Kto nie chce, niech nie czyta

Piotr Müldner−Nieckowski


Jest taki charakterystyczny zwrot, którym posługują się dzieci, kiedy mają pretensje do rodziców: „Nie prosiłem się na ten świat”. Że taka wypowiedź nie ma nic wspólnego z prawdą, trudno odkryć. Tak jak w wypadku wszelkich źle stawianych kwestii typu „co było wcześniej, jajko czy kura”. Należałoby bowiem przyjąć, że za pojawienie się dziecka na świecie „winę ponoszą” rodzice, a to prowadziłoby do wniosku, że płodzenie ma wpływ na dobro lub zło losów dzieci. Jeśli coś wydarzyło się po czymś, to nie znaczy, że to pierwsze miało jakikolwiek wpływ na drugie. Logicy takie rozumowanie nazywają błędem post hoc, ergo propter hoc. Jego wariantem jest cum hoc, ergo propter hoc – jeśli coś występuje w zestawieniu z czymś, to między tymi zjawiskami zachodzi stosunek przyczynowo−skutkowy. W Indiach było trzęsienie ziemi, po czym złamałem nogę, wobec czego przyczyną złamania nogi było trzęsienie ziemi, na dodatek w południowej Azji.

Ten sposób myślenia jest stary jak ludzkość, wspominam o nim tylko dla porządku, bo wszyscy go znają. Każdy też przyzna, że od początku świata niewiele się w tym względzie zmieniło. Może tylko tyle, że formuły oparte na błędnym rozumowaniu czasem przybierają postać tak finezyjną, że jeszcze trudniejszą do analizy, za to silnie przekonującą.

Znana tłumaczka Halina Thylwe, redaktorka zbioru opowiadań skandynawskich, dała tomowi dowcipny tytuł „Nie czytaj tej książki”, bo słusznie założyła, że ktoś, kto ten tytuł zobaczy, będzie chciał właśnie koniecznie rzecz zdobyć i przeczytać. Można by powiedzieć, że popełniła błąd logiczny, bo przecież nie po to się drukuje książki, żeby leżały nieczytane. Tymczasem natura ludzka jest właśnie taka, że każe działać na przekór. Chwyt marketingowy, polegający na zastosowaniu takiego zalecenia, okazał się bardzo trafny. Wielu chciało tę książkę koniecznie mieć – co zakazane, choćby w ten sposób, jest najciekawsze. I to było dla nich korzystne, bo opowiadania są świetne.

Dla większości ludzi wieloryb jest wielką rybą, a dżdżownica robakiem. Fakt, że ta ryba jest ssakiem, a ów robak skąposzczetem z typu pierścienic, publiczność ma w nosie. Nic więc dziwnego, że przeziębienie jest zwykle nazywane grypą, choć nie ma ono nic wspólnego z epidemiczną chorobą zakaźną wywoływaną przez Myxovirus influenzae. Naiwne postrzeganie rzeczy i zjawisk jest zjawiskiem powszechnym, naturalnym i normalnym. Specjaliści nie muszą się zżymać, kiedy słyszą, że osioł to „taki mały koń”, a delfin jest „inteligentny”, bo to nie zmienia funkcjonowania świata ani nie wpływa na losy ludzi. To jest tylko kwestia nazw i wyobrażeń. Jest jednak pewna granica między tym, co nie wpływa na losy, a tym, co mimo wszystko wpływa.

Klasycznym przykładem jest głoszenie, że ptasia grypa stanowi zagrożenie dla ludzkości. Znam panią, która z obawy przed tą śmiertelną chorobą oprawia obiadowego kurczaka w rękawiczkach i maseczce na twarzy. Wszystko dlatego, że w serwisie www.gery.pl przeczytała taki oto passus: „Nie należy siać paniki, ale trzeba być ostrożnym – od 2003 roku na całym świecie zmarło około 70 osób na ptasią grypę. To niewiele, jednak wirus H5N1 może zmutować tak, że będzie bardzo złośliwy”. Nie zwróciła uwagi na owo „może” ani na stosunki liczbowe: 70 przypadków zgonu wobec 6,7 miliarda ludzi na świecie, czyli na statystyczne zero. To dla niej za trudne. Podziałała natomiast końcówka zdania, która zawiera słówko „złośliwy”.

W serwisie internetowym TVN−24 czytamy opis dyskusji na temat żywności genetycznie modyfikowanej opatrzony tytułem „Czy powinniśmy jeść geny?”. Choć jest to zwyczajna informacja o programie poświęconym temu problemowi, dziennikarz użył mocnej perswazji. Nie sądzę, żeby zapomniał, że wszystkie organizmy i ich pochodne, takie jak żywność, w każdej komórce mają geny, więc geny jeść musimy. Nie sądzę także, aby nie wiedział, że to nie geny są trujące czy szkodliwe w inny sposób, ale to, co dzięki nim powstało w organizmie żywym. Tu mylenie kategorii zjawisk nie jest przypadkowe. Tytuł został wymyślony jako prowokacja („przeczytaj to koniecznie!”), ale zawarto w nim coś, co niebezpiecznie wprowadza czytelników w błąd. To jest robota celowa. Autor pełną garścią skorzystał z arsenału błędów logicznych, które dla ogółu są nierozpoznawalne, ale za to wygodne w manipulacji. Skorzystał, bo chciał – wbrew dziennikarskiemu obowiązkowi informowania bezstronnego – zakomunikować swój pogląd, ten mianowicie, że żywność sporządzana z organizmów modyfikowanych genetycznie (GMO) jest szkodliwa.

Odpowiedź na protest przeciwko takim zagraniom była łatwa do przewidzenia: „Nikt ci nie każe tego czytać. Nikt ci nie każe tego oglądać. Nikt cię nie zmusza do oglądania, możesz przełączyć na inną stronę internetową”. Tymczasem podjęcie decyzji o czytaniu (oglądaniu) można było tu podjąć dopiero po przeczytaniu (obejrzeniu). Tak jak powiedzieć „nie prosiłem się na ten świat” można dopiero po pojawieniu się na świecie.

e−mail: piotr@muldner.pl