Rankingowe sado−maso

Henryk Hollender


Wypowiadano się tu kiedyś za rankingami, ale przeciwko wszystkim rankingom realnie funkcjonującym w Polsce. Nie było komentarzy. To bardzo nieskromne oczekiwać od Czytelników reakcji, tym bardziej że o rankingach pisało wielu autorów. Ale jakiś e−mail raz na pół roku to chyba nie jest wygórowane żądanie? Nie liczę tu komentarzy wpisywanych w wersji elektronicznej „FA”, ponieważ z przykrością przyznaję się do ich nieczytania. Wynika to ze stanowczego zakazu lekarskiego. Doktor jest zdania, że porozumiewanie się ludzi za pomocą słowa drukowanego kształtowało się przez lat ponad pięćset, a dialog elektroniczny jeszcze przez jakieś pięćdziesiąt lat pozostanie nowością i nie można mu ufać, dopóki nie przejdzie testów klinicznych.

Obserwacja kilku otwartych forów dyskusyjnych zdaje się prowadzić do wniosku, że tam bardzo szybko krzepnie grupa napalonych bywalców, którzy lubią rozmawiać ze sobą, a Sieć stwarza im jeszcze jedną okazję doznawania tej przyjemności. Im się może wydawać, że osiągają niebywały zasięg, ale to nieprawda. Jeśli każdy może w każdej chwili zabrać głos i nic go to nie kosztuje, a zdaje mu się, że go słuchają, to skorzysta z okazji i z uporem będzie przemawiał – do siebie. Są już opinie, że od paradygmatu autorsko−artykułowego odchodzimy jak od systemu klasowo−lekcyjnego i przyszły Albert E. sformułuje niebawem ogólną teorię wszystkiego w ramach swojego blogu. Może i sformułuje, a może nie. Jeśli w tym blogu inni kompetentni (to znaczy cytowani) blogowicze nie zostaną odnotowani jako odwiedzający i opiniujący, i jeśli system nie będzie w stanie tego sparametryzować tak, by zadośćuczynić zimanowskim mechanizmom osiągania jednomyślności w nauce – no, to wtedy nie będzie to teoria spełniająca kultywowane przez kilkaset lat kryteria naukowości.

Widząc w forowych wypowiedziach mnóstwo zajadłości i fiksacji, namawiam autorów, aby nadali im formułę listu. Będzie wyrazisty adresat, zobowiązany do udzielenia odpowiedzi, a wysiłek praktycznie ten sam.

No i teraz rankingi – beznadziejne, szemrane, kapturowe. I gromadka dzieci, uradowanych wysokim miejscem, zmartwionych niskim. Nie było raportu, komisji, dyskusji nad kryteriami, w takich sprawach granica pokoju na Odrze i Nysie jeszcze raz okazuje się absolutnie nienaruszalna. O ilorazach nikt nie słyszał, nikt się o nie nie upomni. Żadnych wskaźników, benchmarkingu, przeliczników. Żadnych sprężystych małych uczelni z silnym głosem w kilku wybranych dyscyplinach. Ludowa zabawa: co jest lepsze, Warszawa czy Kraków? Jeśli się dziesięć najgorszych uczelni połączy w Krajowy Uniwersytet Przyrodniczo−Artystyczny (Technologia−Krajoznawstwo−Mykologia), to wygrywają w cuglach.

No i ta biblioteka – przez nią wszystko. Tylko spójrzcie. Zbiory mamy małe, to prawda. Małe w stosunku do czego – nieważne. Komputeryzacja – 100, prawie wszyscy tyle dostali, a jak nie 100 to 75. Ciekawe za co? Dalej prenumerata – zgoda, nikła i malejąca, wydziały nie chcą kupować papieru. Zdalny dostęp do zasobów bibliotecznych – tu też powszechna setka. A co to właściwie znaczy? Bo mogę wymienić uczelnie, które nie dają np. możliwości czytania poza uczelnią czasopism elektronicznych i też dostały setkę. A katalog on−line już raz był chyba punktowany, bez względu na to, czy obejmuje całość zbiorów, czy wycinek, i jakiej jest jakości. Czasem takiej sobie. Dalej, dostępność miejsc do nauki własnej, czyli co: cichacze w akademikach czy po prostu liczba miejsc w czytelniach, a może pomieszczenia do pracy grupowej, które są dziś w bibliotekach absolutnie nieodzowne? A może hot−spoty dla użytkowników laptopów? A gdzie są wydatki na czasopisma elektroniczne i bazy danych na członka społeczności akademickiej? Gdzie są wydatki na gromadzenie – takoż? Gdzie jest aktywność uczelni i studentów w Internecie? Chociażby liczba transakcji polegających na udostępnieniu tekstu na jednego użytkownika w ciągu roku?

Ministerstwo nie wie, że sfinansowało badania nad bibliotekami naukowymi. To nie ma być ranking, ale to jest materiał, który mógłby pomóc w wyznaczeniu kryteriów jakościowych. Na stronie projektu Analiza Funkcjonowania Bibliotek Naukowych (jest adres internetowy, ogłoszony na liście dyskusyjnej Konferencji Dyrektorów Bibliotek Akademickich Szkół Polskich), w dziale Wyniki badań, zamieszczono analizę ankiet za rok 2006. Dane są dostępne w plikach pdf, według grup wskaźników i według grup bibliotek. Czy będzie komu tym się zająć?

Nie widać pomysłów, żeby ranking zrobiła jakaś instytucja niezależna lub półniezależna. Czy padła propozycja, żeby własny ranking ogłosiło „Forum Akademickie”? Czy próbuje się do tego wykorzystać Radę Główną Szkolnictwa Wyższego lub – z innej beczki – Centrum Badań Polityki Naukowej i Szkolnictwa Wyższego UW? Ale gdzie tam. Pani minister pochwaliła ranking na łamach gazety wydawanej przez prywatne wydawnictwo. Zgadliście, to był ranking tej gazety. Ale w końcu jest tarcza antyrakietowa i mnóstwo ważniejszych spraw, więc jeszcze raz okażmy sobie odrobinę dobroci.