Nie w próżni
Zagadnienie dotyczące roli uczelni i szkolnictwa wyższego w otoczeniu społecznym należy do najważniejszych, jakie powinni sobie stawiać obywatele każdego współczesnego państwa, bowiem wypracowanie konkretnych odpowiedzi ma zasadniczy wpływ na kierunki rozwoju poszczególnych krajów, regionów, a nawet na to, jaki będzie jutrzejszy świat.
Powyższe stwierdzenie mają na ustach wszyscy, stało się oczywiste, powtarzamy je jak mantrę. Edukacja, nauka, innowacyjność, gospodarka oparta na wiedzy, konkurencja, globalizacja – pojęcia te, tak przecież ogólne i trudne do sprecyzowania, otaczają nas ze wszystkich stron. Mówią o nich politycy, ekonomiści, filozofowie, mówimy o tym w prywatnych rozmowach, mówienie o tym stało się modne, jednak bardzo rzadko idzie ono w parze z głębszą, krytyczną refleksją. Tak naprawdę nie zastanawiamy się, co te pojęcia/zjawiska oznaczają i jakie mają dla nas konsekwencje. Bezwzględnie nauka ma kluczowe znaczenie, w świecie skurczenia czasoprzestrzennego i przenikania się wszystkich dziedzin życia, w równym stopniu ów krajobraz kreuje, jak i jest przezeń kreowana, dlatego celowe wydaje mi się umieszczenie problemu uczelni w szerokim kontekście zachodzących przemian społeczno−gospodarczych. Dlatego odpowiedź na pytanie o rolę uczelni będzie wymagać odpowiedzi na pytanie, jakie chcemy mieć społeczeństwo, a nawet szerzej, o jaki kształt świata walczymy i czy w ogóle mamy o ten świat walczyć.
Pozwolę sobie zadać kilka istotnych pytań. Czy chcemy, aby nasz kraj cechował się dużym rozwarstwieniem ekonomicznym społeczeństwa, czy też nie? Czy chcemy skomercjalizować coraz więcej dziedzin życia, czy też wolelibyśmy, aby istniały obszary pozbawione logiki rynkowej, a jeśli tak, to jakie? Jak innowacyjność gospodarki ma się przekładać na życie przeciętnego człowieka, bo wszyscy się zgodzimy, że to przełożenie w Szwecji i USA jest diametralnie różne? Czy chcemy odgrywać aktywną rolę i współtworzyć rzeczywistość, czy może wolimy się zadowolić adaptacją rozwiązań wymyślonych przez inne społeczeństwa? Czy zgadzamy się na dewastację środowiska naturalnego, globalne ocieplenie oraz drenowanie przez stosunkowo niewielką grupę ludzi zasobów naturalnych należących do całego globu? I wreszcie, jak wyobrażamy sobie nasze życie jednostkowe? Czy mamy być w pełni wolnymi, świadomymi swych celów i interesów, tworzącymi i partycypującymi w kulturze osobami, czy też dodatkami do kredytu bądź przelewu bankowego (dla tych zaś, którzy nie mają szans na kredyt pozostają religijny fundamentalizm i ksenofobia), których coraz infantylniejsze potrzeby są kreowane przez speców od marketingu, a kolejne wybory polityczne coraz bardziej przypominają teleturniej?
Na poziomie akademickim
Być może odpowiedzi na zadane pytania padły już dawno, a moje zainteresowanie wynika wyłącznie z naiwności i młodego wieku, niemniej jednak bardzo brakowało mi szerszego kontekstu i podobnych pytań (celów) w debacie, która przetoczyła się przez nasz kraj w wyniku planowanej reformy nauki i szkolnictwa wyższego, a co za tym idzie – zmiany roli uczelni w życiu społecznym. Owa debata daje się sprowadzić do paru prostych tez. Często przywoływany jest raport OECD, dotyczący szkolnictwa w Polsce, gdzie do sukcesów Polski zalicza się zwiększenie autonomii uczelni, wprowadzenie szerszej dostępności do edukacji wyższej, stworzenie sektora szkolnictwa niepublicznego, a także odpłatności za studia (zaoczne, wieczorowe, prywatne itd.). Zjawiska negatywne zaś to brak dalekosiężnego planu studiów zawodowych, niesprawiedliwy system opłat oraz „akademickość” uczelni, która nie pozwala dostatecznie szybko reagować na potrzeby gospodarki i społeczeństwa. Inni mówią jeszcze dosadniej: uczelnia produkuje kolejnych bezrobotnych, systematycznie obniża się poziom nauczania, należy wprowadzić więcej pieniędzy do systemu, sprywatyzować uczelnie, niech prawa rynku decydują o relacjach między uczelnią i społeczeństwem oraz przeciwstawiają „typową amerykańską uczelnię”, Uniwersytet Harvarda, kolejnym polskim uniwersytetom.
