Powrót tura

Mariusz Karwowski


Trzydzieści sześć lat temu w Jaktorowie postawiono pomnik. Unikatowy, jedyny taki na świecie. Nie przedstawia żadnego lokalnego bohatera ani jakiejkolwiek znanej postaci pochodzącej właśnie stamtąd, z małej wsi leżącej na trasie między Warszawą a Żyrardowem. Wyryty na nim napis rozwiewa wszelkie wątpliwości: „Tur – Bos primigenius Bojanus, przodek bydła domowego, przeżył na terenie rezerwatu Puszczy Jaktorowskiej do roku 1627”. Pomnik w formie głazu narzutowego nie znalazł się tam przypadkiem. Miejscowa puszcza była królestwem tura. Żyjące tam te ogromne zwierzęta osiągały długość trzech i wysokość w kłębie – nawet dwóch metrów, a ważyły blisko tonę. Król Zygmunt Waza otaczał szczególną opieką puszczę „gdzie turowie bywają”. Przejazd przez jaktorowskie lasy wymagał wówczas specjalnego zezwolenia. Na nic jednak to się zdało. Z niewiadomych przyczyn – może były to zmiany klimatu, choroba, a kto wie, czy nie masowe polowania – gatunek wymarł i od blisko czterech wieków żyje już tylko w legendach, kronikach, nazwach miejscowości (Turek) i w literaturze, ot choćby w Sienkiewiczowskich Krzyżakach. Trudno w to uwierzyć, ale wkrótce powróci. Jak żywy.

– On już żyje. W Internecie, kiedy ruszaliśmy z projektem, na różnych forach zaczęły się dyskusje, dociekania. Po dwóch latach nie dość, że nie cichną, to mamy już za sobą pierwszy etap – tur ożył w naszych probówkach – przekonuje prof. Ryszard Słomski, który koordynuje badania Katedry Biochemii i Biotechnologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu oraz Instytutu Genetyki Człowieka PAN nad odtworzeniem tura.

Wpisują się one w światowe tendencje, bo zapanowała swego rodzaju moda na badania starożytnego DNA (aDNA). Rosjanie i Japończycy zajmują się mamutem, Australijczycy – tygrysem tasmańskim. W Poznaniu liczą na sukces choćby na miarę kwagi. Wymarłe przed ponad wiekiem afrykańskie zwierzę łudząco podobne jest do zebry – to zresztą jego daleka krewna. Przed dwoma laty niemieckim naukowcom udało się uzyskać trzecie i czwarte pokolenie zwierząt, wyglądem przypominających kwagę. Tym sposobem została ona ponownie wprowadzona do środowiska. Czy z turem będzie podobnie?

– Jestem realistą i pod określeniem „odtworzenie gatunku” rozumiem bardziej odtworzenie jego losów i nic ponad to. Byłbym jednak nierozważny zaprzeczając temu, iż w przyszłości rzeczywiście powstaną możliwości rekonstrukcji czysto fizycznej. Dziś genetycy potrafią nie tylko czytać, ale również pisać informację genetyczną. A to jest ogromne pole do działania. O żadnym nowym Parku Jurajskim mowy jednak nie ma – zastrzega prof. Słomski.

DNA Z MOŻDŻENIA

Mimo iż od śmierci ostatniego tura minęło już prawie 400 lat, ze zdobyciem materiału genetycznego nie było problemów. Korzystano z zachowanych w dużych ilościach kości i zębów. Mało przydatny okazał się z kolei najbardziej charakterystyczny element ich wyglądu, czyli gięte rogi. Kiedyś, po wypełnieniu łojem, były one stosowane np. do oświetlania kopalni w Wieliczce. Róg ostatniego byka, padłego w 1620 roku w Puszczy Jaktorowskiej, jest natomiast ozdobą zbrojowni w Sztokholmie.

– Eksponaty muzealne są dla nas cennym źródłem, aczkolwiek trzeba pamiętać, że muzea często pozbywały się tura jako rzeczy niezbyt atrakcyjnej. Poza tym próbki muzealne zabezpieczano pokrywając je klejami, a to już dla nas spore wyzwanie, wszak kleje są pochodzenia kostnego. Czego tam na tych próbkach nie ma – nie może się nadziwić prof. Słomski.

Dlatego też odpowiednie pobranie materiału jest bardzo ważne. Jeśli ktoś nie zachowa staranności, zabrnie w ślepą uliczkę. W Poznaniu, można rzec, wjechali na autostradę. W ciągu ostatniego roku z jednej próbki udało się uzyskać stosunkowo dobrej jakości DNA. Był to fragment możdżenia, a więc tej części, która pokryta jest pochwą rogową. Próbka przypominająca kształtem i wielkością korek do wina, była wprawdzie zniszczona wskutek działania czynników środowiskowych, ale udało się z niej wyłączyć dużą część, która nie uległa uszkodzeniu. Przed izolacją możdżeń roztarto w moździerzu do tego stopnia, że przypominał… piasek.

