Wąski margines swobody

Rozmowa z prof. Waldemarem Tłokińskim, rektorem Ateneum – Szkoły Wyższej w Gdańsku, przewodniczącym KRZaSP


We wrześniu rozpoczęła się druga kadencja władz Konferencji Rektorów Zawodowych Szkół Polskich. Został Pan jej przewodniczącym. Jakie będą obecnie najważniejsze kierunki działalności Konferencji?

– Myślę, że możemy mówić o kontynuacji i ciągłości prac Konferencji, ponieważ zmiana kadencji władz nie musi przecież oznaczać zmiany kierunku działalności. Większość problemów szkolnictwa niepaństwowego pozostaje wciąż aktualna. Oczekiwania w stosunku do nowych władz są, jak to zwykle bywa, znaczne, stąd też nasze intensywne prace od początku kadencji. Te oczekiwania wynikają z tego, co dzieje się w szkolnictwie wyższym od wielu lat. Nowa ekipa ministerialna rozpoczęła dość szerokie zmiany – począwszy od kwestii finansowania nauki, poprzez kwestie strukturalne, rozwoju kadry naukowej, drogi awansu nauczycieli akademickich, aż po programy studiów w związku z realizacją procesu bolońskiego. Przyglądamy się tym pomysłom i opiniujemy projekty, które resort nauki i szkolnictwa wyższego nam przesyła.

Ilu członków liczy dziś Konferencja?

– Rozesłaliśmy jeszcze raz zaproszenia do wszystkich uczelni zawodowych i szacuję, że jest to dziś około 260 szkół.

Wszystkich uczelni zawodowych mamy około 330. To środowisko nigdy nie było mocno zintegrowane, a bywało wręcz podzielone. Mam wrażenie, że proces rozdrobnienia dziś jest jeszcze bardziej widoczny, a chęć wspólnego działania nie jest powszechna. Na ostatnim posiedzeniu KRZaSP reprezentowanych było 80 uczelni.

– To jest, moim zdaniem, szersza tendencja, dotycząca wielu obszarów życia społecznego. Lata gremialnego wspólnego działania mamy powoli za sobą. W dyskusji publicznej podejmuje się wielkie tematy, które budzą emocje, ale w praktyce niewiele z tego wynika. Środowisko akademickie jest bardzo skore do dyskusji i przedstawiania różnych racji, ma też często różne interesy i sztuką jest znaleźć jakiś modus vivendi. Staramy się, żeby KRZaSP reprezentowała interesy wszystkich uczelni zawodowych.

Także państwowe uczelnie zawodowe zostały przypisane do tej właśnie Konferencji, ale w praktyce okazało się, że są one osobną grupą uczelni i funkcjonują jako konferencje stowarzyszone z Konferencją Rektorów Akademickich Szkół Polskich.

– Życie potrafi czasem zaskoczyć ustawodawcę. Sytuacja tej – liczącej 35 uczelni – grupy jest specyficzna. Stworzyły one, na zasadzie stowarzyszenia, własną konferencję i są dodatkowo stowarzyszone z KRASP. Świadczy to tylko o tym, że podział na uczelnie zawodowe i akademickie jest nieadekwatny do rzeczywistości. Pomijam kwestie językowe i sposób społecznego odbioru nazwy „szkoły zawodowe”, bo to brzmi raczej jak zawodówki, a nie wyższe uczelnie, ale wyraźnie widać, że podstawowy podział biegnie wzdłuż linii uczelnie państwowe – uczelnie niepaństwowe.

Przez uczelnie niepubliczne dość powszechnie krytykowany jest ten właśnie podział na uczelnie zawodowe i akademickie. Jak, według Pana, należałoby to zdefiniować?

