Papier elektroniczny – nadzieje, mity, realia

Marek Adamiec


Urządzenie elektroniczne o nazwie iLiad jest jedną z realizacji inicjatywy znanej jako papier elektroniczny. Ważne jest dla mnie to, że ta realizacja nie ma już nic wspólnego z prototypem, ponadto – jak na możliwości polskiego rynku – cena wydaje mi się dość sensowna.Dołączona specyfikacja informuje: „Procesor INTEL X−Scale 400 MHz. 128 MB wewnętrznej pamięci FLASH do przechowywania dokumentów. Wprowadzanie danych poprzez ekran dotykowy za pomocą piórka. Akumulator. Wymiary 155 x 216 x 16 mm. Waga 390 g. Rozpoznawane formaty: PDF, XHTML, TXT, Mobipocket. Sieć bezprzewodowa. Obsługiwane wyjścia: USB, CF, MMC.”

Przekładając to na zdecydowanie mniej stechnicyzowany język powiedzieć można tak: urządzenie to swoją wielkością odpowiada wymiarom książki Jana Tomkowskiego pod tytułem Zamieszkać w Bibliotece, waży nieznacznie więcej niż ta książka. Na pewno jest zdecydowanie mniej przyjemne w dotyku; nie zapominajmy jednak, że chrześcijańska ikonologia zmysł dotyku sytuowała w bliskim sąsiedztwie grzechów cielesnych. Porównanie z książką Tomkowskiego pojawia się tu nieprzypadkowo, jest to nie tylko ważne dopowiedzenie Mojej historii czytania Alberto Manguela, ale także niepoślednia propozycja usytuowania książki w świecie kultury cyfrowej. Natomiast można mieć nadzieję, że producenci nieco złagodzą pewną toporność tego urządzenia. W tym przypadku toporność jest też gwarancją solidności, znikają tutaj obawy użytkownika związane z obsługą mniej czy bardziej eleganckich laptopów.

Nie zdobyłem się tylko na jeden ekstremalny test, związany z funkcjonowaniem książki jako przedmiotu – nie zabiłem tym urządzeniem uprzykrzonej muchy, która przysiadła na stole. No cóż, książka życiu pomaga – także i w takich sytuacjach.

Zważywszy na nieustannie rosnące wielkości kart pamięci i pamięci USB, urządzenie to umożliwia zabranie ze sobą na wakacje na bezludną wyspę zbiorów Biblioteki Kongresu USA bez obaw o limit wagi bagażu podręcznego.

Zasoby zasilacza elektronicznego umożliwiają lekturę na trasie Gdańsk – Kraków, tu też ma miejsce jeden z podstawowych problemów związanych z kwestią papieru elektronicznego w Polsce. Stosunkowo szybko przeczytałem wszystkie polskie książki istniejące w postaci elektronicznej, udostępniane legalnie i nielegalnie. Nieprawdopodobnie uboga jest oferta publikacji elektronicznych w Polsce w porównaniu z innymi krajami – i to niekoniecznie wysoko rozwiniętymi pod względem technologii elektronicznej.

Polska jest krajem analfabetyzmu informatycznego. Co gorsza, analfabetyzm tradycyjny jest w tym kraju postawą zalecaną. Dowodem pierwszego twierdzenia są dla mnie wypowiedzi publiczne na temat Internetu i zachowania prywatne – jak miało to miejsce w przypadku incydentu związanego z opublikowaniem zdjęć żołnierzy na stronach pewnego portalu ogólnodostępnego. Dowodem drugiego twierdzenia są dla mnie konsekwentne ograniczenia listy lektur szkolnych – analfabetyzm jest zalecany przez ministerstwo zajmujące się urzędowo kwestią oświaty. Problematyka społeczeństwa informacyjnego jest pustym sloganem urzędniczym. Ustaliwszy te dwie oczywistości, można kontynuować wywód.

