Jak to robią w Ameryce?

Marek Wroński


W artykule zamieszczonym w jednym z ostatnich czerwcowych numerów brytyjskiego tygodnika „Nature” przedstawiono badania ankietowe, które przeprowadziło amerykańskie Biuro Rzetelności Naukowej. Zapytano w nich ponad 4400 naukowców z 605 amerykańskich uniwersytetów, czy spotkali się „twarzą w twarz” z nierzetelnością naukową w ostatnich 3 latach. Ankietę zwróciła połowa respondentów (2212 osób), z których 9 proc. potwierdziło, że wiadomo im o prawdopodobnych kantach kolegów z katedry czy zakładu, w którym pracują. Większość z 201 przypadków to fałszerstwo i fabrykacja danych, a tylko 36 proc. przypadków dotyczyło plagiatu. Jedynie 58 proc. zaobserwowanych spraw było zgłoszonych przełożonym.

Na podstawie tych danych wyliczono, iż biorąc pod uwagę, że w USA jest 155 tys. naukowców, co roku powinno wychodzić na światło dzienne co najmniej 1350 przypadków nierzetelności naukowej, a 1000 dalszych pokrywa milczenie środowiska. Tymczasem do Biura Rzetelności Naukowej trafiają średnio 24 przypadki na rok...

Dalej autorzy pracy dyskutują przyczyny, dlaczego tak się dzieje i jak z tym walczyć. Ich zdaniem, instytucja naukowa musi wdrożyć strategię „zero tolerancji” dla kantów naukowych poprzez wprowadzenie wymagania, że każdy podejrzany przypadek ewentualnej nierzetelności naukowej musi być poddany formalnemu dochodzeniu. Kluczem do tego jest zapewnienie całkowitej poufności osobom zgłaszającym podejrzenia. Instytucja musi także wypracować szczelny system, w jakim te podejrzenia będą sprawdzane, oraz osoby, do których można zgłaszać przypadki kantów naukowych. Niezbędne jest także wprowadzenie przepisów wewnątrzinstytucjonalnych, które regulują zachowania i tzw. dobrą praktykę naukową. Kolejnym krokiem jest szkolenie kierowników laboratoriów, zakładów i katedr, aby poświęcali więcej czasu i uwagi pracy swoich młodych podwładnych. Dalej potrzebna jest aktywna kontrola i nadzór ze strony instytucji, aby wyłapywać przypadki niedostatecznej dbałości o zapiski w brulionach laboratoryjnych, braku nadzoru w badaniach laboratoryjnych na zwierzętach oraz w badaniach klinicznych, a także przypadki nieprawidłowych zachowań naukowców. W tym celu konieczny jest audyt różnych badań i laboratoriów.

Na koniec autorzy podkreślają, że instytucja musi mieć wzorowych liderów (kierownictwo), którzy swoją czynną postawą jasno będą komunikowali, jakie zachowania nie są już tolerowane wśród podległych im pracowników, będą zachęcać do informowania o nierzetelnościach i wytworzą postawy rozwijające oraz promujące prawidłowe zachowania etyczne.

Artykuł kończy się następującym akapitem: „Przeszła już prawie jedna generacja, od chwili kiedy zaczęto podejmować wysiłki w celu zmniejszenia liczby przypadków nierzetelności naukowej. Mimo to, obecne badania sugerują, iż fałszowanie i wymyślanie danych w pracach naukowych, rozprawach doktorskich i wnioskach grantowych jest o wiele częstsze niż dotąd podejrzewaliśmy. Nasze badania kwestionują skuteczność samoregulacji (samooczyszczenia). Mamy nadzieję, że nasz artykuł doprowadzi zarówno pojedynczych naukowców, jak i instytucje naukowe do podsumowania i oceny ich zaangażowania w walce o rzetelność naukową.”

