W telegraficznym skrócie
W tym roku wrzesień jest miesiącem zmian władz rektorskich w większości polskich uczelni. Wymianie ulegnie skład komisji dyscyplinarnych i rzecznicy dyscyplinarni. Jeśli w uczelni nie zakończyło się postępowanie dyscyplinarne, to zmiana składu orzekającego komisji dyscyplinarnej skutkuje rozpoczęciem rozprawy od początku. Tak też zapewne będzie w Uniwersytecie Szczecińskim, gdzie od półtora roku „ślimaczy się” rozprawa dyscyplinarna przeciwko obwinionej o plagiat dwójce adiunktów z Wydziału Prawa. Obie panie, dr Krystyna Bronowska i dr Elżbieta Żywucka−Kozłowska, odeszły zresztą ostatnio z pracy w uniwersytecie, co zapewne spowoduje całkowite „uschnięcie” sprawiedliwości uczelnianej.
Inną ciekawą wiadomością ze Szczecina jest informacja, że tamtejszy Sąd Apelacyjny przyznał jednak rację dziennikarzom „Kuriera Szczecińskiego” i lokalnego Polskiego Radia, którzy wiosną 2005 roku zadawali publicznie pytania, co do szczegółów białoruskiej habilitacji z 2001 r. Tego wiekopomnego dzieła nigdzie nie można było znaleźć (oprócz Biblioteki Narodowej, która odmówiła udostępnienia książki nawet prokuratorowi!). Autorem był prof. Jerzy Eider, dyrektor Instytutu Kultury Fizycznej USz. (patrz: Wiadomości z sal sądowych, „FA” 03/2008), który uznał, że głośne pytania podważają jego autorytet i dobre naukowe imię, zażądał więc przeprosin na łamach prasy i fal radiowych. Nie mam jeszcze kopii wyroku, więc o sprawie szerzej napiszę w późniejszym terminie.
Cierpliwości!
Jeśli już mowa o sądach, to jeszcze w maju przed wakacjami w Sądzie Rejonowym w Gdańsku od nowa rozpoczął się proces karny przeciwko prof. Michałowi Płachcie, któremu prokuratura zarzuciła splagiatowanie dwóch prac magisterskich. Przed sądem oskarżony nie przyznał się do winy i odmówił zeznań. O skandalu tym pisałem 4 lata temu (Kolejny dziekan plagiatorem, „FA” 09/2004). Ten prawnik karnista i wybitny znawca prawa międzynarodowego, były dziekan Wydziału Prawa Uniwersytetu Gdańskiego, był promotorem wspomnianych prac, mając więc od magistrantek dyskietki z tekstem prac, łatwo – przy pomocy cut and paste – przeniósł je do trzech prac naukowych, których ustanowił się jedynym autorem. Dyskietki zachowały się, dlatego policyjny ekspert informatyk był w stanie udowodnić, że prof. Płachta niczego nowego nie wniósł do prac, które w całości napisały jego byłe studentki.
Poprzednia rozprawa, która rozpoczęła się 30 listopada 2005, po dwóch latach zbliżała się ku już końcowi, kiedy jeden z ławników wyjechał za granicę i dotąd nie powrócił… Co więcej, sędzia prowadzący rozprawę zrezygnował z pracy w wymiarze sprawiedliwości. Prawo w takim wypadku – przy zmianie składu – wymaga przeprowadzenia procesu od nowa. Przedawnienie zarzutów nastąpi dopiero w 2015 roku, miejmy zatem nadzieję, że aczkolwiek sąd jest nierychliwy, to będzie sprawiedliwy.
Z kolei z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika przyszła wiadomość, że uczelnia w lipcu odebrała w końcu p. Emilii Podlaskiej dyplom magistra filozofii napisany „w pocie czoła” na podstawie pracy habilitacyjnej dr. Marka Kilijanka z Poznania. 32−letnia absolwentka, jak to zgrabnie ujął Wysoki Sąd, dokonała „reprodukcji cudzego utworu w istotnych elementach treści, lecz w postaci przekształcenia” (patrz: Zarządzanie plagiatem, „FA” 05/2008). Brawo Wydział Humanistyczny! Lepiej późno niż wcale!
Ku mojemu zdziwieniu, z prasy toruńskiej dowiedziałem się, iż pani Podlaska odwołała się od wyroku Sądu Rejonowego w Toruniu, który w istocie pogroził jej tylko paluszkiem, skazując na 8 miesięcy prac społecznych w liczbie 30 godzin miesięcznie w zawieszeniu. Co to za kara? Symboliczna!
Z pobliskiego Włocławka, gdzie tamtejsze Towarzystwo Naukowe jest założycielem uczelni niepaństwowej pod dumną nazwą Wyższa Szkoła Humanistyczno−Ekonomiczna, jest miła wiadomość. Rektorem tej uczelni został 76−letni hydrolog Andrzej Giziński, emerytowany profesor UMK. I to on wskazał bohatera jednego z moich artykułów (patrz: Profesorska habilitacja, „FA” 12/2007) jako swego kandydata na funkcję prorektora ds. rozwoju. No i prof. dr hab. Mirosław Krajewski został wybrany na prorektora tej zacnej uczelni! Dyrekcja Archiwum Nieuczciwości przyłącza się do serdecznych gratulacji! Czekamy na zaproszenie na inaugurację…
Muszę dodać, że z Włocławka przyszedł też list wskazujący na ciekawe fragmenty prac jednego z niedawnych habilitantów Wydziału Nauk Historycznych UMK. Na razie podobno zajął się studiowaniem tych publikacji jeden z włocławskich prokuratorów (nie w ramach hobby, ale z urzędu!), dlatego stali Czytelnicy mojej rubryki muszą się uzbroić w cierpliwość.
