Ocena dorobku

Lucjan Pawłowski


Każdy system oceny dorobku naukowego budzi niezadowolenie jakiejś grupy, a że naukowcy zawodowo posługują się piórem, oddźwięk w środkach masowego przekazu jest duży. Prawdą jest, że w historii polskiej nauki nie było tylu zmian, co po roku 1989. Może to sugerować, że do głosu dochodzi coraz to inna grupa i walczy o realizację swoich partykularnych interesów.

W przeszłości funkcjonował klarowny system awansów. Asystentem zostawało się po uzyskaniu stopnia magistra, adiunktem po doktoracie, docentem po habilitacji i wreszcie profesorem po uzyskaniu tytułu. Likwidacja stanowiska docenta i wprowadzenie stanowiska profesora nadzwyczajnego, na które mianuje rektor, przyspieszyło, co prawda, „rozwój kadry”, bo w kilka miesięcy liczba „profesorów” się zwielokrotniła, ale równocześnie obniżyły się wymagania. Poważne uczelnie stosowały ostrzejsze kryteria przy powoływaniu na stanowiska profesora nadzwyczajnego, ale im uczelnia słabsza, tym kryteria stawały się łagodniejsze. W konsekwencji mamy „profesorów”, którzy nie mają w swoim dorobku ani jednej pracy opublikowanej w porządnym czasopiśmie. Nie powinno to dziwić, ponieważ większość ludzi, w tym także naukowców, płynie niczym woda w rzece. Źle uregulowana rzeka grozi powodzią.

W przypadku nauki takimi obwałowaniami determinującymi zachowania jej pracowników są kryteria awansu naukowego oraz kryteria przyznawania środków na badania. Choć wciąż pojawiają się uwagi krytyczne, postaram się udowodnić, że KBN, a potem Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, udoskonalając kryteria w tzw. ocenie parametrycznej przyczyniły się do pozytywnych zmian w nauce polskiej.

Regulacja rzeki

Mówiąc górnolotnie, uczeni dążą do coraz dokładniejszego poznania i opisu rzeczywistości, wpływając poprzez odkrycia naukowe na wciąż zmieniającą się cywilizację ludzką. Jednak nawet największe odkrycie naukowe, nieupublicznione, nie będzie miało wpływu na rzeczywistość. Dlatego tak ważnym czynnikiem jest publikowanie prac naukowych w czasopismach o możliwie najszerszym zasięgu. Z historii nauki znamy wiele przykładów, kiedy to słabo rozpropagowane odkrycie pozostało nieznane, aż do ponownego odkrycia przez kolejnego uczonego, który potrafił je upowszechnić.

Wielkie odkrycia zdarzają się nieczęsto. W większości przypadków my – naukowcy, niczym murarze, mozolnie dokładamy pojedyncze cegiełki w ciągle budowanym gmachu wiedzy. Rzecz w tym, aby te nasze polskie cegiełki były możliwie dobrej jakości. Tym bardziej, że znajdujemy się w nowej sytuacji. Szybko postępująca integracja w obrębie Unii Europejskiej powodować będzie konieczność weryfikacji jakości naszych badań co najmniej na poziomie europejskim.

Wadą poprzedniego systemu ocen jednostek naukowych było to, że można było uzyskać dobrą lokatę za setki bezwartościowych pseudopublikacji na lokalnych konferencjach. Aby temu zapobiec, wprowadzono bardzo dobrą zasadę, że do oceny bierze się liczbę prac równą podwójnej liczbie pracowników. W tym systemie masowa bylejakość nie opłaca się i obserwuje się ciągły wzrost publikacji w coraz to lepszych czasopismach. W ten sposób następuje stopniowe umiędzynarodowienie badań, nawet tam, gdzie wcześniej kwitły jedynie nadwiślańskie „odkrycia”.

Przez dwa lata pracowałem w Australii, w Commonwealth Scientific and Industrial Research Organization, rządowym ośrodku badań naukowych mających za zadanie wspomaganie rozwoju Australii. W ocenie jednostek organizacyjnych CSIRO liczyły się tylko publikacje w dobrych czasopismach międzynarodowych i patenty. Nikt nie pytał, co ma Australia z publikacji w czasopismach międzynarodowych, gdyż było oczywiste, że badania prowadzone na wysokim poziomie, weryfikowane poprzez recenzentów dobrych czasopism naukowych, kształtują twórczy potencjał ludzki, który równolegle tworzy bazę informacyjną o najnowszych osiągnięciach i know−how.

