Nie mamy gotowych procedur

Rozmowa z prof. Andrzejem Górskim, wiceprezesem PAN


Od lat organizuje Pan konferencje etyczne. Kiedy zauważył Pan znaczenie problemu etyki w nauce?

– Geneza tego zainteresowania sięga moich pobytów naukowych w Fred Hutchinson Cancer Research Center w Seattle (USA), znanym ośrodku onkologicznym i hematologicznym (opracowano tam podstawy do przeszczepiania szpiku u człowieka). W 1993 r. przeczytałem tam ogłoszenie o seminarium na tematy etyczne odbywającym się w Uniwersytecie Waszyngtona. Spóźniłem się parę minut. Próbuję otworzyć drzwi do auli wykładowej, a one nie ustępują. Okazuje się, że mimo szczytu urlopowego (sierpień) sala jest pełna – wszystkie siedzące miejsca są zajęte, więc uczestnicy też stoją, blokując drzwi. Temat okazał się tak atrakcyjny, że w wielkiej auli uniwersyteckiej zabrakło miejsca. Było dla mnie dużą niespodzianką, że społeczność uniwersytecka w USA może aż w takim stopniu interesować się problematyką etyki w nauce. To mnie zainspirowało do zorganizowania w 1995 r. podobnej konferencji w Polsce.

Cieszyła się ona ogromnym zainteresowaniem.

– No, nie aż takim jak to było we wspomnianej wyżej auli University of Washington. Najważniejsze, że udało się zaprosić znakomitych wykładowców. W jej trakcie omawiano m.in. problem naruszania zasad rzetelności w nauce, przeciwdziałania temu zjawisku, jak i sankcji, jakie powinno się podejmować w przypadkach poważnych pogwałceń tych zasad. Świadomość tych spraw jest w Polsce znacznie niższa niż w Ameryce.

Mamy jednak komisje dyscyplinarne, które zajmują się tymi zagadnieniami.

– Te komisje zajmują się wieloma różnymi sprawami, nie tylko wykroczeniami przeciwko zasadom etyki w nauce i – według mojego rozeznania – nie mają konkretnych regulaminów dostosowanych do rozwiązywania tego typu spraw. Czasami można też odnieść wrażenie, że starano się unikać podejmowania problemu i zajmowania stanowiska nawet w dość oczywistych przypadkach łamania zasad etyki w nauce.

Te sprawy bywają niełatwe i zajęcie jednoznacznego stanowiska nie przychodzi bez trudu.

– Są to zawsze problemy trudne, ale trzeba je konsekwentnie i stanowczo rozwiązywać. Plagiat, fałszowanie czy zmyślanie wyników badań to poważne wykroczenia, a przecież stanowią one tylko wierzchołek góry lodowej. Musimy mieć procedury, które pozwolą rozstrzygać takie sprawy w rozsądnym czasie, rzetelnie i skutecznie.

Akurat plagiat podpada pod prawo autorskie i może w jego świetle trzeba się nim zajmować.

– Powtarzam, że potrzebne są regulaminy postępowania w tych przypadkach, co pozwoliłoby na unikanie przewlekania sprawy. Co prawda w świetle nowej ustawy o szkolnictwie wyższym nie ma już przedawniania się tego typu wykroczeń, a odpowiedzialność za nie została znacznie zaostrzona (wykroczenie takie może być powodem rozwiązania umowy o pracę), jednakże to za mało. Uważam, że powinien być np. określony przedział czasowy, w jakim komisja musi zakończyć swe postępowanie (takie przykłady są w ustawie o szkolnictwie wyższym, w pewnych jej punktach wymienia się np. okres do 30 dni na zakończenie postępowania w określonej sprawie).

A różnego rodzaju komisje etyczne? Jest ich sporo, zwłaszcza w obszarze medycyny.

