Normalnym biada –

Piotr Müldner−Nieckowski


Jeden z moich kolegów po fachu, lekarz, w związku z informacjami prasowymi o badaniu zwłok generała Władysława Sikorskiego zastanawiał się głęboko, czy można dokonać ekshumacji, gdy ciało pozostaje w krypcie na Wawelu, a nie w ziemi. W wyrazie ekshumacja znajduje się bowiem cząstka hum, która – zdaniem kolegi – wskazywałaby, że nie. Takie podejście dowodziłoby, że wszystkie wyrazy i wyrażenia należy dobierać i rozumieć zgodnie z etymologią i dosłownie. Stanowisko to jest wbrew pozorom dość powszechne, ale językoznawcy je krytykują i nazywają – jak pisze prof. Andrzej Markowski – „logizowaniem w języku”, czyli stosowaniem logiki potocznej do wyrazów i wyrażeń o skomplikowanej historii i trudnym do zbadania przez niefachowca sensie.

Zajmijmy się najpierw „problemem wawelskim”. Słowo ekshumacja nie pochodzi od łacińskiego humus „ziemia, próchnica”, ale od pochodnej tego wyrazu humatio „pochówek”. Warto przypomnieć, że nawet w starożytności pochówki nie musiały polegać na grzebaniu w ziemi, ale chowaniu w sarkofagach, grotach itp. Tak został przecież pochowany Jezus Chrystus. Mimo to ich nazwa – humationes (w liczbie pojedynczej humatio) – pozostała.

Wyrazy pochodne bardzo często przechwytują tylko część znaczenia wyrazu pierwotnego (źródłowego) albo ulegają metaforyzacji, i tu właśnie jest pułapka, w którą wpadł dociekliwy kolega. Przykładów tego nader częstego w języku zjawiska są tysiące. Pierwszy z brzegu to gasić światło. Światła właściwie nie powinno się gasić, bo w rzeczywistości się nie pali, a jednak tak mówimy. Dawniej gaszono łuczywo, świecę, płomień itd., które płonęły, ale to się rozbudowało i przeszło (z pewną częścią znaczenia) na żarówkę i następnie na wszystkie obiekty świecące, ale niepalące się, a nawet na inne działające (typu zapal telewizor) i żywe (tą błyskotliwą odpowiedzią zapalił nasze umysły). Aktywną częścią znaczenia pozostaje jedynie: kauzować (powodować) działanie. Pozostałe, pierwotne fragmenty znaczenia są zneutralizowane i przestały funkcjonować.

Takie przetworzone ze względu na zmienione znaczenie i wymianę składników wyrazowych wyrażenia nazywam neoidiomami, podobnie jak wyrazy o zmienionym (nowym) znaczeniu są nazywane neosemantyzmami.

Właśnie tak się stało z ekshumacją, która przejęła tylko ślad znaczenia wyrazu prymarnego: „ciało zmarłego składać do grobu (niekoniecznie ziemnego)”. Przyimek łaciński ex i pochodny polski eks odwraca znaczenie członu głównego („nie chować, ale przeciwnie, wyjmować z grobu”). W wyrazie ekshumować przyjmuje postać przedrostka: exhumatio i ekshumacja („wydobycie ciała z grobu”), stąd czasownik ekshumować („wydobywać ciało z grobu”).

Tak więc można ekshumować i na Wawelu.

Właściwie na tym obrazowym przykładzie można byłoby poprzestać, gdyby nie obszerny artykuł, który przeczytałem w jednej z gazet, a który traktuje o mnożących się procesach sądowych w sprawach dość obecnie typowych: o obelgę i (lub) groźbę karalną. W jednym z takich procesów podnoszono, że pewien obywatel powiedział o swoim wrogu, że „jest bydlę i że on go zabije”. Co do bydlęcia – zgadzam się, od biedy może być obelgą. Ale co do tego drugiego nie. To najpewniej nie jest groźba. Nie zapominajmy o przestrodze językoznawców – język jest nasycony odmianami i odmiankami znaczeniowymi wyrazów i wyrażeń. Jakże często mówimy ja się zabiję, kiedy jesteśmy czymś zmartwieni, ale prawnie nigdy nie mamy na myśli samobójstwa. Mówimy ja go (ją) zabiję bez cienia morderczych intencji. Dosłowne przyjmowanie takich zmetaforyzowanych wypowiedzeń uważam za skazę umysłową, która nie dopuszcza znaczeń przenośnych albo symbolicznych.

Tymczasem czytam: „Oskarżony wielokrotnie wypowiadał groźby karalne wobec poszkodowanego, między innymi twierdził, że go zabije przez utopienie”. Pomińmy już śmieszną oficjalność tonu: przez utopienie. Domyślam się, że ów podsądny ma w swoim repertuarze wersję ja go utopię. Ponieważ moja egzaltowana sąsiadka używa wyrażenia ja ją uduszę (wersja z duszeniem i przeciwnikiem koniecznie płci żeńskiej), mój najspokojniejszy w świecie wnuczek ja go powieszę, a mój przełożony należałoby ich wszystkich powystrzelać, mam prawo sądzić, iż sąd sądzi, że jestem otoczony potencjalnymi mordercami. Nic, tylko schować się pod stół, nakryć kocem i czekać końca świata. Ostatecznie mógłbym przyjąć taką postawę, gdyby nie to, że nie wierzę w ani jedno tak podane słowo. Nie wierzę przede wszystkim sądowi, który się najwyraźniej zagalopował, ale też dostrzegam zagrożenie ze strony tych, którzy mogliby mnie skrzywdzić fałszywymi oskarżeniami.

Przed tym trzeba się bronić. W każdej chwili ktoś może mi wytknąć, że na przykład moje częste mam to w nosie jest dowodem na lekceważenie obowiązków albo spieprzaj, dziadu jest dowodem chamstwa prezydenta. Nic bardziej mylnego. Jednak co chwila dostrzegam owo logizowanie w języku, czepianie się słówek, zwłaszcza w nieustannej wojnie PO z PiS−em.

Niechybnie takie stanowisko wobec języka jest jedną z głównych przyczyn powstania i plenienia się poprawności politycznej – groźnej nie tylko ze względu na możliwe oskarżenia sądowe, ale na ograniczanie zasobów języka, paraliżowanie myślenia i hamowanie wyrażania stanów emocjonalnych. W mordę już nikomu nie można dać od dawna. Wielka szkoda. Teraz nie można nawet powiedzieć, że się w mordę da. Jeszcze tylko przedszkolakom wolno się po męsku tłuc, ale i to poprawność wkrótce usunie. Biada nam, normalnym!

e−mail: piotr@muldner.pl