Sądy takie, jak powyższe (szczególnie raport OECD), wymagają oczywiście krytycznego namysłu. Oprócz niewątpliwie mocnych stron znalazłem też pewne pułapki, szkodliwe dla naszego społeczeństwa. Do pozytywów należy przebijające się niepewnie przekonanie, że uczelnia to nie jest jednak zbędny wydatek, ale wartość, najlepsza inwestycja, która przynosi wymierne i niewymierne korzyści dla całego społeczeństwa. Kolejnym jest zwrócenie uwagi na rolę współpracy między uczelniami i sektorem społecznym czy biznesem. Abyśmy mogli konkurować na światowych rynkach, naszym atutem powinna być szeroko wykwalifikowana kadra. Korzyści z zatrudnienia w sektorze wyspecjalizowanych usług i technologii czy nowo powstałe firmy znacznie przewyższają te, które wynikają z bycia rezerwuarem taniej siły roboczej. Jednak dużym błędem jest, moim zdaniem, obwinianie za niedostatki w tym aspekcie tzw. akademickości uczelni. Owa mityczna własność sprawia, że młodzież zamiast pracować rano czyta Krytykę czystego rozumu Kanta, a po południu zastanawia się nad złudzeniem samorealizacji jednostkowej w twórczości Becketta. Akademickość zatacza coraz większe kręgi, nasza debata polityczna jest na poziomie akademickim, podobnie jak programy w telewizji publicznej.
Przepraszam, że ironizuję, ale liczby mówią same za siebie. Innowacyjność gospodarki to zdolność przedsiębiorców do praktycznego wykorzystywania i poszukiwania badań naukowych, najczęściej stosowanym miernikiem innowacyjności gospodarki są nakłady na badania i rozwój. Nakłady Polski wynoszą 0,5 proc. PKB, średnia UE to 2 proc., USA 2,5 proc., a Szwecji 4 proc. Przy czym w Szwecji udział środków prywatnych to 75 proc. wszystkich wydatków w skali badawczo−rozwojowej, u nas wszystkie niemal środki pochodzą z budżetu państwa (raport EAS07). Tak więc niska innowacyjność naszej gospodarki wynika po prostu z ubogich środków państwowych oraz braku zainteresowania ze strony sektora prywatnego, któremu tego typu inwestycje widocznie wydają się nieopłacalne.
Rozum konsumpcyjny
Harmonijna współpraca biznesu, sektora społecznego i uczelni nie może oznaczać bynajmniej utraty autonomii tej ostatniej. Uczelnia nie może się wyłącznie dostosowywać do coraz bardziej zmiennych potrzeb gospodarki, tej lokalnej i tej globalnej (podobnie jak do zmieniającej się sytuacji politycznej), a do tego zdaje się zmierzać raport OECD i większość głosów w debacie. Wprowadzenie logiki „konsumpcyjnego rozumu” w tryby funkcjonowania uczelni sprawi, że jej istota straci sens, uniwersytet zamieni się w producenta niezliczonych kursów zawodowych i parazawodowych połączonych z biurem karier. Być może jest to korzystne dla przedsiębiorców, czy jest jednak korzystne dla społeczeństwa? Warto więc pamiętać, że uczelnia i przedsiębiorstwo prywatne mają odmienne, czasem wykluczające się cele.