– Mówimy o etyce w nauce, a to bardzo szerokie pojęcie. Istnieją np. komisje ds. badań nad zwierzętami, które rozpatrują, czy dany wniosek jest poprawny w sensie przestrzegania zasad ochrony zwierząt, czy nie naraża ich na niepotrzebne cierpienia. W Polsce istnieje również ok. 50 komisji bioetycznych rozpatrujących badania z udziałem człowieka, przede wszystkim badania kliniczne, które określają, czy konkretny projekt jest poprawny pod względem etycznym i zabezpiecza należycie prawa pacjentów poddawanych badaniom.

Nie ma jednak u nas komisji, która rozpatrywałaby indywidualne przypadki naruszania zasad etyki w nauce w sposób niezależny od swego środowiska, władz placówki itd. To właśnie sprawia, że pokrzywdzeni lub chcący zwrócić uwagę na nieprawidłowości (zwłaszcza gdy nie udało się im uzyskać rozwiązania problemu na szczeblu placówki, gdzie on zaistniał) zwracają się np. do Zespołu ds. Etyki przy Ministrze Nauki czy Komitetu Etyki w Nauce PAN. Niestety, oba te zespoły nie mają prawnych i logistycznych możliwości przeprowadzania odpowiedniego postępowania i egzekwowania postanowień, wypowiadania ostatniego słowa.

Czy wukrywanie plagiatów w doktoratach czy pracach magisterskich powinno należeć do promotora?

– W pewnej mierze, jednakże promotor też nie jest w stanie znać szczegółowo i analizować dokładnie wszystkich prac naukowych dotyczących określonej dziedziny nauki, a poza tym nie chodzi przecież jedynie o prace doktorskie. Przypadki plagiatów zdarzały się w najpoważniejszym towarzystwie, np. w renomowanych czasopismach, pomimo że mają one przecież zespoły redakcyjne, recenzentów itd. Podam przykład z ostatnich miesięcy: dostaję z poważnego czasopisma artykuł do recenzji, a dwa tygodnie później informację od redakcji, że sprawa jest już nieaktualna, ponieważ stwierdzono, że praca jest plagiatem. Mimo zatem szerokiej akcji międzynarodowej potępiającej te praktyki, konferencji itd. nadal trzeba zachować czujność.

W końcu ktoś plagiat wykrywa i sprawę kieruje do komisji dyscyplinarnej lub... dr. Marka Wrońskiego.

– Powtarzam: nie mamy gotowych procedur, każdorazowo kierownictwo jednostek musi szukać rozwiązań. A że sprawy są trudne, czasami bolesne i związane z konfliktami interesów, to zdarzają się próby zamiecenia sprawy pod dywan, wyciszenia jej. W USA przy ministerstwie zdrowia jest Office of Research Integrity, które zajmuje się właśnie tą problematyką. Podobne komisje działają w innych krajach, ostatnio powołano ją np. w Wielkiej Brytanii. Jak wspomniałem, mimo że w Polsce mamy wiele komisji zajmujących się problemami etyki w nauce, żadna z nich nie jest de facto przygotowana prawnie i organizacyjnie do rozpatrywania spraw indywidualnych, choćby odwołań od decyzji podejmowanych w placówkach (bądź interwencji w przypadku braku takich decyzji). A przecież istnieje Odwoławcza Komisja Bioetyczna przy Ministrze Zdrowia, której zadaniem jest właśnie zajmowanie się – jak sama nazwa wskazuje – odwołaniami od decyzji regionalnych komisji bioetycznych, zatem przykład jest.

To przecież głównie od naukowców zależy, czy taka wyspecjalizowana instytucja powstanie.

– W pewnej mierze tak, lecz potrzebna jest też decyzja polityczna. W projektach obecnie dyskutowanej reformy nauki w Polsce są propozycje, które wychodzą naprzeciw temu problemowi. Oby znalazły pomyślny finał.

Uważam też, że instytucje, które otrzymują budżetowe środki na badania, powinny mieć wewnętrzne regulaminy określające tryb postępowania w przypadkach zgłoszenia naruszenia zasad etyki w nauce, w tym – jak wspomniałem – pułap czasowy, w jakim postępowanie powinno się zakończyć wnioskami.

Czego dotyczą wykroczenia przeciw etyce badań naukowych? Ile się ich popełnia w Polsce?

