J. Robaczyńskiego w okresie, kiedy dr hab. Marian Gryboś jeszcze nie pracował w klinice, którą dziś kieruje.

Więcej informacji nie udało mi się otrzymać, bowiem zarówno rzecznik dyscyplinarny prof. Stanisław Pielka, jak i przewodniczący Składu Orzekającego prof. Mieczysław Woźniak odmówili rozmowy ze mną, powołując się na ustalenia z rektorem prof. Ryszardem Andrzejakiem. W amerykańskiej uczelni takie zachowania nie są akceptowane i jeśli mają miejsce, to rzucają głęboki cień na rzetelność całej instytucji. Wniosek dyscyplinarny powinien zostać upubliczniony.

Warto dodać, że po złożeniu wniosku prof. Pielka podał się do dymisji. Mogę to zrozumieć, bowiem rzecznikiem dyscyplinarnym był przez 10 lat, a jest to stresująca, nieprzysparzająca przyjaciół, ciężka praca społeczna. Nikt z rzecznika nie jest zadowolony i wszyscy mają do niego pretensje: albo że był zbyt surowy, albo że zbyt łagodny.

Z rozmowy z prof. Andrzejem Gamianem, przewodniczącym uczelnianej Komisji Dyscyplinarnej, dowiedziałem się, że data pierwszej rozprawy dyscyplinarnej jeszcze nie została ustalona. Mam nadzieję, że zostanie podana do wiadomości publicznej z wyprzedzeniem, tak aby społeczność naukowa wrocławskiej Akademii Medycznej mogła w niej uczestniczyć, bowiem rozprawy są jawne, a sprawa bezprecedensowa.

Odnośnie do sprawy zarzutów o popełnienie nierzetelności naukowej w pracy habilitacyjnej rektora wrocławskiej AM Ryszarda Andrzejaka, Ministerstwo Zdrowia w końcu otworzyło dyscyplinarne postępowanie wyjaśniające. Zlecono tę sprawę rzecznikowi dyscyplinarnemu ministra, profesorowi laryngologii z gdańskiej Akademii Medycznej, Czesławowi Stankiewiczowi.

Sprawą zajmuje się także Centralna Komisja i, jak mnie poinformował jej przewodniczący prof. Tadeusz Kaczorek, dokumenty przekazano do Sekcji Nauk Medycznych, w celu powołania ekspertów, którzy ocenią ciężar zarzutów. Po wydaniu opinii przez sekcję sprawa wróci do Prezydium CK, które podejmie ewentualną decyzję o wznowieniu przewodu habilitacyjnego.

Ooops – pomyłka!

Niewątpliwie w końcówce roku 2008 Wrocław miał „swoje pięć minut”. Bulwersująca jest też sprawa dwóch przeciwstawnych recenzji habilitacyjnych, napisanych przez tego samego recenzenta i dotyczących tej samej pracy habilitacyjnej! Trafiły one do dziekana Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej we Wrocławiu, a wysłano je z sekretariatu prof. Krzysztofa Drewsa, znanego poznańskiego profesora ginekologii i położnictwa. Pierwsza recenzja była superpozytywna zarówno w ocenie dorobku naukowego, jak i wartości pracy habilitacyjnej. Zakończona została sformułowaniem, iż habilitant jest „dojrzałym i wysoko wykwalifikowanym pracownikiem naukowym zasługującym na tytuł doktora habilitowanego”. Z kolei w drugiej recenzji prof. Drews stwierdza, iż praca habilitacyjna ma niski poziom i „mogłaby być najwyżej pracą doktorską”, a jej autor „dr Jarosław Pająk nie spełnia kryteriów stawianych przed kandydatami do stopnia doktora habilitowanego nauk medycznych”. Trzeba dodać, że tylko druga recenzja, ta negatywna, została podpisana przez prof. Drewsa i opatrzona datą. Zapytany przez dziennikarza wrocławskiej „Gazety Wyborczej”, jak to możliwe, że sporządził przeciwstawne recenzje, prof. Drews odpowiedział: „Czasem przygotowuję nawet 10 wersji, które mogą się od siebie skrajnie różnić, porównuję je i dopiero na koniec wybieram najwłaściwszą.”

Pozytywna recenzja została wysłana przez pomyłkę.