Uczelni powinien przyświecać paradygmat dążenia do prawdy, krytycyzmu i służby publicznej, firma prywatna zaś dąży do bezwzględnego, maksymalnego zysku w jak najkrótszym czasie, tak więc zysk takiej firmy może być zdobywany kosztem tkanki społecznej czy środowiska naturalnego. Podobnie jak zmienił się współczesny kapitalizm, o jego obliczu nie stanowi już nawet zaawansowana produkcja czy firmy głęboko osadzone w kontekście lokalnym, lecz ponadnarodowe korporacje i operacje finansowe o charakterze globalnym, możliwe dzięki liberalizacji przepływów kapitałowych. Towarzyszy temu ogromny kapitał spekulacyjny, zdaniem wielu odpowiedzialny częściowo za wysokie ceny paliw oraz obecną klęskę głodu. Korporacje już nie sprzedają produktów, lecz kreują nasze potrzeby, kolejne style życia, przy użyciu wyspecjalizowanych technik marketingowych. Konsekwencją kierowania się wyłącznie logiką zysku jest rosnące rozwarstwienie majątkowe, degradacja środowiska naturalnego (gwałtowne zmiany klimatyczne), infantylizacja, tabloidyzacja naszej kultury i nas samych oraz era postpolityczna, czyli swoisty kryzys demokracji przejawiający się w poczuciu ludzi, że niezależnie od tego, na kogo zagłosują i tak umacniać się będą wpływy korporacji oraz konsumpcyjnego stylu życia.
Poddanie uczelni mechanizmom urynkowienia i użyteczności za wszelką cenę może spowodować, że zacznie ona ulegać rozmaitym lobby biznesowym, materialna prawda przestanie mieć znaczenie, a liczyć się będą półprawdy i dezinformacja. Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy potężny sektor naftowy z jednej strony opłaca dziesiątki centrów badawczych, gdzie „niezależni eksperci” przekonują opinię publiczną, że spaliny wcale nie są takie trujące, a efekt cieplarniany jest mitem, z drugiej jednak strony naciska na rządy, aby obcinały dotacje dla ośrodków zajmujących się alternatywnymi źródłami energii. Taka sytuacja jest bardzo prawdopodobna, a obowiązkiem uczonych jest taki stan rzeczy diagnozować i nań krytycznie reagować w interesie całego społeczeństwa. Kto ma decydować o obliczu uczelni: poważni badacze, swoiści „mistrzowie życia” czy gładko uczesani, operujący sloganami marketingowcy, wciąż zachwycający się otwarciem kolejnych perspektywicznych kierunków?
Bastion krytycznej myśli
Chciałbym wrócić do pytania o model naszego społeczeństwa. To uczelnia bowiem (w klasycznym sensie), a nie specjaliści od sprzedaży, powinna wyznaczać wzorce zachowania w każdym społeczeństwie. To tam powinniśmy uczyć się o wartościach uniwersalnych, że istnieje prawda, warto być dobrym, że inni mają swoje prawdy, że istnieją rzeczy nie na sprzedaż, a także tego, że osobowości nie da się zmienić kupując puszkę gazowanego napoju. To właśnie uczelnia ma być bastionem myśli krytycznej walczącej ze wszechobecną logiką rynku i sprowadzaniem ludzi do roli przedmiotów, a najwyżej do roli konsumentów dających się łatwo manipulować. Tam powinniśmy wyrobić sobie nawyk czytania, krytycznego myślenia, uczestnictwa w kulturze czy ciągłych poszukiwań, ponieważ dzięki temu jesteśmy lepszymi ludźmi, lepszymi rodzicami, pracownikami, a także dokonujemy mądrzejszych wyborów politycznych i owe nawyki bynajmniej nie powinny ograniczać się do humanistów. Wysoce pożytecznym byłoby, aby administratywista znał np. Zamek Kafki, lekarz Dżumę Camusa, a architekt teorie proksemiczne Edwarda Halla.
Warto także wspomnieć o roli autonomicznej uczelni (i nieskrępowanych badań) jako o jednym z podstawowych filarów demokratycznego i nowoczesnego społeczeństwa. Już sam fakt, iż uczelnia cieszy się dużym autorytetem i zaufaniem społecznym, wypracowanym przez setki lat, oraz że jest ostoją kultury i symbolem ciągłości Polski (chyba wszystkich państw), sprawia, że pełni w dłuższej perspektywie funkcję stabilizującą, nie mniej ważną niż wolne wybory czy trójpodział władz.
Doceńmy nasze uczelnie, ustawicznie je poprawiając, krytykujmy je, a przede wszystkim spójrzmy na nie z właściwej perspektywy. Choć zawsze powinny być otwarte na nowe trendy, nie muszą zaraz im bezkrytycznie schlebiać. Ich perspektywa jest dłuższa niż najbliższe wybory, zysk firmy czy zmienne trendy ekonomiczne. I naprawdę nieuczciwe wydaje mi się obwinianie naszych naukowców o wysoki poziom bezrobocia wśród młodzieży czy niskie zaawansowanie naszej gospodarki.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.