Kryzysowe narzeczone

Joanna Mroczkowska


Czołpon−Ata, miasto rozciągnięte na stokach gór schodzących do jeziora Isyyk−kul, znanego na całą Azję Centralną ośrodka wczasowego. W centrum, nad jeziorem znajdują się uzdrowiska, wyżej – rozpadające się bloki, domki z niewypalonej gliny, żółte piaszczyste drogi. Jest też łąka usiana tysiącami kamieni. Być może niektóre z nich pokryte są starożytnymi petroglifami, być może dałoby się też między nimi znaleźć nagrobki koczujących tu w średniowieczu ludów. Całość stanowi kompleks muzealny pod patronatem UNESCO, ale zaraz obok widoczne są ruiny fabryki, a wokół pasą się owce. Od razu widać, że jesteśmy gdzieś w sercu postsowieckiej Azji.

Kieruje się ku nam kobieta, która okazuje się bileterką. Opowiada nam trochę o sobie: mieszka tu z mężem, sama pochodzi z miasta Karakoł. Pewnie przeprowadziła się tu pani po ślubie? – No tak… po ślubie, takim ślubie… po prostu jak mnie ukradł. Przyjechałam tu na studencką praktykę. Był już ostatni wieczór, następnego dnia mieliśmy wracać do domu. Spacerowałyśmy z dziewczynami po mieście. Podjechał do nas samochód. Tak szybko, nawet nikt nie zdążył krzyknąć. Nie widziałam go nigdy przedtem i tyle. Płakałam przez całe 9 miesięcy… aż urodził się syn. Teraz jest już dobrze, mamy dwoje dzieci…

Po porwaniu tylko zadzwonili do rodziców, którzy nie mieli jak przyjechać po córkę, mieszkali za daleko. Tydzień później rodzina świeżo upieczonego męża zawiozła im kałym – tzw. opłatę za żonę, co zamknęło i przypieczętowało sprawę.

Bileterka rozmawiała z nami jeszcze chwilę, ale wkrótce musiała iść dalej. „Uważajcie na żmije między kamieniami!”

Tak zwane suche fakty

W Kirgistanie około 30 proc. małżeństw zawartych zostaje poprzez porwanie. Wynika to stąd, że zwyczaj ten, przez badaczy często sprowadzany do roli przeżytku, jest nie tylko powszechny, ale wręcz przeżywa swój rozkwit. Wedle badań socjologicznych, obecnie tylko ok. 25 proc. porwań odbywa się za zgodą kobiety. Dzień, który powinien być, i zwykle bywa, jednym z szczęśliwszych w życiu, dla prawie co czwartej kobiety w Kirgistanie jest koszmarem.

Suche liczby uprzytomniają paradoksalność tego zjawiska: w 19 proc. zbadanych przypadków porywacz był dla kobiety człowiekiem zupełnie obcym, widzianym często po raz pierwszy w życiu. Co jeszcze bardziej szokujące: mimo że ok. 75 proc. porwań odbywa się wbrew woli kobiety, 54 proc. mężczyzn deklarowało wobec porywanych miłość. Swoich porywaczy kochało 28 proc. kobiet.

Chciałabym przedstawić ogólny zarys tego kontrowersyjnego fenomenu. Jest on bowiem niezwykły nie tylko ze względu na swoją powszechność, ale i charakter: na to, jak wpisana weń jest przemoc i jak sam wpisany jest w zawiły kontekst praw rządzących społecznością. Nie sposób uchwycić jego istoty bez osadzenia w sieci praw rodzinnych, roli kobiety i mężczyzny, a także w pewnym sposobie opisywania świata, opartym na tradycji i szacunku.

Tradycja

Ludzie, z którymi rozmawiałam o porwaniach, wyrażali się o nich różnie. Zdarzały się sformułowania potępiające: „to dziki obyczaj”, ale też stwierdzające fakt: „u Kirgizów się porywa, taką mamy tradycję”. Opisywanie w tych kategoriach tak często spotykanego zjawiska ma łatwe do nazwania źródła, ale i nieuchronne konsekwencje. Istnieje pamięć o porwaniach w przeszłości jako o faktycznych wydarzeniach, istnieje również przekonanie, że porwania zawsze były elementem kultury kirgiskiej. Określanie ich tradycją jest też spuścizną kultury radzieckiej: każdy z licznych narodów ZSRR miał prawo do własnej tradycji, zbioru nieszkodliwych osobliwości, które urozmaicają życie w ogromnym kraju, jednocześnie nie zagrażając jego jedności.

Porwania kobiet, poprzez mówienie o nich jako o tradycji, są postrzegane w specyficzny sposób. Z jednej strony jawią się jako niewinne zabawy, z drugiej – istnieje przekonanie, że istniały one niejako a priori, że występuje naturalny związek pomiędzy byciem Kirgizem a porwaniami, zawarty w pozornie tylko banalnym stwierdzeniu: „Tak u nas po prostu jest”. Jak pisał Pierre Bourdieu w Męskiej dominacji, to właśnie przeświadczenie o naturalności porządku stanowi o jego przekazie i odtworzeniu w kolejnych pokoleniach. Przekonanie, że „taki jest porządek rzeczy” usprawiedliwia i czyni oczywistymi relacje władzy, jakie wytwarza porwanie.