Sytuacja w Polsce

Z dumą można powiedzieć, że mimo miernych nakładów na naukę, w liczbie przypadków kantów naukowych jesteśmy znacznie lepsi niż Amerykanie! Obecnie w kraju trwają cztery procedury wznowionych habilitacji z powodu stwierdzenia nierzetelności naukowej. Dotyczy to: pracy habilitacyjnej dr. Jana Kłobukowskiego (prodziekana Wydziału Nauki o Żywności Uniwersytetu Warmińsko−Mazurskiego w Olsztynie), „opartej” na ośmiu pracach magisterskich; habilitacji dr. Jerzego Włodarskiego (dziekana Wydziału Inżynierii Mechanicznej i Informatyki Politechniki Częstochowskiej), „opartej” na pracy koncepcyjno−konstrukcyjnej kolegi z wydziału, dr. hab. Adama Wieczorka i wznowionej na Wydziale Wojskowo−Lekarskim Uniwersytetu Medycznego w Łodzi; pracy prof. Mirosława Krajewskiego z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, którego habilitacja, „oparta” na przedwojennej monografii i „poparta” badaniami nad niedostępnym materiałem archiwalnym, jest ponownie oceniana w świetle współczesnej wiedzy na Wydziale Nauk Historycznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. (Ta ostatnia uczelnia zresztą tak mocno strzeże osiągnięć naukowych habilitanta Krajewskiego, że rektor UMK nie udostępnił rektorowi UKW opinii uczonych mężów ze specjalnej Komisji Dziekańskiej, przez co nie można rozpocząć wymaganego przez prawo o szkolnictwie wyższym, wyjaśniającego postępowania dyscyplinarnego.); last but not least – ostatnio wznowiono na Wydziale Teologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu habilitację ks. dr. Aleksandra Jana Sobczaka, który w swoim wykładzie habilitacyjnym „oparł się” na publikacji innego naukowca. (Ten znawca prawa kanonicznego ma też i inne osiągnięcia na swoim koncie, które, pozwolą Państwo, opiszę dopiero po wakacjach.)

Wznowione doktoraty

Trawestując powiedzenie Newtona „If I have seen farther, it is by standing on the shoulders of giants”, można powiedzieć, iż jeśli chce się szybciej zrobić karierę naukową, to poprzez jechanie na ramionach poprzedników. I to można chyba zarzucić ks. dr. Robertowi A. Kaczorowskiemu, którego praca doktorska z 2001 r., obroniona w Instytucie Historii Uniwersytetu Gdańskiego (promotor: prof. Andrzej Groth, recenzenci: ks. prof. dr hab. Daniel Olszewski i prof. dr hab. Tadeusz Stegner) została solidnie „oparta” na pięciu pracach innych autorów. Plagiat wykrył przypadkowo jeden z gdańskich germanistów−literaturoznawców, który szukał źródeł do pisanej przez siebie książki. I bez wahania napisał list do dziekana wydziału opisując dokładnie szerokie zapożyczenia.

Muszę podkreślić wręcz wzorowe podejście Rady Naukowej Instytutu Historii UG do tej smutnej sprawy. Instytutowa komisja nie miała problemów z potwierdzeniem zarzutów i Rada Instytutu jednogłośnie uchwaliła wniosek o wznowienie nierzetelnego doktoratu. Szybko wystąpiono do Centralnej Komisji o zgodę, a pechowy recenzent, prof. Stegner, publicznie uderzył się w piersi przed kolegami z rady, iż na prośbę promotora zgodził się być recenzentem pracy, co do której nie miał merytorycznej wiedzy, bowiem dotyczyła ona Kultu Maryjnego w Świętej Lipce. Złożył też gotowość dymisji ze stanowiska dyrektora instytutu, obiecując, iż nigdy więcej nie będzie się starał o żadne stanowisko w uniwersytecie.

Tego typu zachowania osób, które kiedyś popełniły błąd, są częste w Ameryce, ale bardzo rzadko spotykane w Polsce. Dlatego z uznaniem o tym dziś piszę.

Nie wątpię, że do obecnej wzorowej postawy zarówno władz dziekańskich, jak i instytutowych, walnie przyczyniła się sprawa plagiatu doktoratu p. Katarzyny Weiss, która miała miejsce w 2002 roku (patrz: Plagiatowe doktoraty, „FA” nr 3/2003). Wtedy proces odbioru stopnia długo nie chciał ruszyć z miejsca i trzeba było „interwencji” z zewnątrz, aby sprawa „drgnęła”.