Nie ma lepszej metody weryfikacji potencjału twórczego zespołu naukowego niż poprzez liczbę publikacji na forum międzynarodowym. Powiem więcej, również zespoły naukowe pracujące w koncernach, zdawałoby się nastawione wybitnie na badania utylitarne, publikują sporo prac o charakterze podstawowym; np. podstawy teoretyczne znanej mi wymiany jonowej, procesu stosowanego w wielu gałęziach przemysłu, zostały opracowane przez uczonych pracujących w laboratoriach przemysłowych: R. Kunina w Rohm and Haas, F. Helffericha w Shell, B.A. Bolto w CSIRO oraz E. Glueckauf w ośrodku badań jądrowych Harwell. Każdy z nich jest autorem monografii o podstawowym znaczeniu dla teorii wymiany jonowej, a zarazem ma na swoim koncie wprowadzenie do produkcji nowych technologii.

Między bajki należy włożyć głoszone w Polsce hasła, że w wyniku badań stosowanych nastąpi przełom technologiczny. Do tego brak całej infrastruktury. Nawet gdyby pojawiły się epokowe, nowe technologie, obecna polska gospodarka nie jest w stanie ich zaabsorbować. Nie oznacza to jednak, że badania naukowe nie wywierają wpływu na rozwój kraju.

Truizmem jest twierdzenie, że o przyszłości Polski zadecydują absolwenci wyższych uczelni, zdolni do wydajnej, twórczej pracy zarówno w gospodarce, jak i w administracji państwowej i samorządowej. Użyłem określenia „twórcza praca”, bo szybko zmieniające się, o rosnącej złożoności stanowiska pracy wymagać będą pracowników twórczych, z inwencją, bo tylko tacy, a nie odtwórczy wyrobnicy, mogą nawiązać kontakt z szybko postępującą w świecie technologią. Jestem przekonany, że twórczego podejścia do pracy może nauczyć tylko nauczyciel akademicki, który sam uprawia twórczość weryfikowaną na forum międzynarodowym poprzez publikacje prac w czasopismach międzynarodowych. Poddanie publikowanych prac pod osąd środowiska międzynarodowego gwarantuje, że zawierają one elementy nowości naukowej. Takiej weryfikacji nie zapewniają czasopisma wydawane w Polsce, nawet te z „listy filadelfijskiej”, jeśli nie korzystają z recenzentów zagranicznych.

W mojej ocenie opracowana przez MNiSW lista czasopism wyraźnie promuje badania przeprowadzone na wysokim poziomie i tym samym sprzyja podnoszeniu poziomu badań prowadzonych w Polsce. Jest jak nieźle uregulowane koryto rzeki, kieruje coraz większy strumień naukowców w kierunku badań weryfikowanych na forum międzynarodowym.

Jakość kadry

Nie podzielam opinii, że w nauce polskiej dzieje się coraz gorzej. Pomimo stosunkowo małych nakładów na naukę, coraz większa liczba zespołów naukowych stara się znacznie lepiej wypaść w ocenie parametrycznej MNiSW. Pozostaje wyrazić nadzieję, że będzie szybko malała liczba malkontentów, którzy zamiast starać się sprostać rosnącym wymaganiom jakości publikacji, krytykując system, chcą go dostosować do swoich lokalnych osiągnięć.

Szkoda, że w przypadku awansów naukowych nie ustalono jednoznacznego kryterium minimalnej liczby prac opublikowanych w międzynarodowych czasopismach, poniżej którego uzyskanie poszczególnych stopni w karierze naukowej byłoby niemożliwe. Brak takiego jasnego kryterium powoduje, że wymagania co do jakości dorobku naukowego znacznie różnią się w zależności od sekcji CK. W środowisku naukowym głośno jest o jednej z dyscyplin, gdzie bardzo mocny i zarazem mało wymagający „lider” doprowadził do tego, że w dyscyplinie tej wypromowano w ostatnich 2 latach tyle habilitacji, co we wszystkich innych razem wziętych.

Tymczasem jakość kadry naukowej, kreowanej na podstawie weryfikowalnych w skali międzynarodowej publikacji świadczących o jej twórczych umiejętnościach, moim zdaniem, ma podstawowe znaczenie dla rozwoju Polski. System kształcenia na poziomie wyższym po roku 1989 wyraźnie przeżywa regres. W uczelniach publicznych, z powodu ciągłych pseudoreform w kształtowaniu kadry nauczającej, obniżeniu uległa jej jakość, co odbija się negatywnie na wyrabianiu twórczych nawyków u studentów. Wypada zapytać, jakie wartości niesie wprowadzona ostatnio zmiana nazwy szkół wyższych? Czy gdybyśmy wszystkich profesorów jednego dnia mianowali na członków PAN, to automatycznie podniósłby się poziom polskiej nauki?

