Czekanowscy. Cz. 2 – Świat w domu
Zaczynała studiować w Uniwersytecie Poznańskim, zanim nadeszły czasy presji ideologicznej marksizmu i opresji politycznej.
Prof. Anna Czekanowska−Kuklińska wojnę przeżyła w dzieciństwie. Jej ojciec, wielki uczony, jeden z pionierów nowoczesnej antropologii, był od r. 1913 profesorem Uniwersytetu we Lwowie. W lipcu 1941 uniknął rozstrzelania przez hitlerowców, gdyż doktorant Ukrainiec skreślił go z listy profesorów skazanych na śmierć. W 1943 znów przeżył śmiertelne niebezpieczeństwo, gdy przedwojenna asystentka Martina Puzynina, mocno zaangażowana w konspirację, wpadła wskutek prowokacji i torturowana przez gestapo znalazła się w Oświęcimiu. Profesor zabiegał o jej uwolnienie, znajdując pomoc u... księcia meklemburskiego, protektora wielkiej wyprawy afrykańskiej w latach 1907−09. Po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów dr Puzynina mieszkała krótko w Katowicach u siostry, gdzie pani Anna z ojcem ją odwiedzili. Ostrzeżona o grożącej wywózce do ZSRR, wyemigrowała pośpiesznie do Afryki. Prof. Czekanowski z rodziną osiadł po wojnie w Poznaniu.
W pięcioleciu 1945−50 wykładał także w KUL, a od 1957 do śmierci w Uniwersytecie Wrocławskim, pozostawiając tam grono badaczy, którzy kontynuują najlepsze tradycje polskiej szkoły antropologicznej. Na ten okres przypada szereg fundamentalnych publikacji, m.in.: Polska – Słowiańszczyzna. Perspektywy antropologiczne, Zagadnienia antropologii w perspektywie ilościowej.
W r. 1949, kiedy zapanował stalinizm, władze odsunęły profesora od zajęć dydaktycznych, mimo powoływania się na jego prace wykazujące błędność teorii rasistowskich; prowadził jedynie ćwiczenia z biometrii. Wrócił na swoje dawne stanowisko po Październiku.
Nagły koniec epoki
W maju 1944, obudzone w nocy, przyszła pani profesor Anna i jej starsza siostra wyjechały ze Lwowa – jak się miało okazać, na zawsze. Znam to z autopsji, choć moi rodzice opuszczali miasto rankiem – z głębokim przekonaniem, że to chwilowy epizod wojenny. Prof. Czekanowski, mając w pamięci swoje doświadczenia sekretarza delegacji polskiej na konferencję pokojową w 1919 r., wiedział jak trudno będzie walczyć o przynależność Lwowa do Polski.
Z bogatej biblioteki udało mu się sprowadzić do Poznania, dzięki pomocy Ossolineum, znaczną część książek. Były znakiem trwania domowej tradycji poprzez tak liczne i radykalne odmiany losu.
Matkę Rosjankę określa moja rozmówczyni jako osobę sieriozną. Od córek wymagała mniej niż od przyjaciół – bezwzględnej prawdomówności i codziennej dyscypliny, sprowadzającej się przede wszystkim do sumiennego odrabiania lekcji i przemyślanego gospodarowania czasem. Bardzo pobożna, po śmierci pierworodnej córki przeszła na katolicyzm. Kiedy w okupowanym przez Sowietów Lwowie wprowadzono czas moskiewski, na mszę św. trzeba było chodzić o 500 rano i nie przychodziło do głowy, że można się od tej powinności wykręcić.
Dla Anny matka była autorytetem, co wymownie ilustruje historia o gawronach. Powołując się na jej zdanie, twierdziła na lekcji w szkole sióstr urszulanek, że gawrony odlatują na zimę do ciepłych krajów. Rzeczywiście odlatywały z Moskwy i z Tuły, gdzie wychowała się pani Elizawieta Sergijewska, we Lwowie jednak zimowały. Sprawę musiał rozstrzygnąć ojciec – bez uszczerbku dla autorytetu żony ani ufności weń córki. Kiedy ta wiele lat później znalazła się na stypendium w Rosji, wiele rzeczy było jej bliskich i zrozumiała głęboki sens długich rozmów z matką, które stanowiły najnaturalniejszy składnik jej dzieciństwa i ważne źródło wiedzy o świecie.