– Należałoby dokonać podstawowego, moim zdaniem, podziału ze względu na własność – na uczelnie państwowe i niepaństwowe. Przecież akademickie są wszystkie uczelnie i nie zmieni tego wprowadzanie sztucznych kryteriów. Proces boloński mówi o trzech stopniach kształcenia, a nie o uczelniach akademickich i nieakademickich. Uczelnia ma uprawnienia do nadawania tytułu magistra i jest nieakademicka? To co najmniej dziwne. Gdyby jeszcze o pełni akademickości – ale tu, podkreślam, sam termin jest nieszczęśliwy – świadczyło uprawnienie do nadawania stopnia doktora habilitowanego, czyli pierwszego stopnia samodzielnego, a nie stopnia doktora, moglibyśmy jakoś to zrozumieć.

Może trzeba by wtedy mówić o uczelniach autonomicznych?

– To rozróżnienie kiedyś istniało i odnosiło się do dużych uczelni posiadających odpowiednią liczbę samodzielnych pracowników. Podkreślam – zdecydowanie niedobry jest podział na uczelnie akademickie i nieakademickie. Niedobre jest też słowo zawodowe. My kształcimy studentów zarówno pierwszego cyklu – licencjatów, jak i cyklu drugiego, czyli magistrów.

Nazwa „uczelnie zawodowe” to konsekwencja ustawy z 1997 roku, która odwoływała się do niemieckich fachhochschulen i zakładała, że ich absolwenci po licencjacie będą przygotowani do podjęcia pracy. Praktyka pokazała, że większość z nich chce kontynuować studia i zrobić magisterium. Podobnie dzieje się zresztą w innych krajach.

– Dziś nazwa „uczelnie zawodowe” jest nietrafna, bo obejmuje np. szkoły mające prawo do przyznawania tytułu magistra. Podstawowe pojęcia i rozróżnienia wprowadza proces boloński, a on pojęcia uczelnie zawodowe czy nieakademickie zupełnie nie zna. Jest to trochę postawione na głowie – wbrew naturze stworzono filozofię dywergencji. Tytuł magisterski ma poświadczać zdobycie wiedzy ogólnej, a licencjat szczegółowej, zawodowej. Powinno być odwrotnie. Podstawowe kształcenie powinno być ogólne i dopiero w miarę upływu lat, dojrzewania samopoznania, określania własnych możliwości i zainteresowań winna następować specjalizacja. Tak jest w przypadku kształcenia lekarzy i nikt się temu nie dziwi. Lekarz zaczyna od rzeczy ogólnych i w miarę upływu lat zdobywa coraz większą specjalizację.

Naszym zdaniem, podstawowe rozróżnienie obowiązujące w szkolnictwie wyższym nie wiąże się z nadawaniem stopnia doktora i uznaniem takich uczelni za akademickie, ale z możliwością wypełniania misji akademickiej i organizacją szkoły, na co wpływ ma oczywiście statut. Szkolnictwo niepaństwowe jest w sytuacji, kiedy założyciele kształtują statut, chociaż oczywiście musi on odpowiadać odpowiednim ramom prawnym i wymogom zawartym w ustawie. Wąski margines swobody, jaki pozostawiają unormowania prawne, decyduje jednak o tym, że w szkolnictwie niepaństwowym da się jednak dużo rzeczy zrobić o wiele szybciej i sprawniej. Ten sektor jest bardziej czuły na to, co się wokół dzieje i odpowiada zapotrzebowaniom rynku.

Często w dyskusjach w tym środowisku podnoszona jest właśnie kwestia statusu założycieli uczelni. To oni, zdaniem przedstawicieli tego środowiska, powinni je reprezentować. Jednak to rektor przewodzi społeczności uczonych.