O ile jednak, mimo wszystko, na studiach dziennych w uczelniach publicznych kształcimy przyzwoicie, to nie można już tego powiedzieć o studiach zaocznych, które traktowane są jako źródło dochodów umożliwiających domknięcie budżetu – wobec niedofinansowania uczelni z budżetu państwa. Taki sam poziom, jak na studiach zaocznych w szkołach publicznych, reprezentuje większość uczelni niepublicznych, gdzie porządne laboratoria należą do rzadkości, a kadra stanowiąca minimum programowe pojawia się od święta. Zdarza się, że wykład jest odtwarzany z taśmy wideo. W konsekwencji wzrost skolaryzacji na poziomie wyższym ma charakter wirtualny, gdyż znacząca część dyplomów nie tyle zastała wypracowana, ile kupiona za czesne.

Konkurencja i współpraca

Ostatnio przedstawiciele dużych uczelni, w wyścigu do skromnych środków przeznaczanych przez państwo na uniwersytety, starają się przeforsować zasadę uniwersytetów flagowych. Ich wprowadzenie oznaczałoby marginalizację uczelni mniejszych, odgrywających istotną rolę w rozwoju regionalnym. Wystarczy popatrzeć na regionalne ośrodki akademickie, aby dostrzec ich rolę w rozwoju kulturalnym i gospodarczym mniejszych miast. Marginalizacja tych ośrodków z pewnością spowolni rozwój poszczególnych regionów Polski. Pojawia się retoryczne pytanie, czy chodzi o to, aby niedorozwój całych regionów był dziedziczny?

Drugim, ostatnio modnym zawołaniem jest wzywanie do konkurencyjności, jako panaceum na jakość. Autorzy tej koncepcji chyba nie zetknęli się z badaniami prowadzonymi na wysokim poziomie międzynarodowym. W tych badaniach niezbędna jest współpraca dużej liczby zespołów pochodzących z wielu krajów. Konkurencja jest zaprzeczeniem współpracy. Konkurencja wymaga zachowania tajemnicy, aby wypaść lepiej. Nauka to ciągłe rozpoznawanie nieznanego, tu istotne znaczenie ma swobodna wymiana informacji na temat nawet wstępnych koncepcji.

Przed laty, współpracując z biurem projektów BIPROWOD, pracowałem nad nowymi technologiami oczyszczania ścieków i uzdatniania wody. Początkowo każdy koncentrował się na swojej idei dopracowując ją do pełnego projektu autorskiego, najczęściej kończącego się zgłoszeniem patentowym. Po pewnym czasie przyjęliśmy zasadę, że zgłoszenia patentowe robimy wspólnie. Znikło współzawodnictwo, a zaczęła się współpraca, każdy bez obawy o utratę autorstwa patentu dzielił się nawet wstępnymi koncepcjami, które następnie były przez innych rozwijane. W konsekwencji liczba zgłoszeń patentowych wzrosła ponadtrzykrotnie. To tej współpracy zawdzięczam współautorstwo ponad 90 patentów. Tak więc konkurencja niekoniecznie musi wywołać przyspieszenie uzyskiwania pożądanych rezultatów badań naukowych.

Prawdą jest, że w polskiej nauce mamy dużo bylejakości. Każda uczelnia jeszcze do niedawna wydawała własne zeszyty naukowe, które miały minimalny zasięg. Zbyt często jedynymi czytelnikami byli autorzy opublikowanych prac. I właśnie ostatnie kryteria MNiSW, utworzone do oceny jednostek naukowych, powoli eliminują tego typu negatywną działalność. Jest to właściwa droga.