Pani Elizawieta, sama lekarz pediatra, widziała dla córki karierę muzyczną, obserwując jej „skłonność do muzyki” od dzieciństwa. W siódmym roku życia Anna rozpoczęła lekcje fortepianu, uczęszczając przez jeden wojenny rok do sowieckiej szkoły muzycznej, gdzie uczyli polscy nauczyciele, ale wedle rosyjskich wymogów – bardzo wysokich, bo nastawionych na kształcenie geniuszów. Wcześnie nauczyła się rosyjskiego (nie od matki, tylko w lwowskiej szkole) i niemieckiego.
Swą zakłócaną obrotami historii edukację pani profesor ocenia nie najgorzej, jakkolwiek po wojnie musiała nadrobić to, czego okupanci uczyć nie pozwalali.
Wcześnie zaczęła zauważać różniące ludzi szczegóły wyglądu, zachowania, zainteresowań, gustów. Wrażliwość na te odmienności wyniosła z domu pełnego trofeów i pamiątek z ojcowskich wypraw naukowych. Alfabet poznawała nie z elementarza, ale ze Słownika geograficznego ziem polskich.
Odnoga
Prof. Czekanowski nie chciał, żeby córka studiowała antropologię, może by oszczędzić jej psychicznej presji dorastania do wzoru, jakim był sam. Z połączenia więc zainteresowań muzycznych i ciekawości innych kultur – wszystkich osobliwości badanych przez ojca i obficie a pięknie fotografowanych mieszkańców Afryki, które mocno działały na wyobraźnię – „wyszła muzykologia”.
Pani profesor podkreśla owo „połączenie” z etnografią, z kulturoznawstwem i określa swą naukową tożsamość mianem antropolog kultury. Nie poszła dokładnie śladem ojca, kształtując nową dyscyplinę badawczą.
Zaczynała studiować w Uniwersytecie Poznańskim, zanim nadeszły czasy presji ideologicznej marksizmu i opresji politycznej. Pierwszy mistrz, Adolf Chybiński, wybitny znawca muzyki, bardzo ceniony przez Ukraińców, zmarł odsunięty od pracy akademickiej. Muzykologię w Poznaniu niedługo potem zamknięto.
Córce źle widzianego przez władze uczonego udało się szczęśliwie dostać na aspiranturę (ówczesna forma studiów doktoranckich) dzięki dobrej znajomości... marksizmu. Posiadła ją w ciągu kilku dni, otrzymawszy od przyszłego męża, którego wówczas prawie nie znała, potrzebne materiały. Osobę z najlepszym bodaj w Polsce wynikiem trzeba było przyjąć, mimo oporów wszechwładnej na warszawskiej muzykologii Zofii Lissy, która wobec tej konieczności postawiła sobie za cel zrobienie z Anny Czekanowskiej marksistki. Wielogodzinne konsultacje moja rozmówczyni wspomina z uśmiechem i nie uważa za czas całkiem stracony, gdyż panie rozmawiały o ciekawych rzeczach, m.in. o filozofii Romana Ingardena, którego prof. Lissa znała z wykładów i była wielką zwolenniczką.
Po doktoracie (1958), otrzymawszy etat asystenta (formalnie powinna zostać adiunktem), była na rocznym stypendium Forda w NRF, gdzie przyjmowali ją serdecznie dawni współpracownicy ojca, zainteresowani kontynuacją niektórych wątków tej współpracy. Habilitację uzyskała w r. 1968. W 1986 została profesorem zwyczajnym.
Prof. Czekanowska−Kuklińska jest pionierem etnomuzykologii. Do tej specjalności badawczej wprowadziła – wzorem ojca, który uczynił to kiedyś dla antropologii – metody ilościowe (np. klasyfikacja melodii ludowych). Wiele trudu włożyła w organizowanie programu kształcenia badaczy pogranicza muzyki i innych rodzajów folkloru. Teraz wykłada w Collegium Civitas.