– Co ciekawe, tradycyjne metody pozyskania DNA, te, które w tym zespole już tylko ja mogłem pamiętać, okazały się najskuteczniejsze. Młodzi badacze wierzyli bardziej producentom różnego rodzaju zestawów laboratoryjnych. Kiedy izolowałem DNA, z politowaniem na to patrzyli. Tymczasem wyszło na moje. A sama metoda była nasza, autorska, przygotowaliśmy ją tylko w tym konkretnym celu – zaznacza kierownik Katedry Biochemii i Biotechnologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

Pół żartem, pół serio dodaje, że preparat okazał się wyjątkowo dobry i wyraził „chęć” współpracy. Namnożono go w małych probówkach metodą reakcji łańcuchowej polimerazy, przy zastosowaniu termocyklerów, zwiększając w ciągu kilku godzin blisko milion razy ilość wyizolowanego wcześniej DNA. Jest go teraz tak dużo, że do badań pobiera się jakby kroplę z dużej cysterny. Obecnie trwa sekwencjonowanie, a więc poznanie kolejności zasad w DNA, co doprowadzi do odczytania całego kodu genetycznego. Genom tura, podobnie jak innych ssaków, złożony jest z około 3 miliardów par zasad. Zbadano na razie blisko 30 tysięcy par. Byłoby zapewne więcej, gdyby nie odmowa finansowania z ministerialnego budżetu.

– Przy składaniu wniosku wyczuwałem pewne niedowierzanie, że polscy naukowcy mogą zrobić coś na światowym poziomie. A przecież czasem trzeba zaryzykować i postawić na takie badania, które choć wydaje się, że mało rokują, mogą zaowocować dużym sukcesem. Nauka zakazuje nam stwierdzeń, że coś jest niemożliwe. Lot na Księżyc przecież się wydarzył.

KRÓLIK, ŚWINIA, TUR…

Jeszcze większą gorycz przyszło przełknąć, gdy się okazało, że Australijczycy, którzy w identyczny sposób badali DNA tygrysa tasmańskiego, po umieszczeniu fragmentu tego DNA w myszy i wskazaniu, że ulega on tam procesom replikacji, a więc wszystkim fundamentalnym procesom realizacji informacji genetycznej, obwieścili całemu światu swoje osiągnięcie. Wiadomość trafiła na czołówki największych gazet. I pomyśleć, że to o Polakach mogli pisać. Uzyskali bowiem ten sam efekt. Tyle że na antypodach szybciej skończyli. O podcięciu skrzydeł nie ma jednak mowy. Mój rozmówca pokazuje wiszące na ścianie duże zdjęcie, a na nim… królika. Jest to pierwszy w Polsce królik transgeniczny. „Służy” do wytwarzania hormonu wzrostu człowieka. Z kolei świnia z genem człowieka – fukozylotransferazą, obniżającą odpowiedź immunologiczną człowieka przeciwko jej narządom, w przyszłości może znaleźć zastosowanie w ksenotransplantacji, czyli przeszczepianiu tkanki lub narządów między osobnikami różnych gatunków.

– To są namacalne rzeczy, które potrafiliśmy zrobić w naszym laboratorium. Tym większa szkoda, że tur nie znalazł uznania. A przecież jest najbardziej polskim ze zwierząt, symbolem naszych lasów. Właśnie tutaj najdłużej przetrwał. Jak by to wyglądało, gdyby rekonstruowano go gdzie indziej, a my byśmy sobie o tym tylko poczytali? – pyta retorycznie prof. Słomski.

Projekt odtworzenia tura miał od samego początku znacznie szerszy zakres. Oprócz ożywienia tura – nie jest to nawet najważniejsze – chodziło o prześledzenie losów gatunku i poszukiwanie jego najbliższych krewnych. W Instytucie Genetyki Człowieka PAN porównuje się już otrzymany materiał z tura z DNA jaka, bantenga, watussi i węgierskiego bydła stepowego. Na razie nie udało się natrafić na podobieństwa. Z jednej strony to… dobrze. Jeszcze by się okazało, że jest jakieś podobieństwo z DNA człowieka, który tę próbkę bada – żartują w Poznaniu. Wśród prymitywnych ras bydła czy też zwierząt dziko żyjących nie szuka się przy tym jedynie podobieństwa fizycznego z turem. Ograniczenie do tego tylko kryterium mogłoby bowiem sprowadzić eksperyment na manowce. Tak jak kilkadziesiąt lat temu, gdy w wyniku krzyżowania i selekcji zamiast tura stworzono w Niemczech… całkiem nową rasę. Zresztą, prowadzone później w Polsce próby rekonstrukcji tarpana też skończyły się niepowodzeniem. Zamiast niego wyhodowano… konika polskiego.

– Oczywiście, kiedyś nie było takich narzędzi, jak genetyka i badanie DNA, niemniej te przypadki są dla nas przestrogą.

