Sajens fikszyn Bułhakowa

Piotr Müldner−Nieckowski


Ostatnio w telewizji idzie rosyjski serial, który jest adaptacją słynnej powieści Michaiła Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”. Rzecz zrealizowana z pietyzmem, doskonale grana, wiernie pokazuje treść książki, i to nie tylko zdarzenia i dialogi, ale również narrację, tak trudną do pokazania na ekranie. W narracji zaś tkwi sens tej powieści, w jej języku, w meandrach znaczeń jawnych i ukrytych, grach słownych, alogizmach i agramatyzmach, za którymi czają się i żart, i ironia, i głęboka powaga. Nie jest to arcydzieło filmowe, ale adaptacyjne, lepsze niż polska czteroodcinkowa adaptacja Macieja Wojtyszki w Teatrze Telewizji (1990).

Do największych wielbicieli powieści należą ci, którzy dobrze pamiętają czasy PRL−u i Rosji Sowieckiej i poznali system komunistyczny, a w „Mistrzu i Małgorzacie” znajdują pełny, niemal doskonały opis tamtego świata. Świata absurdu i grozy, w którym ludzie musieli znajdować swój sposób na przeżycie.

Film w niektórych gazetach jest reklamowany jako science fiction, w innych jako fantasy, w jeszcze innych, a także w nagłówkach informacyjnych telewizji, jako horror. Słowem jako utwór całkowicie i wyłącznie oparty na zmyśleniach. Nie da się ukryć, że swego czasu napisano kilka „poważnych” wypowiedzi krytycznych i literaturoznawczych, w których sugerowano, że powieść Bułhakowa tak dalece odbiega od realiów, że realistyczna nie jest. Myślę jednak, że były to teksty pisane na zamówienie polityczne. „Mistrz i Małgorzata” do dzisiaj budzi grozę w umysłach, które nie wyleczyły się z komunizmu, zwolennicy tego systemu wciąż boją się jej jak ognia.

System, który był uosobieniem groteskowej a zarazem całkiem poważnej idei Marksa, w praktyce składał się niemal wyłącznie z absurdów. Z czegoś, czego dzisiaj istotnie nie można sobie wyobrazić, jeśli się tego nie doznało na własnej skórze, nie zobaczyło i nie zrozumiało. Historia zajmuje się faktami politycznymi, życiorysami komunistycznych władców i ogólnie zdarzeniami, które miały wpływ na bieg historii. Gubi jednak „obiektywne odczucia” człowieka, klimat epoki. Tej wady nie ma literatura.

Komunistyczny obłęd był dostrzegalny przede wszystkim w codzienności, w życiu domowym, w pracy, na ulicy, w przedmiotach codziennego użytku, wystroju miast i mieszkań, strojach, w języku potocznej rozmowy i jadłospisach, w systemach organizacyjnych, stosunkach w pracy – a nie w przemówieniach genseków. Zlikwidowanie godności ludzkiej i w ogóle wartości życia, postawienie na głowie wszystkiego, co dla człowieka ma jakieś znaczenie – to wszystko wymyka się nauce. To mogą ukazywać tylko pisarze. Zapewne najpierw przejrzeli na oczy Polacy. Witkacy, przerażony zbrodnią rewolucji lutowej, uciekł z oddziału, który jej dokonywał. Kornel Makuszyński jako pierwszy reportażysta opisywał grozę komuny na Ukrainie, dlatego był tak tępiony w PRL−u. Znaczącą, proroczą książkę „Bunt” napisał Władysław Reymont. Dopiero ćwierć wieku po nim podobną rzecz napisał Anglik George Orwell – „Folwark zwierzęcy”, na pierwszy rzut oka wyglądający niczym kopia „Buntu”. Trzeba też pamiętać, że te literackie ostrzeżenia były mało skuteczne. Niektórzy zachodni intelektualiści, jak choćby André Breton czy Jean−Paul Sartre, wielbili Stalina, a są i tacy, jak Noam Chomsky, którzy wielbią do dziś. Nie byli w łagrach, nie stali w kolejkach, nie mieszkali w wielorodzinnych mieszkaniach, nie lądowali w politycznych szpitalach psychiatrycznych za normalność, nie byli torturowani, ich bliscy nie ginęli od strzału w tył głowy.

W Rosji wielu pisarzy i dziennikarzy, na przykład Babel, Pilniak, Zoszczenko, chcąc nie chcąc przemycało wątki krytyczne wobec systemu sowieckiego, ale jedynym, który uczynił to holistycznie, był Michaił Bułhakow. Skonstruował wielopoziomową powieść, której gruntem jest szczegółowy i prawdziwy opis tamtych realiów. Ponieważ była to rzeczywistość tak absurdalna, że aż fantastyczna, nabudowywał na nią objaśnienie, że prawda o zastanym świecie jest zrozumiała tylko przez zestawienie z magią, czarami, diabelskimi sztuczkami i w ogóle wszelką nierealnością zmyśloną. Tak jak lud niewytłumaczalne tłumaczy sobie zabobonem.

W tym sensie „Mistrz i Małgorzata” jest powieścią absolutnie realistyczną, jest jednocześnie druzgocącą krytyką i memento. To nie tyle science fiction czy fantasy, ile zmyślenie prawdziwe, artystyczny odpowiednik rzeczywistości. Już lepiej byłoby użyć ironicznego określenia sajens fikszyn.

Do filmów naprawdę dziś kultowych należy „Rejs” w reżyserii Marka Piwowskiego. Młodzież, która zachwyca się tym utworem, już nie dostrzega, że absurd w nim pokazany nie jest wymysłem autorów, ale wynika z wnikliwej analizy. Jest to obraz świata PRL−u, tyle że w krzywym zwierciadle. Realistyczny sens filmu powoli przestaje być jednak czytelny i przeobraża się w uroczą grę słów i głupawych zachowań bez bazy rzeczowej. Podobnie jest z „Mistrzem i Małgorzatą”. Wykruszają się szeregi ludzi, którzy potrafią odnieść treść tej powieści do realności. W świadomości nowego odbiorcy istota książki coraz łatwiej przenosi się w sfery fantastyki.

e−mail: pmuldner@mp.pl