Signum temporis

Marek Remiszewski


Signum temporis

W okolicach końca sezonu urlopowego jeden z poważnych dzienników opublikował wyniki sondażu dotyczącego spędzania przez Polaków wolnego czasu i skonfrontował je z wynikami podobnej ankiety przeprowadzonej w roku 1960. Co wynika z porównania? Przede wszystkim mamy więcej czasu dla siebie, ale wykorzystujemy go w znacznie mniej zróżnicowany sposób niż pół wieku wcześniej. Statystycznie rzecz biorąc, zdecydowanie preferujemy telewizję i Internet, kosztem przede wszystkim teatru i kina, ale także książek i gazet. Powodów, oczywiście, jest wiele. Nie najmniej ważne z nich to, z jednej strony, nieporównywalnie szerszy dziś niż w okresie gomułkowszczyzny dostęp do telewizji (o Sieci już nie wspominając), a z drugiej – wysokie i rosnące ceny biletów i książek. Ale to pewnie nie jedyne przyczyny.

Najbardziej zainteresowały mnie dane dotyczące czytelnictwa, bo sam niemal każdą wolną chwilę spędzam z książką w ręce. Jedna czwarta respondentów odpowiedziała, że w ogóle nie czyta książek (w 1960 – 14 proc.), podobny wynik osiągnęli czytający codziennie lub niemal codziennie (w 1960 – blisko jedna trzecia). Komentujący to zjawisko socjolog twierdzi, że nie ma powodów do darcia szat, gdyż nie oznacza to, że Polacy pogrążają się w ignorancji, ale że czerpią informację z innych źródeł – to znaczy głównie z telewizji i Internetu. Czyli jest dobrze, ale nie beznadziejnie?

Większe wrażenie niż wyniki sondażu zrobiła na mnie właśnie ta ich interpretacja. To ona stanowi dla mnie znak czasu. No bo przecież nie dla powiększenia zasobów posiadanych informacji, jak chce uczony autorytet, oddajemy się lekturze książek. A przynajmniej nie przede wszystkim dlatego. Od tego mamy gazety i czasopisma, a także telewizję i Sieć. Lektura jest intelektualnym wyzwaniem, ćwiczeniem wyobraźni, budowaniem światopoglądu w konfrontacji z innym sposobem myślenia, możliwością doznawania wrażeń artystycznych, wreszcie – fascynującą przygodą przeżywaną bez wychodzenia z domu. Dla inteligenta stanowi bezsprzecznie najatrakcyjniejszą formę rozrywki. Obok słuchania muzyki, oczywiście.

Swoją drogą, może dobrze, że ankieterzy nie spytali o częstotliwość słuchania muzyki i uczęszczania do filharmonii, bo tu już wyniki mogłyby być, jak mniemam, naprawdę przerażające. A komentarza do nich byłbym szczególnie ciekaw...

Marek Remiszewski