Gdzie mieszkają studenci?

Małgorzata Pawełczyk


Akademiki, to – niemal bez wyjątku – masywne, kilkupiętrowe sześciany w dawnym, komunistycznym stylu, zbudowane z solidnej płyty, którą coraz częściej maskuje liftingująca warstwa kolorowej farby. Wszystkie domy studenckie wyglądają niemal identycznie. „Spartakus” we Wrocławiu powstał na przykład w latach 70., ma dziesięć pięter i 500 miejsc noclegowych. U jego boku stoi kotłownia ze stalowym kominem, niska, rozłożysta biblioteka i trochę drzew. Mieszkańcy „Spartakusa” – studenci wychowania fizycznego – mówią o swojej siedzibie „średniowieczna twierdza”: groźna i złowroga. I rzeczywiście, ten surowy i potężny blok budzi postrach wśród okolicznych, zwłaszcza starszych, mieszkańców Sępolna. Pan Lucjan – wrocławski tramwajarz, pracujący często na nocną zmianę – nieraz słyszał przeraźliwe wycia i nieludzkie jęki wydobywające się z nigdy nie śpiącego budynku. W przedsionku tego piekła (starsza mieszkanka Sępolna, zapytana o bliskie sąsiedztwo „Spartakusa” odmówiła komentarza, ale za to wymownie się przeżegnała) znajduje się pub „Discus”, w którym studenci przy piwie, kawie i papierosie prowadzą dyskusje na tematy mniej lub bardziej egzystencjalne.

Nieopodal akademików funkcjonuje zazwyczaj stołówka studencka. Pani Iwona, 52−letnia kucharka karmiąca poznańskich żaków, mówi, że studenckie żołądki to worki bez dna. – Apetyty mają wilcze i wiecznie im mało! Ale grzeczni są, kulturalni, złego słowa nie można powiedzieć, choć parę razy usłyszałam, że pomyje gotujemy, a nie obiady, ale to rzadko. Na ogół przychodzą, dziękują, chwalą… Najbardziej to chyba kapuśniak i prażuchy ze skwarkami – opowiada pani Iwona.

Pokoje w akademikach od lat wyglądają niezmiennie. Zazwyczaj studenci mają do wyboru 2−, 3− lub 4−osobowe pomieszczenia, w których znajdują się stół, krzesła, szafa i tapczaniki. Każdy mebel ma swoją niepowtarzalną, kilkunastoletnią historię.

Materiał na powieść

Dla wielu studentów mieszkanie w akademiku wcale nie jest koniecznością (minęły już czasy, gdy opłaty za pokój były śmiesznie niskie; obecnie ceny oscylują w granicach 250−450 zł), wręcz przeciwnie, stanowi największą przyjemność, na którą z entuzjazmem się czeka, a potem świadomie się nią rozkoszuje. Ale są też tacy młodzi ludzie, jak Hala – studentka I roku polonistyki UŁ, urodzona i wychowana w Brzeźniu, małej wsi pod Sieradzem – którzy czują się obco wśród nieznanych i hałaśliwych mieszkańców akademików. – Odstaję od innych, niczym jeden z moich tanich, bazarowych sweterków – mówi z dziwnie smutnym uśmiechem.

Na życie studenckie wewnątrz akademika Hala patrzy z dystansem i dozą ironii, jak na dobry materiał na powieść, którą kiedyś chce napisać. Nie ukrywa jednak, że jest rozpaczliwie samotna w gronie ponad 500 agresywnie otwartych kolegów i koleżanek. – Zwykle uciekam do piwnicznego pokoju nauki, nie chcąc się kłócić z towarzyską współlokatorką. Nie mogę też znieść głośnej muzyki z sąsiedniego pokoju ani krzyków i wybuchów śmiechu rozlegających się nieustannie na schodach. Dopiero gdzieś po 300 nad ranem zaczynam dryfować w obłąkanym śnie, tylko po to, by za cztery godziny obudzić się z uczuciem głowy ściśniętej w imadle.

– Miłym akcentem – dodaje z przekąsem Hala – są również ogólnodostępne łazienki z poszarzałymi lustrami, wiecznie opryskanymi mydłem.

Hala, tuż po sesji zimowej, wyprowadziła się z „Balbiny”. Skorzystał na tym pewnie jeden z tych studentów, których nazwiska znajdują się na długiej liście osób oczekujących na wolne miejsce. Przyszła polonistka z Brzeźnia dobrowolnie opuściła ucztę życia studenckiego, jednak dla większości ludzi w jej wieku wyprowadzka z akademika – postrzeganego jako schron przed szarą, przytłaczającą rzeczywistością, należącą do odpowiedzialnych i poważnych ludzi dorosłych – oznacza koniec beztroski i swobody, czyli priorytetów, z których liczni studenci za żadną cenę nie zrezygnowaliby przedterminowo.