Odwołany!
Wreszcie coś się ruszyło w Łodzi. Wniosek dyscyplinarny rzecznika ministra o ukaranie rektora Wyższej Szkoły Kupieckiej, mgr. Sławomira Owczarskiego, za plagiat doktoratu ponownie wrócił do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Oznacza to, że minęło ponad 8 miesięcy i nadal nie otwarto postępowania dyscyplinarnego. Nie jest to zgodne z przewidzianą w takich wypadkach procedurą.
Ale jest też i pomyślna wiadomość. Minister Barbara Kudrycka, po uzyskaniu zgody Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego i Prezydium Konferencji Rektorów Szkół Wyższych Niepublicznych, 25 sierpnia br. podjęła decyzję o odwołaniu ze stanowiska rektora p. Sławomira Owczarskiego. Powodem odwołania jest utrata stopnia doktorskiego, który został mu cofnięty w maju 2007 r. z powodu plagiatu przez Radę Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego. Jego odwołanie w tej sprawie zostało odrzucone przez Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułów. Ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym wymaga, aby rektor uczelni niepublicznej miał co najmniej stopień doktora, więc mgr Owczarski rektorem być nie może. Mimo publicznego apelu do niego ówczesnego ministra Seweryńskiego jeszcze w listopadzie 2007 r., aby zrezygnował ze stanowiska, rektor Owczarski nadal kierował uczelnią.
Jak znam życie, to zapewne władze Wyższej Szkoły Kupieckiej zaskarżą to „bezprawie” do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, bowiem przecież rektor Owczarski od negatywnego stanowiska CK odwołał się do sądu, stąd formalnie decyzja nie jest prawomocna.
Zawieszony!
Kilka ciekawych spraw ma miejsce we Wrocławiu. Jedna dotyczy Papieskiego Wydziału Teologicznego, gdzie prorektorowi ks. dr. hab. Andrzejowi Małachowskiemu zarzucono publicznie (w artykule Tomasza Wysockiego na łamach wrocławskiej „Gazety Wyborczej”), iż w czwartym rozdziale swojej pracy habilitacyjnej Jedność i mnogość jako kategorie modelu trynitarnego w ujęciu Mikołaja z Kuzy dokonał licznych zapożyczeń z tekstów innych autorów. Aczkolwiek ks. Małachowski w wielu wypadkach podawał odniesienia bibliograficzne, to jednak brak wzięcia w cudzysłów prawie dosłownie przepisanych znacznych fragmentów tekstu (3−5 stron), jest niewątpliwą ujmą na naukowym honorze każdego naukowca.
Rektor tej uczelni, ks. prof. Waldemar Irek, jeszcze przed upublicznieniem sprawy powołał Komisję Senacką do rozpatrzenia zarzutów. Jej raport ma być gotowy w połowie września. Po ukazaniu się artykułu na początku lipca rektor zawiesił w pełnieniu funkcji prorektora ks. Małachowskiego. Z tzw. przecieków wynika, że zarzuty są mocne i dlatego we wrześniu prorektor zdecydował się złożyć dymisję. Trudno się dziś jeszcze zorientować, czy sprawa zapożyczeń trafi pod głosowanie Rady Wydziału pod kątem wznowienia przewodu habilitacyjnego. O tyle jest to prawdopodobne, że habilitacja (obroniona w 2005) jest z zakresu filozofii, a profesorowie filozofii wymagają od „swoich” samodzielnych pracowników nauki właśnie samodzielnej sztuki myślenia i pisania! Niewątpliwie ks. dr hab. Andrzej Małachowski już doznał poważnej szkody na honorze, która mocno nadszarpnęła jego autorytet zarówno osobisty, jak i naukowy, przy okazji gwałtownie przyhamowując jego karierę.
Czasami się dziwię, jak można nie zauważyć, iż przepisało się więcej niż jeden paragraf nie swojego tekstu, bowiem zdarza się, że „delikwent” tłumaczy, iż popełnił plagiat bezwiednie… I niekiedy nawet jestem gotów w to uwierzyć!
Druga sprawa dotyczy profesora uczelnianego, któremu w okresie starań o profesurę belwederską wyciągnięto, iż jego podręcznik „w naukach medycznych” zbyt dosłownie „opiera się” na książce innego autora sprzed lat, a jego doktorat jak kameleon upodobnił się do habilitacji promotora. Paczki „z dowodami” przyszły do kilku poważnych instytucji, w tym i do mnie, ale na razie nie podaję żadnych szczegółów, dając władzom wrocławskiej uczelni szansę rzetelnego załatwienia sprawy.
Jak Państwo widzą, nierzetelność naukowa panoszy się już wszędzie: wśród oszukujących są i księża, i fizycy, i językoznawcy, i filozofowie, i historycy, i lekarze, i prawnicy, i pedagodzy, i inni (z góry przepraszam te specjalności, których z braku miejsca nie wymieniłem!). Czy są jeszcze PT Profesorowie, którzy nadal uważają, że środowisko oczyści się samo?