Ukryty w salonie
Przeżyłam we Wrocławiu prawie ćwierć wieku. Najaktywniejszy czas, bo studia, pierwszą i drugą pracę. Druga była w redakcji popularnonaukowej Polskiego Radia. Już wyjaśniam, po co te osobiste wyznania. Otóż poznałam dobrze środowisko naukowe Wrocławia, o szkole matematycznej mówiłam i pisałam nieraz, a nie spotkałam prof. Józefa Dudka. Wybitnego algebraistę (mniej więcej w moim wieku) poznałam dopiero wówczas, gdy mieszkając od lat w Warszawie znalazłam się pewnego piątkowego wieczoru w salonie przy ul. Pasteura 17a.
Krzesło na podwyższeniu
Kiedy prof. Dudek umarł, 13 września 2008, mało kto z wrocławian wiedział, że w czasie ostatnich wakacji, zamknąwszy sezon 435. spotkaniem, ciężko chorował. Bo profesor całkowicie utożsamił się z dziełem swojego życia, z salonem. Niejako ukrył się wśród gości, radośnie witanych, a między piątkami przesiadywał przy telefonie, żeby gości, zwłaszcza nowych, osobiście zapraszać.
Był bardzo czuły na wszelkie opinie, ale znów nie o sobie, nie o twórcy i gospodarzu, ale o tym, co powołał do życia. Kiedy raportowałam mu, że udało mi się umówić np. prof. Jerzego Jedlickiego albo prof. Andrzeja Białasa, prezesa PAU, albo Janusza Drachala, rzecznika NSA, albo Andrzeja Friszkego (wówczas z kolegium IPN) czy kogoś innego ze świata nauki bądź działalności publicznej – padało sakramentalne pytanie: Słyszał coś o salonie? Z upływem czasu coraz częściej mogłam odpowiadać twierdząco.
Materialnie i terytorialnie salon był mieszkaniem przy ul. Pasteura nad kanałem odrzańskim, kupionym przez prof. Dudka i zaadaptowanym do wymarzonej przezeń funkcji miejsca gromadzącego elitę umysłową, artystyczną, społeczną Wrocławia na debatę o sprawach aktualnie najistotniejszych w pozawrocławskim i pozapolskim wymiarze. Mieściło się (już niełatwo) trochę więcej niż sto osób i zwykle bywało ich w piątkowy wieczór około setki. Przychodzący pierwszy raz wypełniali mały formularz, żeby znaleźć się w rejestrze tych, do których prof. Dudek zadzwoni z zaproszeniem. Ustalił się z biegiem lat – od r. 1996 – „porządek zasiadania”: stali bywalcy zajmowali te same krzesła pośrodku, bliżej małego podwyższenia, gdzie stał jasny skórzany fotel „gościa specjalnego” i obok krzesło osoby prowadzącej. Dwa razy zdarzyło mi się siedzieć na fotelu, ponad 20 razy miałam przyjemność gości przedstawiać i prowadzić spotkania.
To uprawnia, jak myślę, do wypowiedzenia kilku niniejszych uwag o salonie i także do tego, że będą to uwagi pochlebne.
Swoboda dyskusji
Główne, zarazem najprostsze, pochlebstwo sprowadza się do konstatacji, że wszystkie dyskusje były sporym wzbogaceniem wiedzy na temat, o którym dyskutowano i budującym przeżyciem poczucia wspólnoty w trosce o coś ważnego, w zaniepokojeniu czymś grożącym, w znajdowaniu rozwiązań czegoś, na czym wszystkim ludziom myślącym powinno zależeć. Nie znaczy to bynajmniej, że goście prof. Dudka dochodzili często do wspólnej konkluzji, raczej precyzowali swoje różnorodne stanowiska, np. w sprawie funkcjonowania prawa administracyjnego w państwie demokratycznym albo zakresu prywatności obywateli, albo potrzeby desakralizacji nauki, rozróżnienia między duszą i duchem, listów Witkacego czy w wielu innych, bardzo różnych kwestiach.