Jak wygląda typowe porwanie?

Mimo aury tradycyjności, trudno odpowiedzieć na to pytanie. Porwanie służy przede wszystkim zawarciu małżeństwa i jego przebieg podporządkowany jest celowi, którym jest zdobycie żony; nie zawsze można mówić o rytualizacji tej „tradycji”. Porwaniem może być zarówno umówienie się z partnerką i wspólna podróż do o niczym nie wiedzących rodziców pana młodego, jak i zaplanowane w tajemnicy uprowadzenie dziewczyny, na którą czeka już przyszła rodzina, przyjęcie weselne oraz mułła. Można jednak spróbować opisać najczęściej występujące elementy porwania.

Wszystko przeważnie planuje się wcześniej, zwykle z kolegami, ale często również z całą rodziną, która sama namawia syna, by wreszcie znalazł sobie żonę (nierzadko osobą najbardziej obstającą przy porwaniu jest zresztą matka chłopca).

W samym porwaniu pomagają najczęściej koledzy, rzadziej krewni, krewne lub koleżanki. Nie wypada tylko, aby uczestniczył w nim mężczyzna już żonaty. W porwaniu raczej nie powinny też brać udziału dziewczęta, choć zdarza się, że „pan młody” zabiera swoją koleżankę lub kuzynkę, czy to, by podkreślić, że przyjeżdża w dobrych zamiarach, czy też, by pomogła w uprowadzeniu oszukując dziewczynę, prosząc ją na przykład, by wyszła na chwilę przed dom.

Ofiara zostaje zwykle porwana z ulicy, gdy wraca ze szkoły czy z pracy. Podbiega do niej kilku chłopców i siłą wciąga do samochodu. Częstą formą jest też oszukanie dziewczyny, np. proponując jej podwiezienie, które faktycznie okazuje się porwaniem, lub umawiając się z nią na imprezę, która okazuje się być jej ślubem.

Porwaną zawozi się do rodziców pana młodego lub jego krewnych. Tam wita ją cała rodzina, zwykle przygotowana już na tę sytuację. Przyszła teściowa wita pannę młodą u progu, obsypując ją słodyczami (by życie było słodkie) i częstując masłem (by było obfite i bogate). Narzeczona powinna pokłonić się teściowej na znak szacunku, a teściowa – nałożyć jej na głowę białą chustkę, która jest symbolem zawarcia małżeństwa. Czynność ta, zwykle konwencjonalna, w przypadku porwania bywa bardzo dramatyczna. W delikatnej z początku perswazji teściowej zaczyna brać udział coraz więcej osób, wokół dziewczyny gromadzą się starsze krewne „narzeczonego” (którym powinna okazać szacunek). Coraz natarczywiej przekonują ją, że taki jest właśnie los kobiety, że one same go doświadczyły, opisują pana młodego w superlatywach, obiecują, że będzie jej tu dobrze.

Istotny jest tutaj kontakt fizyczny – kobiety naciskają na dziewczynę, chcąc nałożyć jej białą chustę. Przeważnie nie dochodzi do aktów przemocy, ale sama przewaga fizyczna i przytłaczająca obecność tylu osób może przekonać ofiarę. Nie można jednak przemilczeć tego, że zdarzają się przypadki zmuszania do zgody biciem, a nawet gwałtów.

Jeżeli dziewczyna wyrazi w końcu zgodę na ślub, reszta uroczystości odbywa się jak podczas każdego innego wesela. Pannę młodą sadza się w części pokoju oddzielonej białą zasłonką, zwaną töszök, gdzie wraz z odwiedzającymi ją co jakiś czas kobietami ze swojej nowej rodziny spędzi całą ceremonię, a potem, już sama lub z mężem, najbliższych kilka dni.

Samego obrzędu dokonuje mułła. Do dużego naczynia nalewa się wody, nad nim duchowny odmawia modlitwę. Młodzi składają sobie przysięgę wierności, a potem po kolei piją łyk wody, przypieczętowując tym samym wypowiedziane słowa. Następnie z tego samego naczynia piją wszyscy świadkowie – na tym etapie ceremonii jest to już tylko najbliższa rodzina młodej pary.

Dość niejednoznaczną rolę odgrywa rodzina dziewczyny. Rodzina chłopca powinna powiadomić ją porwaniu. Wtedy też ktoś z rodziny panny młodej (ale nie sami rodzice) powinien pojechać do domu narzeczonego, by dowiedzieć się, czy zgadza się ona na ślub.

