Granice, mnóstwo granic

Leszek Szaruga


Od czasu do czasu pojawiają się książki, które poświadczają niezwykły i wciąż niedoceniany ruch myśli, jaki cechuje polskie życie intelektualne po roku 1989. I nie chodzi mi tu o rozliczne rozprawki dotyczące przemian „duszy polskiej” czy opracowania z serii „polityki historycznej”, które, choć skądinąd interesujące (a bywa też że i kuriozalne), nie ubogacają mego widzenia świata, w którym żyję. Odnoszę to raczej do książek kreujących nowe czytanie związków przeszłości i współczesności, jak choćby zbiory reportaży historycznych, wśród których moją uwagę przykuły trzy tomy: „My z Jedwabnego” Bikont, „Gottland” Szczygła i „Czarny ogród” Szejnert. Historia jest tu widziana nie jako bezosobowy proces, lecz jako poświadczony przez biografie bohaterów łańcuch przeobrażeń nie podległych jakimś prawom czy koniecznościom, jako pasmo zderzających się z sobą przypadków, które sprawiają, iż mamy do czynienia z przeobrażeniami oraz odmianami ludzkich postaw i sposobów myślenia.

Podobnie dzieje się w odniesieniu do kolejnej minikonstelacji, jaka wyłoniła się z moich najnowszych lektur. Znów mam na myśli trzy tomy: Roberta Traby „Kraina tysiąca granic”, Krzysztofa Czyżewskiego „Linia powrotu” oraz Basila Kerskiego „Homer na placu Poczdamskim”. Czytane razem obejmują skomplikowaną i wciąż pełną tajemnic historię Międzymorza, krainy nazwanej w eseistyce Stanisława Stempowskiego czy Stanisława Vincenza, a obejmującej obszar między Bałtykiem i Adriatykiem. Ta kraina zresztą coraz częściej przykuwa uwagę polskich pisarzy, choćby Andrzeja Stasiuka, którego „turystyczne przewodniki” odkrywają jej bogactwo. Można powiedzieć, iż jest to obszar, na którym historie zamieszkujących go ludów – lepsze to określenie od upolitycznionego pojęcia narodu – spisują mieniący się znaczeniami palimpsest. Mamy tu do czynienia i z echem egzystencji dawnych Prusaków, i z dramatem wojen bałkańskich różnych okresów, wraz z tymi, których tak niedawno byliśmy świadkami, i ze skomplikowanym kompleksem stosunków polsko−niemieckich po II wojnie światowej. Najogólniej rzecz biorąc, są to książki zdające sprawę z relacji łączących pamięć z historią, ukazujące, jak odmiennie w swych wspomnieniach, rekonstrukcjach dziejów czy w mitach widzą te same zjawiska ludzie żyjący na pograniczu – raz budujący wspólnotę dialogu, innym razem „dekonstruujący” ów dialog w morderczych wzajemnych zmaganiach.

Zarówno sam obszar Międzymorza, jak i obszary krajów zamieszkiwanych przez poszczególne jego ludy, ulegają nieustannym zmianom. Najogólniej można powiedzieć, że jest to wciąż historycznie nieustabilizowana, mająca swą dramatyczną dynamikę, strefa między „ułożonym” politycznie Zachodem a Imperium Rosyjskim; sfera wielojęzykowa i wieloreligijna, wciąż się kształtująca, dotknięta potężnymi wpływami tureckimi, ze społecznościami wciąż od nowa definiującymi własną tożsamość. Gdy dodać do tego komponent niemiecki, wówczas okaże się, że stosowanie tu prostych, choć przecież współcześnie jeszcze funkcjonalnych kategorii „przynależności politycznej”, okazuje się często bezużyteczne, a nawet szkodliwe. I być może to jest przyczyna, dzięki której dla Zachodu jest to obszar na swój sposób „egzotyczny” i niezrozumiały. Dla Zachodu – to już refleksja na marginesie sygnalizowanych lektur – rzeczywistym partnerem politycznym jest Rosja, a nie teren „młodszej” Europy. W odróżnieniu od Rosji jednak Zachód już chyba zrozumiał, że nie jest to przestrzeń walki o wpływy, choć wciąż daleki jest od traktowania go w kategoriach partnerskich.

Wspomniane książki jednak wydają się najbardziej interesujące nie w wymiarze historycznym, lecz raczej futurystycznym. Opisując dynamikę procesów tu zachodzących – od snów o Wielkich Węgrzech, Wielkiej Serbii czy Wielkiej Bułgarii (nie mówiąc już o polskich marzeniach imperialno−mocarstwowych) po obecne próby ułożenia nowego ładu – otwierają interesującą alternatywę swobodnego, otwartego regionalizmu, który, jak sądzi Traba, uruchamia nowe, interesujące impulsy kulturowe. Zważywszy iż nie mamy do czynienia z opracowaniami politologicznymi, a raczej ze swobodnym myśleniem eseistycznym, podobne książki stanowią propozycję otwarcia nowego sposobu mówienia o polityce dla przyszłości. Z grubsza rzecz biorąc, ścierają się tu pozostałości XIX−wiecznego myślenia o polityce, tak przecież dominujące w modnych wciąż koncepcjach „polityki historycznej”, z próbą ich przewartościowania i przezwyciężenia.

I jeszcze jedno. Wraz z książką Kerskiego dotarła do mnie wiadomość, że dotychczasowa formuła Wydawnictwa UMCS została przez rektora zakwestionowana. Szkoda. To jedno z nielicznych wydawnictw uczelnianych posiadających wyraziste oblicze kulturowe, a jego dorobek w sferze humanistyki, w szczególności zaś konstelacja książek nawiązujących do spuścizny paryskiej „Kultury”, jest wartością samą w sobie. Kilkanaście lat pracy nie zostanie co prawda zaprzepaszczone, gdyż książki pozostaną, jednakże zostanie zawieszone w niewiadomej przyszłości. Cóż, destrukcja zawsze jest łatwiejsza od kreacji.