Nową sprawą, także wzorowo przeprowadzaną, jest wznowienie doktoratu adiunkta Krzysztofa Szafrańskiego na Wydziale Elektrycznym Politechniki Szczecińskiej. Jego pracy Analiza właściwości dynamicznych tętniaków workowatych wewnątrzczaszkowych z uwzględnieniem modelu kształtu oraz ewolucji wzrostu tętniaka (promotor: dr hab. inż. Roman Kaszyński, recenzenci: prof. dr hab. inż. Ryszard Tadeusiewicz, AGH, prof. dr hab. inż. Jan Ślósarek, PAM w Szczecinie, prof. dr hab. inż. Adam Żuchowski, PSz.), zarzucono przejęcia z kilku artykułów medycznych. Praca ma charakter interdyscyplinarny, dlatego zarówno promotorowi, jak i politechnicznym recenzentom niełatwo się było wcześniej zorientować, że coś może być nie tak. Nieprawidłowości zostały natomiast odkryte przez kolegów doktoranta w parę dni po obronie pracy, kiedy zaczęli oni szukać w Internecie pięknie wyprowadzonych a skomplikowanych wzorów. Powiadomiony promotor natychmiast poinformował dziekana wydziału. Powołano Komisję Dziekańską, która potwierdziła zarzuty. Rada Wydziału wystąpiła o wznowienie postępowania w przedmiocie nadania stopnia doktorskiego do Prezydium Centralnej Komisji, które wydało pozytywną decyzję z urzędu.

Kolejnym wznowionym przewodem doktorskim jest właśnie zakończona sprawa dysertacji Katarzyny Wróblewskiej−Swarcewicz, obronionej w listopadzie 2006 r. na Wydziale Elektrotechniki i Automatyki Politechniki Gdańskiej. Tej pracy zarzucono, iż doktorantka część tekstu opisowego przepisała z doktoratu swego męża, Andrzeja Swarcewicza, obronionego dwa lata wcześniej na tym samym wydziale. Pikanterii dodaje fakt, iż promotorem obydwu doktoratów jest ta sama osoba, prof. Zbigniew Lubośny. Wydział w swojej ocenie był jednoznaczny i w tajnym głosowaniu cofnął stopień. Pani adiunkt odwołała się od tej decyzji do Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych. Po licznych deliberacjach większość członków Sekcji Nauk Technicznych odrzuciła odwołanie, z czym 23 czerwca 2008 r. zgodziło się Prezydium Centralnej Komisji.

Od ponad pół roku toczy się w Olsztynie wznowione postępowanie w sprawie doktoratu Danuty Wiśniewskiej−Pantak, którego promotorem był wcześniej wspomniany dr hab. Jan Kłobukowski, ale wieści z Warmii i Mazur na razie nie mamy.

Odwoływanie rektora Owczarskiego

Z końcem marca br. Prezydium Centralnej Komisji odrzuciło odwołanie rektora Wyższej Szkoły Kupieckiej w Łodzi Sławomira Owczarskiego, któremu Uniwersytet Łódzki w maju 2007 r. odebrał doktorat z powodu plagiatu. Jak można było przewidzieć, mgr Owczarski odwołał się z kolei do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Nim decyzja odebrania będzie w pełni prawomocna, minie co najmniej rok, bowiem „w zanadrzu” jest jeszcze możliwość kasacji do NSA.

Jednak wszystkie te zabiegi pewnie będą daremne, bowiem minister Barbara Kudrycka podjęła kroki prowadzące do odwołania p. Owczarskiego z jego rektorskiej funkcji. Uzyskała wymaganą w takich przypadkach zgodę Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego i obecnie czeka na zgodę Prezydium Konferencji Rektorów Zawodowych Szkół Polskich.

Jednocześnie prof. Kudrycka wyznaczyła Uczelnianą Komisję Dyscyplinarną w Szkole Głównej Handlowej do przeprowadzenia postępowania dyscyplinarnego. Przypomnijmy, że rzecznik dyscyplinarny ministra od pół roku żąda kary 3 lat zakazu wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego i zakazu pełnienia funkcji kierowniczych przez okres 5 lat. Miejmy nadzieję, że w nowym roku akademickim obie sprawy jasno się wyklarują!

Na razie życzę przyjemnych wakacji!

Marekwro@gmail.com