robić jedno, ale dobrze

Najmniej fortunną propozycją jest dostęp do prasy za pośrednictwem tego urządzenia. To nie jest paradoks. iLiad oferuje dostęp do elektronicznej prenumeraty gazet i czasopism. Rzecz w tym, iż dawno nie obowiązuje formuła Marshalla McLuhana: „w lekturze porannej gazety zanurzamy się jak w ożywczej kąpieli”. Współcześnie jedyną funkcją gazet i czasopism, zarówno specjalistycznych, jak i tzw. kolorowych, jest sprzedaż reklam. Najważniejszą treścią gazet i czasopism jest to, co z nich wypada: reklamy, ulotki, próbki kremu przeciwko rozstępom, pojemniczki z kawą, płyty CD i DVD, i co komu tam jeszcze do głowy przyjdzie. To prawda, nie skorzystam z próbki kremu przeciwko rozstępom, natomiast dzięki gazetom i pismom (także adresowanym wyłącznie do kobiet) nieźle dopełniłem domową filmotekę. Oczywiście, że w większości wypadków ani gazet, ani tygodników nie czytałem – lądowały od razu w najbliższym koszu. Także w Polsce gazeta nie spełnia już funkcji określenia przynależności społecznej kupującego, praktycznie jedynym jej miejscem są miejsca, gdzie się czeka – na przyjęcie przez Jego Magnificencję Rektora, w salonie fryzjerskim bądź w studium paznokcia. Tam, gdzie mamy do czynienia z rytuałem czekania, gazeta i kolorowe pismo są niezastąpione.

Kwestia wtóra, związana z możliwością odtwarzania plików dźwiękowych przez to urządzenie. Jestem za bardzo rozzuchwalony możliwościami odtwarzania dźwięku przez urządzenia klasy iPod i iPhone, bym zdecydował się korzystać z możliwości iLiada przy odtwarzaniu wierszy Josifa Brodskiego czytanych przez Jerzego Radziwiłowicza, poematu Wieniedikta Jerofiejewa pod tytułem Moskwa – Pietuszki czytanego przez Romana Wilhelmiego czy fragmentów Doktora Faustusa Tomasza Manna w wykonaniu Gustawa Holoubka albo Cesarza Ryszarda Kapuścińskiego czytanego przez Zbigniewa Zapasiewicza. Może tak naprawdę jest to ostatni azyl aktorów polskich potrafiących przekazywać wartościowy tekst. A jeżeli tak jest, to wolę, by głos Gustawa Holoubka rozbrzmiewał pełną barwą.

Czy jest to istotnie nowy sposób funkcjonowania książki w społeczeństwie cyfrowym? Chyba niekoniecznie, może raczej przywołanie tradycji lektur radiowych, a chyba nie bezpodstawnie radio nabiera znaczenia paleomedium. Analogicznie jak książka, szczególnie w procesie edukacji szkolnej, gdzie tomy lektur nie mogą konkurować z kilogramami podręczników i zeszytów ćwiczeniowych dopełniających owe podręczniki. Ponadto mam pełną świadomość, iż tego typu lektury są li tylko konkretyzacjami utworów literackich, a im znakomitszy wykonawca, tym gorzej dla utworu literackiego, aliści chyba nie tylko z tęsknoty za znakomitą polszczyzną coraz częściej sięgam po tego typu realizacje dzieła literackiego, zapisane w formacie mp3. Być może pewnym rozwiązaniem może się stać dobór odpowiednich słuchawek. Pewne możliwości zawarte są w oprogramowaniu do syntezy mowy Expressivo, o klasę wyższym od mechanicznego dźwięku generowanego przez jego poprzednika – tj. SynTalka. Rzecz w tym, że bezkonfliktowa współpraca z iPodem została zaimplementowana w najnowszą wersję Expressivo. Jeżeli o mnie chodzi, po epoce fascynacji technologią wash and go, technologią 3 w 1, jestem coraz bardziej zwolennikiem urządzeń, także elektronicznych, robiących dobrze jedną rzecz. Myślę, że takim urządzeniem może być iLiad.

Jedno istotne zastrzeżenie znika tutaj z repertuaru przeciwników papieru elektronicznego, którzy zwykli powiadać: przecież laptopa nie wezmę ze sobą do łóżka. Zwyczaj kulturowy wieczornej lektury w tym przypadku nie musi być zjawiskiem uciążliwym – jako się rzekło: urządzenie nie waży wiele więcej niż książka Jana Tomkowskiego. Sprawia tyle samo problemu zasypiającemu. Nie potrafię odpowiedzieć rzeczowo na pytanie, do jakiego stopnia obcowanie z książką jako przedmiotem materialnym jest integralnym elementem biblioterapii. To oczywiste, jakiekolwiek postaci papieru elektronicznego nie zastąpią publikacji przeznaczonych do początkowego procesu edukacyjnego.

Marny poziom rynku

Problem bibliotek internetowych był kilka lat temu kwestią wpisaną w polski program społeczeństwa informacyjnego, program ten w konsekwencji przekształcił się w kwestię stricte polityczną – w tej perspektywie należy sytuować perypetie Polskiej Biblioteki Internetowej. Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej, przygotowana w ramach współpracy z UNESCO, nadal rozwija swoje zasoby – spadkobiercy Janusza Szpotańskiego zadecydowali, że tutaj mogą znaleźć miejsce teksty ważne dla dziejów satyry politycznej w Polsce.