Dom – przyjaciele – uczniowie
Państwo Kuklińscy poznali się na zajęciach z marksizmu, gdy oboje starali się o aspiranturę. Antoni także miał „niesłuszne” pochodzenie, był synem właściciela fabryki żarówek w Bydgoszczy, później kilku cegielni, po wojnie aresztowanego. Także musiał nadrabiać luki edukacyjne, żeby zacząć studia prawnicze i ekonomiczne. Otrzymawszy dyplomy obu kierunków „uciekł na geografię”, jak to określa żona – przed nasilającą się dominacją oficjalnej ideologii. Doktorat oraz habilitację ma z geografii ekonomicznej, a w wieku 28 lat został sekretarzem naukowym Instytutu Geografii PAN. Był na stypendium w Ameryce, m.in. w Harvardzie, potem pracował w Genewie, w United Nations Research Institute of Social Development, co poprzedziły wielkie opory władz wobec kandydatury bezpartyjnego młodego naukowca.
Wróciwszy do kraju zorganizował Instytut Geografii Przestrzennej w UW, przekształcony na początku lat 90. w Europejski Instytut Studiów Regionalnych i Lokalnych. Prof. Kukliński kierował tą placówką w latach 1976−96. Obecnie współpracuje z Wyższą Szkołą Biznesu National−Louis University w Nowym Sączu. Angażował się również w działania na polu organizacji nauki, pełniąc funkcję sekretarza Komitetu Badań Naukowych, a także w działalność polityczną jako sekretarz stanu w MSZ (1991−92).
Państwo profesorowie wykształcili sporo uczniów – pani Anna pięciu profesorów i pięciu doktorów – z którymi utrzymują kontakt. Mają także liczne międzynarodowe grono przyjaciół, jako że o dobre stosunki ze światem dbają od początku małżeństwa. Pierwsze malutkie mieszkanie na Starym Mieście musiało pomieścić kolekcję... swetrów i czapek dla gości, zwłaszcza amerykańskich, którzy nie pamiętali, jaki klimat panuje w Polsce. Bywali wśród nich uczeni i mecenasi uczonych, artyści.
Drogi poszukiwań obojga są niejako z natury (jeśli w nauce w ogóle bywają inne drogi) skierowane ku różnym obszarom świata. Pani profesor powiada wprost, że zawsze fascynowały ją inne kontynenty. Kończy właśnie książkę Kultury tradycyjne wobec współczesności, gdzie najwięcej miejsca zajmują problemy przemian w Afryce i Azji, analizowane z perspektywy insider look – spojrzenia, o ile to możliwe, oczami tubylców.
W Collegium Civitas prowadzi zajęcia z grupą wielonarodową. Jest w niej Azer, wcześniej miała grono Nigeryjczyków. Wszyscy oni mówią o rodzimej kulturze, definiują jej tożsamość i próbują stosować do tego pojęcia, którymi opisują ją współczesne nauki społeczne.
Antropologiczne geny pani prof. Czekanowskiej−Kuklińskiej odpowiadają pewnie za przypisywanie przez nią specjalnego znaczenia psychofizjologicznym uwarunkowaniom odmienności kulturowych, zwłaszcza w muzyce. Antropologiczne podejście pozwala zrozumieć takie zjawiska, jak wpływ rewolucji kubańskiej na powstanie współczesnej muzyki w Afryce, ogromnie żywiołowej, przywracającej „mówiący bęben”, a odcinającej się od jazzu. Zachodzące w bardzo różnych kierunkach jej transformacje wymagają wielu narzędzi badawczych, których sporym zasobem dysponuje etnomuzykologia.
Z perspektywy obecnych procesów jednoczenia się świata widać bardzo wyraźnie szczególne walory tej tradycji, jaka ukształtowała się w polskich domach inteligenckich – najpierw za sprawą historii, która rozproszyła ich synów po wielkich obszarach imperium Rosyjskiego, kazała studiować w zachodnioeuropejskich uniwersytetach, a wracać, gdy ojczyzna odzyskała niepodległość, wszakże z pozostawionymi za granicą więzami współpracy, uznaniem mistrzów, przyjaźnią cudzoziemskich kolegów. Pozostał z tamtego losu pęd do miejsc i środowisk nowych, gotowość konfrontowania własnych idei szerzej i zwykła ciekawość tego, co inne. Wartości pielęgnowane i przekazywane z rodzinnym klimatem kolejnym pokoleniom.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.