Lista filadelfijska to nie wyrocznia

Bohdan Jałowiecki


Tak zwana lista filadelfijska (ISI Master Journal List), publikowana na stronach Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, zawiera 7559 pozycji, w ogromnej większości wydawanych w języku angielskim i w znacznej przewadze dotyczących tzw. nauk ścisłych. Każde czasopismo jest oceniane od 10 do 30 punktów. Listę tę sporządza Institut for Scientific Information, który jest częścią Reuters Thompson Corporation, czyli jednej z największych agencji informacyjnych. Jest to nastawiona na zysk firma prywatna, nie zaś, jak można by przypuszczać, niezależna instytucja publiczna. Lista czasopism, publikowana przez tę agencję, jest sporządzana przez anonimowych ekspertów. Biorąc pod uwagę liczbę dyscyplin naukowych reprezentowanych przez te czasopisma, oceniających musi być bardzo wielu, co znacznie zmniejsza szanse na to, że są to osoby mające rzeczywiście odpowiednie kwalifikacje.

Przepaść między listami

Ocena dokonywana jest na wniosek zainteresowanych redakcji na podstawie trzech kolejnych egzemplarzy periodyku. Artykuły muszą być zaopatrzone w anglojęzyczny abstrakt, ponieważ ocenie poddane mogą zostać czasopisma wydawane w dowolnym języku, pod warunkiem, że są drukowane alfabetem łacińskim. Co roku ocenianych jest ok. 2000 periodyków i ok. 10−15 proc. dostaje się na listę. Ocenianie poziomu naukowego artykułów na podstawie abstraktu wydaje się cokolwiek ryzykowne.

Tego rodzaju informacja o czasopismach może być oczywiście przydatna, ale trudno ją traktować jako wyrocznię i prawdę objawioną. Niestety, w Polsce stało się inaczej, ponieważ w 2005 r. decyzją ministra nauki i informatyzacji lista filadelfijska stała się podstawą oceny placówek naukowych. Równocześnie wprowadzono polską listę czasopism odpowiednio nisko punktowanych. Między listami istnieje przepaść. Najniżej oceniane czasopismo listy filadelfijskiej otrzymuje 10 punków, a polskiego ministerstwa – 1 punkt. Tak więc różnica jest dziesięciokrotna. Nieco mniejsza, bo tylko pięciokrotna, jest różnica w ocenach najwyższych, odpowiednio 30 i 6 punktów.

Tak wielka rozpiętość w punktacji, w większości przypadków, nie odzwierciedla różnicy poziomu naukowego. Należy także dodać, iż pobieżna analiza polskiej listy liczącej ponad 1000 pozycji skłania niestety do sformułowania hipotezy, że przyznawanie punktów odbywało się bardziej losowo niż merytorycznie.

Czynnik subiektywny

Różnego rodzaju rankingi są obecnie modne, publikuje się listy szeregujące miasta, wyższe uczelnie, a także państwa w zakresie ich wiarygodności finansowej czy też rozmiarów korupcji. Wiele tych rankingów jest opracowywanych za pomocą wątpliwej metodologii i niekiedy tendencyjnie. Jednym z bardziej negatywnych przykładów jest indeks Transparency International, opracowywany na podstawie oceny poziomu korupcji przez przypadkowo ankietowanych biznesmenów działających w poszczególnych krajach. Indeks ten, traktowany jako miara korupcji, mierzy w istocie poglądy przypadkowej grupy osób na to zjawisko. Poważne wątpliwości budzą także różnego rodzaju ratingi przeprowadzane przez instytucje finansowe. Ostatnio np. bank Unicredito prognozował spadek wartości akcji kompanii naftowej „Lotos” do zera, a JP Morgan przewidywał spadek PKB Polski do 1,5 proc. w 2009 r. Sprawą tą zajęły się polski nadzór finansowy i prokuratura.

Nie ma zatem powodu, aby bezkrytycznie wierzyć jakimkolwiek rankingom, w tym także liście filadelfijskiej, bo kryteria oceny są często niejasne, eksperci nie w pełni kompetentni, a czynnik subiektywny nieraz decydujący. Niestety, jednak pod wpływem różnego rodzaju rankingów zarówno jednostki, jak i instytucje podejmują decyzje, które okazują się czasem błędne, a czasem trafne. Prawdopodobnie rezultat byłby zbliżony, gdyby były podejmowane losowo.

Lista filadelfijska powstała jako jeden z komercyjnych produktów wielkiej agencji informacyjnej dostarczającej informacji, które, jak wszystkie, mogą być niedokładne, błędne lub w ogóle nieprawdziwe, a zatem czynienie z niej podstawy oceny polskich placówek naukowych jest oczywiście nie tylko niewłaściwe, ale i szkodliwe. Błąd ten wydaje się nieco mniejszy w przypadku nauk ścisłych, gdzie kryteria oceny pozbawione są na ogół wpływu ideologii i poglądów politycznych oceniających, natomiast znacznie większy w przypadku nauk humanistycznych i społecznych.

Nieporozumienie metodologiczne

Władze jednej z polskich szkół wyższych ustanowiły nawet nagrody dla osób publikujących w czasopismach z listy filadelfijskiej. Trzy tysiące złotych za artykuł w periodyku punktowanym 30 i tysiąc w ocenianym na 10 punktów. Najwyższa nagroda ma jednak charakter wirtualny, ponieważ żadne czasopismo z zakresu działania szkoły nie otrzymało 30 punktów.

Nieporozumieniem metodologicznym jest także ujednolicenie kryteriów oceny placówek działających w naukach ścisłych oraz w humanistycznych i społecznych, których przedstawiciele nie mają prawie szans na publikacje w periodykach z listy filadelfijskiej, bo jest ich na niej stosunkowo mało.

Misją polskiej humanistyki i nauk społecznych jest przede wszystkim edukacja społeczeństwa polskiego, kształtowanie świadomości i postaw obywateli, wymiana informacji między krajowymi ośrodkami naukowymi, a dopiero w dalszej kolejności docieranie do publiczności w innych krajach. Dlatego w tym przypadku preferowane powinno być publikowanie w polskich czasopismach, które raczej nie mają szans dostać się na listę agencji Reutera.

Przyjęcie filadelfijskich ekspertów jako wyroczni oceniającej polskie placówki naukowe trąci nieco prowincjonalizmem i stwarza fałszywy obraz rzeczywistego poziomu naukowego uczelni, katedr i instytutów. Nie znaczy to, że czasopisma z listy filadelfijskiej należy omijać. Przeciwnie, należy w nich publikować, a także pisać teksty do polskich czasopism anglojęzycznych. Powinno się także zrewidować punktację polskich periodyków, wprowadzić jasne kryteria przyznawania punktów, upublicznić nazwiska oceniających ekspertów i dostosować polską punktację do filadelfijskiej – zwiększając wycenę zagranicznych czasopism o 20−30 proc.

Prof. dr hab. Bohdan Jałowiecki, socjolog, jest profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.