Juliańszczyzna

Piotr Müldner−Nieckowski


Swego czasu szukałem właściwego określenia pewnej osoby, która w pewnym środowisku jest co jakiś czas niezadowolona, ale nie z tego, co się naokoło dzieje, tylko z tego, że sprawy zaczynają się dobrze układać. Chodziło mi o panią, która sama nie bierze udziału w lokalnych wyborach, ale ma za złe tym, którzy je wygrali. Która pilnie śledzi, co się dzieje w miasteczku czy gminie, chodzi na wszystkie otwarte posiedzenia rady, skrzętnie notuje fakty i czeka.

Jeśli taką postać dobrze się zna (ta, o której myślę, ma na imię Julia), to się wie, że ani nie ma żadnych poglądów, ani niczego ciekawego w wyglądzie. W towarzystwie nudna jak flaki z olejem. Co najwyżej nastawia ucha i robi zdjęcia komórką, jak paparazzi−amator.

Wiąże się z organizacjami, które programowo są przeciw (wszystko jedno przeciw komu i czemu), na przykład z ekologicznymi, zwłaszcza takimi, które mają w nosie przyrodę i równowagę we wszechświecie, ale przekonanie o swojej racji głębokie, szczególnie o tej, której nie potrafią sprecyzować. To są takie same organizacje, jak ona. Oczekujące. Dodam, że owej pani wcale nie chodzi o to, żeby wspierać te gremia, ale o to, żeby one wspierały ją. Jeszcze nie wiadomo w czym, czas jednak pokaże i będzie wiadomo.

Początkowo sądziłem, że najlepszym określeniem byłoby tu słówko „malkontent”, które dosłownie znaczy tyle, co „źle zadowolony” lub „zadowolony inaczej”. Malkontenci z założenia są pesymistami, świat widzą czarno, są wiecznie podnieceni, gotowi do kłótni, a między kłótniami marudzą. Tymczasem typ, o który mi chodzi, a który jest wszystkim dobrze znany, ani się nigdy nie martwi, ani nie wywołuje awantur. Nie stęka, nie jęczy. Działa systematycznie, składnie, bez emocji. Owa pani Julia wcale nie jest nastawiona pesymistycznie i wcale nie jest niezadowolona. Przeciwnie, sprawia jej przyjemność choćby to, że kiedy pojawia się na obradach rady gminnej, przez salę przebiega szmer niepokoju. Wtedy uśmiecha się od ucha do ucha. Siada niczym księżna, rozkłada zeszyt niczym reporter, zakłada okulary niczym wykładowca i nigdy nie zabiera głosu. I tak miesiącami. Radni wiedzą, że to niczego dobrego nie wróży. Nie wiedzą tylko, kiedy nastąpi atak.

Mógłby ktoś pomyśleć, że pani Julia nie ma nic do roboty. Nic podobnego, pracuje w firmie jak należy, zajmuje się domem, działa w towarzystwach, ekologicznych rzecz jasna, dba o swój wygląd. Jest to niczym niewyróżniająca się osoba, która zasługuje na szacunek choćby dlatego, że jest nad wyraz uprzejma i poukładana.

Tymczasem, kiedy rada wreszcie podejmie jakąś sensowną uchwałę i ludzie w gminie zaczynają oddychać spokojniej, bo główna ulica zostanie wyasfaltowana, nagle wybucha bomba. Oto wojewoda zakazuje asfaltowania, ponieważ decyzja rady jest kwestionowana przez organizację ekologiczną, wspieraną przez organizację przyrodniczą, wspieraną przez organizację wolnościową, wspieraną przez organizację miłośników kolejki wąskotorowej.

Teraz pani Julia przychodzi na burzliwe obrady nie tyle uśmiechnięta, ile wręcz w euforii, siada niczym – teraz już – królowa, rozkłada zeszyt – teraz już – niczym naczelny redaktor i zakłada okulary – teraz już – niczym egzaminator. Wszyscy wiedzą, że protest przeciwko asfaltowaniu złożono dzięki niej, ale tego nikt głośno nie mówi, bo tego na papierze nie ma. Sza!

Nieważne, czym wojewoda uzasadnił swoją decyzję, choć wiadomo, że tym, że asfalt uniemożliwia ziemi oddychanie, że w czasie asfaltowania do atmosfery przedostają się niebezpieczne rakotwórcze węglowodory, że samochody będą jeździły szybciej, co się wiąże z nasilonym wydalaniem tlenków węgla, zagrożeniem dla rowerzystów i niszczeniem charakteru miejscowości, w której jeszcze niedawno, bo przed wojną, w ogóle nie było szpetnych pojazdów mechanicznych. Ponadto poziom hałasu wzrośnie o sześć decybeli i podczas zakładania wodociągu miejskiego trzeba będzie pruć nawierzchnię, co spowoduje dalszy wzrost hałasu, ponowne asfaltowanie. Jak również gmina wyda pieniądze na drogę w czasie, w którym ludzie są w tragicznej sytuacji materialnej. Stało się jasne, że wojewoda zakwestionował decyzję rady jak najbardziej słusznie.

Czy doszło w końcu do upragnionego przez ludność asfaltowania? Ależ oczywiście, tyle że z trzyletnim opóźnieniem. W ciągu trzech lat walki o asfalt działo się jednak już coś innego. Rada się zmieniła, a nowa postanowiła założyć miejską kanalizację. I wszystko od początku. Debaty, ekspertyzy, decyzja, protest i zwrot uchwały przez wojewodę z powodu protestu organizacji społecznych. Znowu przypomniano sobie o naszej pani Julii. Znowu zaczęto o niej mówić po sklepach, po domach, pokazywać ją sobie palcami.

I o to jej chodziło: tak, mają mnie pokazywać palcami, bo jeśli nie pokazują, to nie istnieję. A jeśli nie istnieję, to jestem nic niewarta. A jeśli jestem nic niewarta, to muszę zrobić coś, co ludziom uzmysłowi, że ze mną nie ma żartów. Tym razem zakwestionuję budowę poczty. Na rok, dwa. Potem niech ją sobie wybudują, bo wtedy będę już kwestionowała porządkowanie parku, które polega na brutalnym cięciu krzewów, niszczeniu ściółki i straszeniu zwierząt.

Jednym słowem juliańszczyzna. Zmęczony tymi sprawami włączam telewizor, a w nim – następna Julia, taka sama, tyle że głośno gadająca i z zaniedbanymi włosami.

e−mail: piotr@muldner.pl