– To jest dla naszego środowiska jedna z kluczowych spraw. W uczelniach niepublicznych to założyciele tak naprawdę decydują w nich o najważniejszych sprawach. Jednak w ustawie właściwie nie funkcjonują i to rektorzy są reprezentantami uczelni. Ustawa poszła tu w złym kierunku, próbując ujednolicać rozwiązania w obu sektorach. Akurat w tym przypadku to jest błędne rozwiązanie. W uczelniach państwowych właścicielem jest państwo, a w uczelniach prywatnych jest nim właśnie założyciel. Rektor jest tylko zatrudnionym przez niego urzędnikiem. Pojawiają się też ograniczenia i restrykcje dotyczące sposobu powoływania rektorów jako organów jednoosobowych – dotyczą kategorii wiekowych czy pracy na pierwszym etacie. To powinno być już tylko domeną uczelni, a nie regulacji ustawowych.

Jakie są podstawowe postulaty środowiska uczelni niepublicznych?

– Do podstawowych postulatów naszego środowiska należy realizacja koncepcji bonu edukacyjnego, który umożliwiałby, chociażby przy częściowej odpłatności, podjęcie przez studentów uczelni niepublicznych studiów stacjonarnych. Jest to kwestia, o którą dopominaliśmy się wielokrotnie w minionej kadencji władz KRZaSP i która nabiera podstawowego dla nas znaczenia także w obecnej kadencji. Dyskusja wokół podziału środków na edukację studencką nie jest kwestią polityki wzbogacenia kieszeni założycieli uczelni, jak to się czasem próbuje nagłaśniać, ale elementem podstawowej sprawiedliwości przy podziale środków budżetowych. Podkreślmy, że jest to postulat zgłaszany przede wszystkim przez środowisko studenckie naszych uczelni. Nasi studenci czują się dyskryminowani, ponieważ nie mają szansy, tak jak ich koledzy z uczelni państwowych, studiować bezpłatnie. A oni czy ich rodzice tak samo przecież płacą podatki.

Ale pada czasem argument, że byłyby to właśnie pieniądze dla uczelni, czyli de facto dla jej założyciela – osoby cywilnej bądź spółki.

– To jest argument nieprawdziwy, ponieważ my sami postulujemy, aby te pieniądze otrzymywał student i mógł z nich opłacać czesne w wybranej przez siebie uczelni. Poza tym dobrze wiemy, że początki szkolnictwa niepaństwowego były różne, ale w tej chwili świadomość założycieli uczelni niepublicznych jednoznacznie wskazuje na ukierunkowanie zagospodarowania ewentualnego zysku. Te pieniądze nie idą do spółki, tylko pozostają w szkole na cele dydaktyczne. Przypadki, gdy działo się inaczej, kończyły się prokuraturą i sądem i mamy je już dawno za sobą. To jest po prostu umożliwienie młodzieży podjęcia studiów, szczególnie tym osobom, które przez ciągle zmieniający się system rekrutacji nie mają szans dostać się na uczelnie państwowe. Problem rekrutacji jest zresztą szerszy, ponieważ widać wyraźnie, że oceny na świadectwach nie zawsze są porównywalne, a obecny system każe bazować wyłącznie na nich, bez dodatkowych egzaminów czy innych sprawdzianów. Pozostaje cała duża grupa kandydatów, dla których możliwość rozpoczęcia studiów w innym miejscu niż tradycyjne ośrodki akademickie jest ogromną szansą zdobycia kwalifikacji zawodowych, zdobycia wykształcenia i szansą na inne życie. Pamiętajmy, że uczelnie niepaństwowe muszą się utrzymać z czesnego i mają niewielki margines możliwości przeznaczania środków pozyskiwanych od studentów na szerszą akcję stypendialną. Pomimo to w większości naszych uczelni istnieje stypendium socjalne, ale rzeczywiście dotyczy ono bardzo małego odsetka osób w najtrudniejszej sytuacji materialnej. Pamiętajmy też, że środki pozyskiwane z czesnego muszą być wydatkowane także na infrastrukturę, działalność badawczą i naukową, zakup książek, a nie tylko na pensje nauczycieli. Obecnie bardzo wyraźnie słychać głos środowiska studenckiego w kwestii zrównania praw studentów stacjonarnych obu typów uczelni.