Rozmaite postaci papieru elektronicznego najprawdopodobniej wcześniej czy później zastąpią zasoby internetowe klasyki literackiej. Dlaczego papier elektroniczny zamiast czytelni on−line? Przede wszystkim z powodów bezpieczeństwa, szczególnie w przypadku coraz popularniejszych sieci bezprzewodowych. Najprawdopodobniej nie muszę w ogóle płacić za dostęp do Internetu na moim osiedlu. I kwestia wtóra, jaka jest związana z postępującą uciążliwością korzystania z Internetu w ramach realizacji projektu WEB 2.0, w tym przypadku moje poglądy nieznacznie tylko odbiegają od poglądów Andrew Keena, autora książki Kult amatora. Jak Internet niszczy kulturę. Ale jest to kwestia na zupełnie inną rozmowę, chociaż nie da się ukryć, że katastrofą kulturalną i edukacyjną był opublikowany niedawno zestaw pod nazwą Wolne lektury, noszący na sobie piętno amatorskiego podejścia do procesu edukacyjnego.

Pora wrócić do urządzenia elektronicznego o nazwie iLiad, do przywołanego nieco wcześniej stwierdzenia. Stosunkowo szybko przeczytałem wszystkie polskie książki istniejące w postaci elektronicznej, udostępniane legalnie i nielegalnie. Nieprawdopodobnie uboga jest oferta publikacji elektronicznych w Polsce w porównaniu z innymi krajami – i to niekoniecznie wysoko rozwiniętymi pod względem technologii elektronicznej. Najwięcej problemów miałem z poruszaniem się po tekście reprintu fundamentalnego dla lekarzy dzieła Andreasa Vesaliusa De Humani Corporis Fabrica. Inne albumy otwierały się już zdecydowanie szybciej, łącznie ze wspaniałym Erotica Universalis.

Kolejna gorzka prawda. Polski rynek książki znajduje się nadal na dość marnym poziomie. O rynku książki elektronicznej praktycznie nie ma co mówić. Po prostu nie można kupić powieści Stefana Chwina Dolina Radości ani tomu opowiadań Andrzeja Pilipiuka Kroniki Jakuba Wędrowycza (osobiście o wiele bardziej doskwiera mi ten drugi przypadek) w postaci elektronicznej. Jednocześnie istotnym problemem staje się dostęp do niskonakładowej książki naukowej. Obawiam się, że opublikowane drukiem rozprawy doktorskie czy prace habilitacyjne stosunkowo rzadko są wznawiane, w miarę upływu czasu stają się istnymi cymeliami. Rzecz o tyle zastanawiająca, że większość wydawnictw uniwersyteckich pracuje na programach do składu, które nie wprowadzają żadnych przekłamań przy konwersji na format pdf.

Zdaję sobie sprawę, że istotnym problemem jest tutaj kwestia praw autorskich i ewentualnych tantiem wypłacanych autorom od sprzedanych egzemplarzy. Jednocześnie, paradoksalnie, kwestia praw autorskich przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie wobec procesu kserowania materiałów przeznaczonych na zajęcia (czy popularyzacja kserografu, prowadząca do zaniku umiejętności sporządzania notatek, nie odbija się fatalnie na procesie dydaktycznym studiów – to zupełnie inna kwestia).

Nowe oblicze książki

Dotychczasowe badania związane z papierem elektronicznym uświadomiły mi rzecz następującą. Grupą zawodową najbardziej zainteresowaną papierem elektronicznym są prawnicy. Oni też są najbardziej świadomi problemów tyczących tego zjawiska, przede wszystkim problemów prawnych. Ustawa o podpisie elektronicznym nie ma w Polsce praktycznie żadnego zastosowania. Kwestia dokumentu elektronicznego mogłaby rozwiązać koszmarne marnotrawstwo papieru, związane ze sprawozdawczością.

Może kiedyś byłoby dobrze obliczyć, ile metrów bieżących w bibliotekach uniwersyteckich zajmują papierowe faktury i sprawozdania przechowywane latami, ile zaś same książki, których tyczą te sprawozdania. I to nawet wtedy, gdy książek nie ma już na półkach, bowiem materialnie nie istnieją, a zostaje po nich protokół zniszczenia lub zagubienia. Można chyba sobie wyobrazić ogrom archiwum biblioteki większego od samej biblioteki – chyba niekoniecznie jest to wizja borgesowska, raczej bliższa realiów Polski, realizującej przepisy unijne.

