Głębia mowy

Grzegorz Filip


Jakiego języka używamy w kontaktach ze studentami? Czy coś się tu zmieniło? Czy to ten sam język, którym mówiliśmy na wykładach i ćwiczeniach dziesięć, dwadzieścia lat temu? Czy jest on inny, nasiąknięty mową, która zawładnęła naszym otoczeniem?

Język publiczny poszarzał i zbrzydł. Zaludniają go formy rażąco błędne, niestosowne, wulgarne, ujemnie nacechowane. W każdej epoce tak narzekano i jakoś to było. Ale było dokąd uciekać: przed językiem gazet – do książek, przed językiem propagandy – na uniwersytet, do teatru, do kościoła...

Celem mediów nie jest już przede wszystkim dostarczanie informacji, lecz zdobywanie widzów. Stąd szokowanie językiem, mnogość form nacechowanych emocjonalnie, powszechność stereotypu językowego, homogenizacji i kiczu. Swada masowego komunikowania, ze swoim upotocznieniem, emocjonalizacją i zabawnością weszła na uniwersytet. Rozplenienie języka medialnego wyrównuje różnice między mową ludzi wykształconych i obytych z kulturą a językiem społeczności najgorzej wykształconych i najmniej kulturalnych.

No dobrze, ale przecież język ten spełnia swoją podstawową funkcję – jest komunikatywny. Czyżby? Na poziomie mediów – może i tak, choć wolelibyśmy, by mówiono do nas bezbłędnie, rzeczowo, mądrzej. Ale na poziomie uniwersytetu to nie wystarcza. Tu potrzeba nie tylko mowy jasno i mocno przekazującej komunikat, ale także pełnej głębi i wewnętrznych sensów, apelującej do intelektu i wyobraźni, odsyłającej do rzeczywistości pozaprozaicznej. W języku masowej rozrywki obrazkowej, ubogim w treści, pospolitym w formie, trywialnym, nie da się wyrazić wielu kwestii. Potrzebny jest język rozwinięty, indywidualny, zmetaforyzowany, świadomie kształtowany tak, by pociągał umysły, stawał się wzorcem. Dzięki takiemu językowi można w pełni uczestniczyć w kulturze, rozwijać się intelektualnie i duchowo, poznawać świat.

Grzegorz Filip