– Na pytanie to próbowano odpowiedzieć w USA, posługując się terminologią medyczną odnoszącą się do częstotliwości występowania tzw. rzadkich chorób (tzn. takich, które występują w skali mniejszej niż 5 przypadków na 10 tys. osób w populacji). Powodem takiego rozumowania były opinie sugerujące, iż rzekomo występki w nauce zdarzają się tak rzadko, że właściwie nie ma o czym mówić… I okazało się, że w USA wykroczenia te bynajmniej nie spełniają kryteriów statystycznych rzadkiej choroby, są dużo częstsze, dotyczą mniej więcej 1 proc. wszystkich pracowników nauki. Czy są powody, aby uważać, że u nas jest lepiej? Wiele przemawia za tym, że jest gorzej, jednak brak nam statystyk.

Jakiego typu to wykroczenia, nie licząc plagiatów?

– Opisywane przypadki sugerują, że może chodzić czasem np. o zmyślanie czy też „naciąganie” danych badawczych. W USA mówi się o „masowaniu” danych. Bywa np. eliminowanie „niewygodnych” wyników, gdy nie pasują one do pozostałych lub przyjętej tezy. Brak odpowiedniej dokumentacji naukowej (protokoły badawcze, zapis uzyskiwanych wyników) – to jest kolejna poważna sprawa. Bardzo ważny problem to nieuzasadnione autorstwo lub współautorstwo badań i publikacji. Zdarza się, że szef zespołu uważa, że powinien być współautorem z racji powodu stanowiska i zdobywania środków na badania, a przecież jest to jego obowiązek z racji sprawowanej funkcji!

Jak Pan ocenia działalność Marka Wrońskiego?

– Przebywając przez dłuższy czas w USA (gdzie pracował jako lekarz, w tym w renomowanej instytucji naukowej, jaką jest Sloan−Kettering Institute for Cancer Research w Nowym Jorku) zna on dobrze amerykański tryb postępowania w tych sprawach i stara się jego zasady przenieść na grunt polski. Działa z wielkim zapałem i zaangażowaniem oraz bezkompromisowością. Od roku jest rzecznikiem ds. rzetelności badań w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, gdzie analizował już kilka sugerowanych przypadków naruszeń zasad rzetelności w nauce, jeden zaś doprowadził do konkluzji. Wykazał zatem niewątpliwą skuteczność działania.

Ja również pracowałem 30 lat temu w tej samej instytucji w USA, wróciłem do Polski i też jestem zaangażowany w sprawy etyki, zatem w pewnym sensie, jak się mówi w USA, we are riding the same boat. Mam jednak dodatkowo spore doświadczenie w tej działalności w kraju i na forum międzynarodowym (np. na forum komitetów bioetycznych Komisji Europejskiej) i wiem, że nie wszystkie modele oparte na realiach amerykańskich mogą być przyjęte w Europie, i to z różnych względów, w każdym razie nie od razu. Zgadzam się z dr. Wrońskim, że w kraju istnieje potrzeba edukacji w dziedzinie etyki w nauce oraz bardziej zdecydowanego egzekwowania odpowiedzialności za występki przeciwko nauce. Jestem od szeregu lat członkiem Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów i mamy tam do czynienia z iście przerażającymi przypadkami naruszania norm etyki w nauce, np. przypisywania sobie autorstwa prac wbrew oczywistym faktom, fałszowania wskaźników naukometrycznych, absurdalnych recenzji przypisujących kandydatowi dokonania, którymi de facto nie dysponuje – a przecież przewody te uprzednio uzyskały akceptacje na szczeblu poszczególnych uczelni!

Jakie znaczenie mają takie dokumenty jak „Dobra praktyka naukowa”? Podtytuł „rekomendacje” trochę już tę sprawę rozjaśnia...

– Są to ważne wskazówki i zalecenia, które powinny być propagowane w środowisku, i stanowić wzory postępowania.

Czy chce Pan powiedzieć, że nie mamy prawa dotyczącego etyki w nauce?

– Jak wspomniałem, potrzebne są prawnie uwarunkowane procedury, które umożliwią rzeczywiste egzekwowanie odpowiedzialności za wykroczenia.