Stresująca stancja

Alternatywą akademika może być stancja. Jest to pokój z dostępem do łazienki i kuchni (czasem samej lodówki, o czym precyzyjnie nadmienia się w ogłoszeniach) w mieszkaniu, gdzie głównym lokatorem jest właściciel, zazwyczaj starsza, samotna kobieta lub matka z dzieckiem. Cena takiego miejsca wynosi około 400−500 zł, bez dodatkowych opłat, ale studenci, zwłaszcza starszych lat, nie są zainteresowani takimi ofertami.

– Na stancji miałem jeszcze większą kontrolę niż pod okiem ojca, z którym toczyło się boje przez całe liceum – opowiada Marcin ze Zgierza, student III roku prawa UŁ, i dodaje: – Na stancje decydują się z reguły studenci I roku – jeszcze niezorientowani i bez znajomości. Sam tak zrobiłem trzy lata temu. Ale po paru miesiącach prawie wszyscy rezygnują. No, przynajmniej ci, którzy chcą zachować miłe wspomnienia z okresu studiów – żartuje Marcin, ale zaraz dopowiada, że to był chyba najbardziej stresujący okres w jego życiu.

– Właściciele stancji najchętniej przyjmowaliby osoby, które myją się raz w tygodniu, nie palą światła – o papierosach nawet nie wspominając! – nie zapraszają gości i nie wracają do domu później niż o 2200 – opowiada Marcin i przyznaje, że nie spełniał wymogów idealnego kandydata. – Nie wiem, kto bardziej cieszył się z mojej wyprowadzki: ja czy państwo K., u których miałem wątpliwą przyjemność mieszkać przez dwa i pół miesiąca – śmieje się.

Zalety minikomuny

Inną możliwością i największą konkurencją dla akademików są wynajmowane przez młodych ludzi kilkupokojowe mieszkania. Jeśli grupa studentów jest zgrana, właściciel nie naprzykrza się i przychodzi tylko raz w miesiącu po odbiór gotówki, to minusów właściwie nie ma. Jedni zajmują samodzielnie pokój, inni dzielą go z kolegą lub koleżanką (coraz częściej z chłopakiem/dziewczyną) i prócz sporów w kwestii sprzątania wszyscy żyją w zgodnym kolektywie.

Koszt wynajmu mieszkania jest uzależniony od lokalizacji, liczby pokoi, wyposażenia i ogólnego stanu pomieszczeń. Zdarza się, że właściciel chętnie obniża cenę w zamian za remont lokalu. Trzeba też wiedzieć, że niskie ceny mieszkań w kamienicach są zazwyczaj wielką pułapką finansową, gdyż w okresie jesienno−zimowym rachunki za ogrzewanie opiewają na horrendalne sumy, przyjmowane z niedowierzaniem. Tamara z Gdańska – studentka IV roku psychologii i filmoznawstwa UŁ – jest niepoprawną zwolenniczką mieszkania w minikomunie. Z grupą przyjaciół od dwóch lat wynajmuje lokum w centrum Łodzi. Za trzypokojowe mieszkanie płacą 1100 zł, plus opłaty licznikowe.

Tamara: – Dla mnie najważniejsza jest wspólnota, jaką wytworzyliśmy. To coś zupełnie innego niż anonimowe życie w dziuplach akademika, gdzie jest się skazanym na łaskę albo niełaskę przypadkowych współmieszkańców. Pamiętam, gdy na I roku – mieszkałam wtedy w akademiku – miałam 40 stopni gorączki, a mój sąsiad za ścianą wypróbowywał swoje nowe głośniki do wieży.

Nie wszyscy współlokatorzy przypominają bohaterów popularnego serialu Przyjaciele. Jednak opowieści studentów dowodzą, że w prawdziwym życiu możliwe jest stworzenie wspólnoty mieszkaniowej pod hasłem: wolność, równość, braterstwo.

Tamara jednym tchem wylicza zalety takiego mieszkania: – Słuchamy podobnej muzyki, mamy te same zainteresowania, wspólnie gotujemy, robimy zakupy, zbiorowo szykujemy się na imprezy, rytualnie toczymy rozmowy przy kawie i papierosie, dzielimy się notatkami i wspólnie uczymy do kolokwium. No i najważniejsze: zawsze grupowo wspieramy się po oblanym egzaminie – śmieje się.

Tamara nie ukrywa, że dużym atutem samodzielnych mieszkań studenckich jest brak jakiejkolwiek kontroli, chociażby w kwestii późnych powrotów do domu. – Nikt cię nie legitymuje, nikomu nie trzeba się tłumaczyć, nikogo przepraszać, przed nikim się kryć – wyjaśnia studentka.