Prof. Krzysztof Michalski, dyrektor wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, utworzonego z inicjatywy Jana Pawła II, autor książki Płomień wieczności. Eseje o myślach Fryderyka Nietzschego, usłyszał surowe słowa krytyki i prośbę o argumenty takiej wagi, jak wyniki doświadczeń w laboratorium. Wszystko wszakże z zachowaniem salonowych manier, zapisanych w regulaminie razem z eleganckim ubraniem, jako obowiązujące.
Powinność ta, moim zdaniem, wymuszała na uczestnikach spotkań coś ważniejszego niż strój i uprzejme słowa, mianowicie egzercycję w sztuce dyskutowania, dobieraniu odcieni ironii wobec intelektualnego adwersarza, finezyjne formułowanie argumentów, także przywoływanie posiadanej albo przymnożonej na piątkowy użytek erudycji, żeby nią olśnić albo osłupić audytorium.
Gospodarz pilnował, by prowadzący nie tłumił dyskusji, nawet przez limitowanie czasu wypowiedzi, na co zdarzało mi się mieć ochotę. W założeniu pierwsza, dwugodzinna część wieczoru, rozpoczęta przedstawieniem gościa−prelegenta, po dzwonku, którym profesor potrząsał uciszając przybyłych, miała być zdyscyplinowana. Trzecia, po przerwie na posiłek i rozmowy indywidualne, bez wyznaczonej godziny zakończenia – zupełnie swobodna. W praktyce dyskutanci mówili ad libitum zawsze, tylko przerwę ogłaszał prowadzący punktualnie o godzinie 21.
Integracja i edukacja
W salonie prof. Dudka urzeczywistniał się w całej pełni pluralizm. Z woli gospodarza, ale spontanicznie. Podkreśla to w książce salonowi poświęconej (Salon Trzeciej Rzeczypospolitej, czyli spotkania w salonie profesora Józefa Dudka, Wyd. ATUT, Wrocław 2006) jej redaktor i autor wstępnego eseju Stanisław Bereś, zauważając, iż ta cecha odróżnia wrocławski salon od dawniejszych, które zwykle gromadziły ludzi myślących podobnie. Kiedy proponowałam zaproszenie kogoś, kogo profesor nie znał albo znał mało, pytał, czym ten ktoś się zajmuje naukowo lub z racji funkcji publicznej, jaki ma dorobek, pozycję w swoim środowisku. Nie interesowały go światopogląd, przekonania ideowe, skłonności polityczne, choć pierwszy, drugie i trzecie dochodziły do głosu w dyskusji i wywoływały reakcję. Wszyscy byli spokojni, że nie znajdą się w towarzystwie, jakiego unikają, a także o to, że ich intencje zostaną właściwie odczytane, choć argumenty nie zawsze bywały pojęte do końca, a tezy przyjęte bez wątpliwości.
Wrocławski salon pełnił dwie ważne funkcje – integracyjną i edukacyjną. Skupiał ludzi, którym na czymś istotnym, w szerszej niż osobista skali, zależy i dawał okazję do przedstawienia tego komuś, kto ma większą na ten temat wiedzę, być może inną perspektywę, nierzadko komuś, od kogo zależy rozwiązanie omawianego problemu. Bywali tam bowiem politycy i hierarchowie Kościoła, urzędnicy państwowi i działacze społeczni, którym w atmosferze salonu łatwiej przychodziło mówić o sprawach trudnych niż na oficjalnych konwentyklach.
Prof. Dudek umarł za wcześnie. Nie tylko dlatego, że nie doczekał 500. spotkania w swoim tak bardzo ukochanym salonie, a przemyśliwał o ciekawych zmianach po tej dacie. Dlatego przede wszystkim, że „niezakończona jeszcze dziejów praca” nad edukacją elit. Trzeba mieć nadzieję, że wspólnota inteligencka, zespolona przez dwanaście lat twórczej obecności w tym miejscu, zechce i potrafi w jakiejś formie ją kontynuować.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.