Czy i jakie powinny być sankcje za wykroczenia przeciw zasadom etyki w nauce?

– Są one już przewidziane w ustawie o szkolnictwie wyższym, o czym wspomniałem. Z kolei ustawa o zasadach finansowania nauki mówi, że w przypadku naruszenia rzetelności wydawania środków minister może zażądać ich zwrotu. Nie używa się jednak terminu „etyka w nauce”, zatem jest to stwierdzenie dość ogólnikowe. W USA w przypadku stwierdzenia poważnego naruszenia takich zasad (np. fałszowanie wyników naukowych, zmyślanie danych) sankcje mogą obejmować nawet dożywotnie pozbawienie prawa do ubiegania się o granty z budżetu federalnego. Uważam, że podobne zasady mogą obowiązywać i u nas.

Gdyby ktoś w Polsce zmarnował pieniądze na badania, też musiałby stracić pracę?

– To zależy, co rozumiemy pod terminem „zmarnował”. Jeśli dopuścił się rażących pogwałceń zasad rzetelności (np. zmyślanie wyników, używanie przyznanych środków niezgodnie z przeznaczeniem itd.), to przede wszystkim powinien te środki zwrócić (odnosi się to praktycznie do zatrudniającej go jednostki), on sam powinien ponieść konsekwencje przewidziane odpowiednim torem postępowania, którego krańcowym elementem jest rozstanie z macierzystą jednostką.

Z badań klinicznych żyje duża część kadry medycznej.

– To istotna część finansowania badań naukowych, instytucji, jak również indywidualnych badaczy. Problem w tym, że istnieje w tej dziedzinie wiele nieprawidłowości. Mówiono o tym m.in. na organizowanej przez PAN międzynarodowej konferencji Healthcare, the market, and the public needs and interests w czerwcu br., gdzie wypowiadały się na ten temat autorytety krajowe i zagraniczne.

Co w tym zakresie powinniśmy zrobić?

– To samo, co zrobiono w USA i w pewnym stopniu w wysoko rozwiniętych krajach Unii. Np. egzekwować zasadę ujawniania konfliktu interesów, tzw. związków z producentem leku lub sprzętu medycznego, nad którym prowadzi się badania i następnie publikuje ich wyniki.

Nie powinno być też tak, że można kierować nieograniczoną praktycznie ilością badań klinicznych (rekordzista kierował ponad 60 badaniami w okresie 3 lat!). Innymi słowy, jesteśmy w sytuacji, w której można kierować jednym grantem z Ministerstwa Nauki, obejmującym badania np. na myszach, natomiast w przypadku badań na człowieku takie ograniczenia nie mają miejsca. Uważam też, że kierujący badaniami powinien mieć odpowiednio wysokie kwalifikacje. Zdarzało się, że badacze nie mieli nawet specjalizacji, nie wspominając o doktoracie.

Na arenie międzynarodowej przywiązuje się obecnie wielkie znaczenie do ochrony praw pacjentów poddawanych badaniom, a odpowiednie kwalifikacje kierownika projektu to zabezpieczają.

Spotykało się również – delikatnie mówiąc – dysproporcje w rozdziale środków finansowych, niezbyt korzystne dla jednostek, w których realizowano badania. To nie jest jedynie sprawa etyki, ale właściwego finansowania szpitali i całej służby zdrowia, która boryka się przecież z tak dramatycznym niedofinansowaniem i jest chronicznie deficytowa. Czołowa światowa prasa medyczna poświęca temu problemowi bardzo wiele uwagi, wystarczy zajrzeć do „British Medical Journal” lub „New England Journal of Medicine”. Problem jest oczywiście bardzo trudny, gdyż chodzi o wielkie pieniądze. Tylko w USA budżet badań z udziałem człowieka przekracza 100 mld dolarów, w Polsce kilka mld, zatem o wiele więcej niż budżet całej nauki polskiej. Nie sądzę jednak, aby z tego powodu miałby to być swoisty temat tabu.

Rozmawiał Piotr Kieraciński