Ilu jest studentów stacjonarnych w uczelniach niepublicznych?

– Przeszło 200 tysięcy. I tego głosu lekceważyć nie można.

Jakie jeszcze postulaty ma środowisko uczelni niepublicznych?

– Zdecydowanie uważamy, że oba sektory powinny być równo traktowane. Chociażby w przypadku zrównania praw rektorów. Dziś ustawa np. nakazuje rektorowi uczelni niepublicznej, żeby była to dla niego praca na pierwszym etacie, gdy tymczasem dla rektora państwowej szkoły zawodowej może być to praca na drugim etacie.

Ale to uczelnie niepaństwowe mają np. przywilej zatrudniania profesury o pięć lat dłużej, bo do 75. roku życia.

– Tak, ale pamiętajmy, że są to uczelnie młode i nie miały szans dorobić się własnej kadry, a ustawa narzuca czasem, moim zdaniem, zbyt restrykcyjne i niewprowadzające żadnego zróżnicowania limity kadry. Jeśli uczelnia dopiero rozpoczęła kształcenie na danym kierunku i ma, dajmy na to, tylko pierwszy rok słuchaczy, to trudno w niej zatrudnić taką samą kadrę, jak dla kształcenia na 5 latach. A ustawa tego wymaga, nie wprowadzając żadnych elastycznych rozwiązań. Mam nadzieję, że w dyskusjach nad zmianami ustawy zostanie to uwzględnione.

To, na szczęście, coraz mniejszy margines, ale nadal zdarzają się przypadki nieprawidłowości, np. rekrutacji w innych zupełnie miastach niż opiewa ministerialne zezwolenie przez jedną z uczelni łódzkich czy piastowania stanowiska rektora przez osobę, wobec której orzeczono plagiat. Jest też sprawa poziomu nauczania – określanego jako kupowanie dyplomów. Co Konferencja robi w tych kwestiach?

– To jest duży problem także dla nas, ponieważ takie przypadki kładą się cieniem na opinii o całym środowisku. Wielokrotnie już, także na ostatnim spotkaniu KRZaSP, sami artykułowaliśmy wobec przedstawicieli ministerstwa konieczność usunięcia tych nieprawidłowości. Niestety, brakuje narzędzi, które pozwoliłyby na skuteczne przecinanie takich spraw. W nowej ustawie takie narzędzia zdecydowanie powinny się znaleźć. Co do poziomu nauczania, to nasze uczelnie podlegają ocenie Państwowej Komisji Akredytacyjnej i wiem, że oceny warunkowe czy niedostateczne wcale nie są częstsze niż w uczelniach państwowych.

Polska ma najwyższą w Europie liczbę uczelni, dodatkowo rozpoczął się wśród kandydatów niż demograficzny. Czy w tej sytuacji nie należałoby myśleć o łączeniu uczelni zawodowych?

– Rzeczywiście stoją przed nami poważne problemy z tym związane. Te procesy są nieuniknione, ale jednocześnie zależne od mobilności władz uczelni, oceny zysków dla funkcjonowania szkoły, stopnia ryzyka czy utraty samodzielności.

Ma powstać strategia rozwoju szkolnictwa wyższego. Jakie będą długofalowe postulaty środowiska uczelni niepublicznych na najbliższe lata?

– Przede wszystkim mamy nadzieję, że w zespole, który będzie taką strategię tworzył, znajdą się przedstawiciele naszej Konferencji – jednej z dwu, co zapisane jest w obecnej ustawie o szkolnictwie wyższym. Strategia dotyczy całości spraw akademickich i wizji kształcenia na najbliższe dziesięciolecia. Będziemy chcieli, aby w dokumencie znalazły się zapisy umożliwiające rozwój i zrównanie praw naszej grupy uczelni i pozwalające eliminować wszystkie przypadki nieprawidłowości dla dobra środowiska akademickiego i skutecznej realizacji misji społecznych.

Rozmawiał Andrzej Świć