Międzynarodowe kryteria

Korzystne byłoby, moim zdaniem, ustalenie przez CK, wzorem szeregu krajów rozwiniętych, pewnych minimów w liczbie publikacji w czasopismach wydawanych przez międzynarodowych wydawców, przy awansach na stopnie i tytuł naukowy. Zdarza się bowiem, szczególnie po ostatniej „reformie”, że niektórzy doktorzy habilitowani nie mają w swoim dorobku ani jednej pracy opublikowanej w poważnym czasopiśmie międzynarodowym. A jest to jedyne niezależne forum, na którym można w sposób całkowicie obiektywny weryfikować wartość publikacji. Jednoznaczne kryteria, oparte na liczbie publikacji w czasopismach międzynarodowych, mogą zapewnić podniesienie jakości badań naukowych oraz kreować kadrę o porównywalnym do innych krajów potencjale twórczym. Pojawią się tutaj głosy, że moja propozycja nie uwzględnia innych zasług. Prawda, nie uwzględnia. Ale za to system staje się bardzo przejrzysty, odporny na różnego rodzaju koterie, wszakże nie da się załatwić po znajomości publikacji w dobrym czasopiśmie międzynarodowym. Natomiast honorowanie za inne, niekiedy też ważne osiągnięcia, należałoby oddzielić od awansów naukowych. Istnieje cały arsenał środków, takich jak nagrody różnego szczebla, odznaczenia państwowe itp., pozwalających docenić inne osiągnięcia. Jeśli chcemy wychować kadrę naukową umiejącą się poruszać w nauce o międzynarodowym wymiarze, nie da się tego zrobić bez odniesienia do kryteriów międzynarodowych.

Reformatorzy nauki polskiej często odwołują się do USA. Co prawda nie ma tam habilitacji, ale awans na kolejne stanowisko odbywa się na podstawie publikacji w czasopismach o zasięgu międzynarodowym. Recenzowałem kilkanaście takich wniosków. W każdym z nich kandydat na stanowisko associate professor, odpowiednik naszej habilitacji, legitymował się co najmniej kilkunastoma publikacjami w czasopismach międzynarodowych. Dopiero na podstawie takiego dorobku recenzent miał za zadanie określić „wkład do nauki”. Jeszcze ostrzejsze kryteria przy awansach stosowane są w CSIRO, w Australii. A nawet w krajach rozwijających się, jakimi są Indie, wymagane jest minimum publikacji w czasopismach międzynarodowych. Dopiero po spełnieniu kryterium ilościowego rozpoczyna się ocenę „wkładu do nauki”.

przyspieszenie

W Polsce, po ostatnich zmianach, nastąpiło obniżenie poziomu habilitacji w szeregu dyscyplin. W propozycji minister Kudryckiej można się także dopatrzyć próby zaradzenia spadkowi poziomu rozpraw naukowych. Czy koniecznie jednak należy się silić na zmianę nomenklatury i wprowadzać dziwolągi w postaci „doktora certyfikowanego” i czy zgodnie z wielowiekową tradycją nie mógłby to być w dalszym ciągu stopień naukowy doktora habilitowanego przyznawany przez CK na podstawie powiedzmy co najmniej kilkunastu publikacji w czasopismach międzynarodowych? W przypadku nauk humanistycznych warunkiem niezbędnym powinna być książka. Określenie minimum ilościowego jest niezbędne, aby uniknąć tego, co się dzieje w dyscyplinie, o której wspomniałem wcześniej.

I jeszcze jedna uwaga. Mówi się o przyspieszeniu uzyskiwania kolejnych stopni, aby zapewnić możliwość kierowania badaniami przez młodych naukowców, zapominając, że taka możliwość istnieje od lat. Każdy, kto uzyskał grant w drodze gorzej lub lepiej przeprowadzonego postępowania konkursowego, ma możliwość samodzielnego kierowania badaniami. Kierowanie grantami przez młodych doktorów zdarza się np. w inżynierii środowiska nawet częściej niż przez profesorów, pod warunkiem wszakże, że kierownik grantu legitymuje się dorobkiem naukowym gwarantującym uzyskanie wartościowych wyników. Nie przypominam sobie przypadku – a brałem udział w pracach wielu zespołów oceniających – aby doktor, mający w dorobku kilka publikacji w czasopismach międzynarodowych, w dyscyplinie inżynieria środowiska nie otrzymał grantu.

Pojawia się przypuszczenie, że hasło przyspieszenia nadawania stopni, wynika nie z troski o stworzenie młodej kadry do zarządzania badaniami, ale raczej chodzi o zapewnienie minimum kadrowego dla rozplenionych ponad przyzwoitość różnego rodzaju uczelni niepublicznych, nierzadko o egzotycznych nazwach.

Prof. dr hab. Lucjan Pawłowski jest dziekanem Wydziału Inżynierii Środowiska Politechniki Lubelskiej, członkiem Europejskiej Akademii Nauki i Sztuki, honorowym profesorem Chińskiej Akademii Nauk oraz wiceprzewodniczącym Komitetu Inżynierii Środowiska PAN.