Pytany przez wrocławską „Gazetę Wyborczą” o komentarz w tej sprawie wiceprzewodniczący Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów, znany chirurg prof. Wojciech Noszczyk skwitował to uwagą: „Nie słyszałem, żeby kiedykolwiek recenzent wystawił dwie przeciwstawne opinie. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji.” Podobnie zbulwersowany był rektor poznańskiego Uniwersytetu Medycznego prof. Jacek Wysocki i polecił dziekanowi Wydziału Lekarskiego powołanie ad hoc komisji, która w ciągu dwóch miesięcy wyjaśni tę nietypową sprawę.

Moim zdaniem, konieczne jest też zbadanie sprawy tych recenzji przez Prezydium Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów, bowiem prof. Krzysztof Drews był recenzentem wskazanym przez Sekcję Nauk Medycznych CK. Taki „styl pisania” recenzji jest nie do zaakceptowania i podważa obiektywność systemu recenzyjnego. Na tolerowanie takich recenzentów Centralna Komisja nie może sobie pozwolić, jak również nie może udawać, że sprawy nie ma.

Na ostatnim posiedzeniu plenarnym Centralnej Komisji, które miało miejsce na początku grudnia, jej przewodniczący, prof. Tadeusz Kaczorek, po raz kolejny publicznie deklarował, że CK nie będzie tolerowała naukowych przekrętów. Teraz za deklaracjami muszą pójść czyny. Recenzenci CK czy też jej członkowie nie mogą działać ponad prawem i pokazywać opinii publicznej, że im to wszystko ujdzie „na sucho”, a przestrzegać etyki naukowej muszą tylko maluczcy, a nie wielcy profesorowie.

Rezygnacja

Z niepokojem dowiedziałem się o rezygnacji prof. Macieja W. Grabskiego z funkcji przewodniczącego Interdyscyplinarnego Zespołu ds. Etyki, który funkcjonuje przy ministrze nauki i szkolnictwa wyższego. Prof. Grabski pozostał jednak członkiem zespołu. Solidarnośc z nim wykazał również prof. Henryk Samsonowicz.

W liście rezygnacyjnym do minister Barbary Kudryckiej prof. Grabski napisał, że nie udało się doprowadzić „do podjęcia prac nad stworzeniem systemowej ochrony nauki przed patologiami i różnego rodzaju nieuczciwościami dręczącymi współczesną naukę”.

Nowa propozycja zapisów w ostatnio opracowanych ustawach nie tworzy, tak potrzebnego, spójnego systemu, natomiast pomysł przekazania spraw dotyczących dobrej praktyki naukowej w ręce PAN nie jest najlepszy, bowiem pozbawia ministra nauki podstawowego narzędzia kontroli nad rzetelnością finansowanych przez państwo badań. Takiego rozwiązania nie można zrozumieć, ani zaakceptować. Nie jest też jasne, co będzie mogło trafić do komisji dyscyplinarnej w uczelni, a co tej proponowanej w PAN? Będą dublować swoje prace? Prof. Grabski ostrzega, aby w Polsce „nie powtórzyła się sytuacja, która wystąpiła w kilku innych krajach, gdy dopiero nagłośniony medialnie skandal wywołany ujawnieniem nierzetelności badawczej na szczytach nauki spowodował publiczny wstrząs, który zmusił władze do podjęcia zdecydowanych działań.” To zapewne się stanie, bo statystyki nie kłamią, ale „nasze nieprzygotowanie do sprostania tej sytuacji spowoduje, że przyjdzie nam zapłacić za to ogromną społeczną cenę”.

Muszę stwierdzić, że mam o wiele bardziej pesymistyczny obraz sytuacji niż prof. Grabski. Wiara, że nauka polska ulegnie samooczyszczeniu, a czcigodni uczeni z PAN podołają rozstrzyganiu spraw etycznych, także z różnych uczelni, jest złudna. Skandali na szczytach polskiej nauki nie brakuje i może już przyszedł czas, aby zacząć je nagłaśniać na łamach prasy światowej, jak to zrobiłem ze sprawą kilkudziesięciu plagiatów dr. hab. Andrzeja Jendryczki w 1998 roku. Jeśli czegoś nie można zmienić od środka, to pozostaje nam rozbić to od zewnątrz.

Marekwro@gmail.com