Krewni dziewczyny powinni sprawdzić, w jakim domu przyjdzie jej zamieszkać, kim są pan młody i jego rodzice. To właśnie krewni dziewczyny są jej największą szansą na uniknięcie ślubu. Należy jednak podkreślić, że zabranie dziewczyny z domu porywacza jest raczej rzadkie. Rodzinę dziewczyny często powiadamia się o porwaniu dopiero wtedy, gdy ta wyraziła zgodę na ślub. Nawet gdy krewni przyjadą na czas, mogą uznać, że jest on osobą dla dziewczyny odpowiednią i wtedy często to właśnie oni będą nakłaniać ją do zgody na małżeństwo. Moi rozmówcy szacują, że „interwencja” rodziny dziewczyny kończy się jej powrotem do domu jedynie w jednym przypadku na dziesięć.

Dlaczego zostają?

Jak zatem dochodzi do tego, że tyle porwanych godzi się w końcu na pozostanie? Dlaczego krewni decydują się na „ratowanie” młodszej kuzynki tylko w skrajnych przypadkach?

Żeby zrozumieć położenie, w jakim znajduje się porwana i jej rodzina, trzeba zdać sobie sprawę z kluczowej roli, jaką w życiu społecznym Kirgizów odgrywają kategorie wstydu i szacunku; są to pojęcia ważne – życie, szczególnie rodzinne, bywa postrzegane głównie w tych właśnie kategoriach.

Młoda dziewczyna winna jest szacunek starszym. Dlatego właśnie, gdy okazuje się, że porwaną trudno przekonać, do akcji przystępują najstarsi w domu. Kładą się na progu, mówią dziewczynie, że aby wyjść, musi „po nich przejść”. Straszą klątwą i faktycznie ją rzucają, gdy dziewczyna ucieka: ma nigdy nie mieć męża albo trafić na alkoholika, jej życie ma być nieszczęśliwe, jej dzieci mają urodzić się kalekie.

Ale szacunek należy okazywać przede wszystkim swoim rodzicom; najgorsze, co dziewczyna może zrobić, to przynieść sobie i im wstyd. Pojęcie wstydu jest nierozłącznie połączone z pojęciem czystości, dziewictwa. Dziewczyna, która przenocuje w domu pana młodego, postrzegana jest jako kobieta, która „była już z mężem”. Przynosi wielką hańbę swojej rodzinie, która dawniej często nie przyjmowała jej z powrotem. Teraz dzieje się tak rzadziej, ale szanse na powtórne zamążpójście takiej dziewczyny są mniejsze.

Chociaż więc porwana, która nie chce się zgodzić na założenie chusty, całą noc spędzi raczej na szarpaninach ze swoją potencjalną teściową, jedyną dla niej szansą jest wydostać się z domu, dokąd ją zawieziono, przed zmrokiem. Tylko w ten sposób ma możliwość zachować, i tak już nadszarpnięty, status „czystej”, nadającej się na żonę kobiety. Przede wszystkim dlatego, że jest to dla przerażonej, stale pilnowanej i zwykle bardzo młodej dziewczyny zadanie bardzo trudne; wybrnąć z tej sytuacji udaje się tylko nielicznym „narzeczonym”.

można przywyknąć

Asel ma 24 lata, jest sklepikarką. Siedzimy u niej w kiosku na podłodze. Z trudem mieścimy się tam we trójkę. Jemy cebulę, którą usmażyła nam na przenośnej kuchence i słuchamy opowieści.

– Mieliśmy taki przypadek: chłopak chodził z dziewczyną, gdzieś koło miesiąca. Ona była ze wsi. I pojechali raz po nią, a w domu powiedzieli: „Przygotujcie jedzenie, zarżnijcie barana”. W domu zaczęli się przygotowywać. I pojechali, ale ta dziewczyna jakoś się dowiedziała, że ją tego dnia będą kraść. I uciekła, wyjechała, jak się okazało. Oni czekali cały dzień! Cały dzień czekali! Pod jej dom podjechali i siedzieli. A z domu obok co jakiś czas wychodziła dziewczyna, wodę nosiła. A oni czekają. Aż tak mówią: „Już późno, co mamy robić?! Dziewczyny nie ma. A w domu czekają!” I mówią do tego narzeczonego: „Słuchaj, a ta dziewczyna, co tak cały czas wychodzi… podoba ci się?” A on na to: „No dobra”. I wzięli ją i ukradli! I żyją ze sobą już cztery lata. Tylko póki co nie mają dzieci.

I dobrze żyją?

– Tak. U nas, to ja tak myślę, że jak się ukradnie, to się charakterami upodobniają, zżywają się ze sobą. A tak to bywa na przykład, my tak ze sobą chodzimy, chodzimy, potem się żenimy, i potem różne są problemy – i mamy się nawzajem dosyć. A tak to, okazuje się, można przywyknąć do siebie... Tak sobie myślę. Ale tak naprawdę to chyba tak nie jest, prawda?

Mgr Joanna Mroczkowska, doktorantka w Instytucie Slawistyki PAN, jest absolwentką międzynarodowych stosunków politycznych w SGH oraz etnografii w UW.