Problem dokumentu elektronicznego nie zostanie rozwiązany bez sensownych prac legislacyjnych ograniczających w dużym stopniu zyski producentów papieru – tu jednak wkraczamy na grząski teren konfliktu interesów; a ekologia nie musi być na dłuższą metę sprzeczna z ekonomią. Chyba także i w Polsce.

Papier elektroniczny, a więc i czytniki typu iLiad, w bliskiej przyszłości zmienią oblicze książki. Niebagatelny element zmiany już mamy za sobą. Tradycyjne encyklopedie i słowniki są wolno zastępowane przez wydawnictwa elektroniczne. Te ostatnie zajmują nie tylko zdecydowanie mniej miejsca, ułatwiają wyszukiwanie haseł, ale – co ważne – umożliwiają aktualizacje przez Internet bez konieczności dokupywania kolejnych suplementów. Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego jedyna polska sensowna encyklopedia elektroniczna, opracowana przez PWN, nie udostępnia aktualizacji poszczególnych haseł.

Papier elektroniczny to także niebagatelna propozycja rozwiązująca kwestię niskonakładowych wydawnictw specjalistycznych. Nie muszą to być wcale przestarzałe skrypty techniczne, udostępniane w witrynie AGH, mogą to być poszukiwane książki naukowe, których dodruk nie zawsze bywa opłacalny, które mogłyby być udostępniane przez wydawnictwa szkół wyższych w postaci elektronicznej. I to niekoniecznie bezpłatnie, ale za cenę 1/3 wersji papierowej.

I wreszcie rzeczą niepoślednią byłby ułatwiony dostęp do nowości. Literatura popularna, reprezentowana przez cykl o Harrym Potterze, przez twórczość Stephena Kinga, Danielle Steel, w Polsce przez Chwina, Sapkowskiego czy Pilipiuka, to przede wszystkim… spore tomiszcza. Chętnie w czasie wakacji przeczytałbym chociażby cały cykl o Wiedźminie, nie wspominając już o powrocie do cyklu Marcela Prousta czy Sagi rodu Forsythów. Żeby to było możliwe, nie muszę już zamieszkać w bibliotece, jak postulował przewrotnie wspomniany Tomkowski.

Cała biblioteka

Urządzenia realizujące projekt papieru elektronicznego nie należą już do sfery fantastyki naukowej, nie są już tylko gadżetami elektronicznymi, jakimi fascynują się czytelnicy „CKM” czy „LOGO”. Są rzeczywistością. Od kilku miesięcy, dzięki uprzejmości firmy zajmującej się dystrybucją urządzenia w Polsce, nie tylko nadrabiam zaległości lekturowe, ale wykorzystuję to urządzenie przygotowując się na zajęcia. Zaoszczędziłem niemało papieru i tonera do drukarki. Znajduję się obecnie w dobrej sytuacji, bo mogę się posłużyć cenną formułą autora pierwszej polskiej encyklopedii – „koń jaki jest każdy widzi”. Nowe Ateny były przecież pierwszą polską encyklopedią, przekonwertowanie jej do formatu obsługiwanego przez iLiad na podstawie zdigitalizowanego materiału zajęło naprawdę niewiele czasu.

Jeden z zaprezentowanych tutaj czytników publikacji elektronicznych spełnia funkcję potężnego regału czy nawet biblioteki (ze względu na jego potencjalną pojemność trudno tu mówić o bibliotece podręcznej – tę mam w iPaq−u czy innych postaciach tzw. smartphonów). Jest to – co ma niepoślednie znaczenie – kolejna pomoc dla niepełnosprawnych, dla niedowidzących.

Papier elektroniczny, a także urządzenie elektroniczne o nazwie iLiad, na pewno nie wyeliminują książki tradycyjnej, funkcjonującej w formie kodeksu. Nie tylko tzw. książki artystycznej. Swoją drogą, wcale nie tak dawno każda książka publikowana przez porządną oficynę wydawniczą miała charakter dzieła sztuki. Prawdę mówiąc, to nie wymaga szczególnego zachodu, by książki dostępne w postaci elektronicznej miały także charakter dzieł sztuki elektronicznej. Współczesne oprogramowanie komputerowe jest tutaj nieprawdopodobnym ułatwieniem. A nie ma to nic wspólnego z tak głośnym wcale niedawno zjawiskiem hipertekstu.

Dr hab. Marek Adamiec, prof. UG, literaturoznawca, pracuje w Katedrze Kulturoznawstwa Uniwersytetu Gdańskiego.