Poznański zespół robi niby to samo, co poprzednicy, ale zupełnie inaczej – technikami molekularnymi. Nic dziwnego, w końcu prof. Ryszard Słomski jest prekursorem upowszechnienia diagnostyki molekularnej. Jego zespół bada genomowy oraz mitochondrialny DNA tura. Gdyby któryś z genów wykazał podobieństwo do genu gatunku żyjącego, wówczas będzie można je użyć również do klonowania.

TURZYCA ZASTĘPCZA

Znalezienie najbliżej spokrewnionego gatunku jest o tyle ważne, że to właśnie z niego wybrana zostanie matka zastępcza, która urodzi klonowane zwierzę. Poznański naukowiec odpiera zarzut, że w związku z tym tu też będziemy mieli do czynienia z krzyżówką. W końcu to nie turzyca urodzi, a jedynie bardzo bliska jej krewniaczka. Wymiana DNA płodu gatunku spokrewnionego na DNA tura nie będzie idealnie dokładna. Prof. Słomski podkreśla, że mimo to, przy obecnym zaawansowaniu technologii, prawdopodobieństwo wyhodowania tura sięga już 99 proc. Nie będzie to zasługą jedynie genetyków. Równie ważną rolę w projekcie odgrywają embriolodzy i biotechnolodzy rozrodu.

– W pojedynkę właściwie nie ma szans przebić się do czołówki światowej, a sądzę, że my do takiej już należymy. Mieliśmy szczęście, że taką grupę interdyscyplinarną udało się zawiązać, i działa ona na różnych zwierzętach już ponad 10 lat. Tworzy ją prawie 20 osób, również z Instytutu Zootechniki w Balicach, Instytutu Genetyki i Hodowli Zwierząt PAN w Jastrzębcu koło Warszawy i Polskiej Fundacji Odtworzenia Tura.

Prowadzone przez nie badania nad tym, co wymarłe, te eksperymenty łączące przeszłość z teraźniejszością, mają w sobie coś fascynującego. Trochę takie creatio continua. Bo wyobraźmy sobie, co by było, gdyby jednak tur wrócił do lasów?

– Wiadomo, że lubił duże zalesione obszary, a one się teraz pokurczyły. Lubił przebywać na granicy lasu i pól. Dziś podniósłby się rwetes, gdyby tylko tur wszedł w pole i zrobił szkodę. Lubił czystą wodę, a z tą ostatnio jest coraz gorzej. Nie dawał się wreszcie w żaden sposób udomowić. I tak by pewnie pozostało do dziś.

Ech, życie tura byłoby bardzo ciężkie. W Polsce, bo za granicą już się o niego dopominają! Holenderscy naukowcy zaproponowali, że jeśli tylko tur zostanie ożywiony, chętnie zabiorą go do siebie, do specjalnie w tym celu stworzonego parku. U nas myśli się inaczej, antycypuje mój rozmówca: czy on czasem nie będzie zagrażał… żubrowi? Tymczasem kto wie, czy żubra nie czeka niebawem podobny los. Już w tej chwili określa się go jako gatunek krytycznie zagrożony. Dlatego realizowany w Poznaniu projekt, mający na celu poznanie przyczyny wyginięcia tura, jest ogromnie istotny dla przyszłości innych zwierząt, a nawet… samego człowieka. Wystarczy wspomnieć choćby leczenie transplantacyjne, które może być stosowane między innymi dzięki nowoczesnym technikom modyfikacji genów.

– Sądzimy, że prawdopodobnie w okresie, kiedy nastąpiły wielkie migracje ludności, dochodziło do masowych polowań. Ich skutkiem było powstawanie mniejszych skupisk zwierząt odizolowanych od siebie. Tymczasem niektóre gatunki do przetrwania potrzebują bardzo dużej puli genowej, czyli dużego obszaru i licznych osobników. Tur był jednym z nich i dlatego stopniowo ginął. Ta przyczyna jest najbardziej wiarygodna, ale jeszcze niesprawdzona – zdradza zastępca dyrektora ds. naukowych w Instytucie Genetyki Człowieka PAN.

Przetrwaniu tura nie sprzyjała również… magia. Tajemną moc rudej grzywki między rogami, zwanej turzym czubem, wiązano z jej właściwościami leczniczymi. Rekonstrukcja tura pozwoli również na prześledzenie procesów odpornościowych i skłonności do różnych chorób, zwłaszcza zakaźnych. Niewykluczone bowiem, że w kontaktach z bydłem domowym doszło do zarażenia BSE bądź brucelozą. Odpowiedzi na te i wiele innych pytań poznamy być może już niebawem. W połowie przyszłego roku planowana jest międzynarodowa konferencja, dotycząca badania gatunków wymarłych, z udziałem wybitnych ekspertów z całego świata.

– Wtedy to my, a nie Australijczycy, zaszokujemy świat – zapowiadają w Poznaniu, nie zdradzając na razie żadnych szczegółów.

W każdym razie, niezależnie od tego, czy tur zostanie wskrzeszony, czy nie, wydaje się, że prof. Słomski nieprędko przestanie się zajmować wymarłymi gatunkami zwierząt. Jego pięcioletni wnuk Stasio już bowiem wypytuje o dinozaury.