Co z tą polonistyką?

Beata Maj


Wśród polonistów system boloński budzi duże kontrowersje. Wielu protestowało, zanim jeszcze rozpoczęto jego wdrażanie. Kiedy się okazało, że polonistyka musi się jednak poddać nowym regułom, próbowali walczyć o możliwość wyboru – student mógłby się kształcić na jednolitych studiach pięcioletnich lub wybrać trzyletni licencjat i dwa lata studiów magisterskich. Dziś opuszczają ręce. Apele nie zdały się na nic. Poloniści mówią o obniżeniu poziomu, niedouczonych studentach i o tym, że uniwersytety zamieniają się w biura wydawania papierków.

Równanie w dół

– Obecne rozwiązanie uderza w studentów najlepszych – uważa dr hab. Andrzej Stoff, kierownik Zakładu Teorii Literatury w Instytucie Literatury Polskiej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. I dodaje: – Przeszkadza im w spokojnym zdobywaniu wiedzy przez zbędną formalizację wewnętrznego progu studiów.

Podobnego zdania są inni: – Taki system promuje osoby mało ambitne – oświadcza dr Lech Giemza z Katedry Literatury Współczesnej Instytutu Filologii Polskiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. – Ułatwia im zdobycie papierka. Jest za to krzywdzący wobec studentów ambitnych, którzy chcą i powinni czytać więcej, dyskutować o tym na zajęciach.

Dlaczego tak się dzieje? Wprowadzenie nowego systemu spowodowało konieczność zmian programu.

– Standardy nauczania preferują tzw. wykształcenie ogólne – wyjaśnia dr Anna Niewolak−Krzywda, nauczyciel akademicki i wicedyrektor Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Rzeszowskiego. – Dzieje się to z wyraźnym uszczerbkiem dla kształcenia kierunkowego. Zmniejsza się liczba oraz zakres lektur. Ograniczono nam możliwość kształcenia kultury humanistycznej studentów.

Do tej listy dr Niewolak−Krzywda dodaje kolejne bolączki polonistów – mało czasu na dogłębne analizy czy dyskusje na zajęciach ćwiczeniowych, wyraźne obniżenie się poziomu przygotowania do egzaminów kierunkowych.

Poloniści uważają, że wprowadzenie na filologii polskiej systemu bolońskiego zaowocowało niezrozumiałymi rozwiązaniami. Okazuje się bowiem, że w programie bardzo dużo czasu poświęcono na przedmioty ogólnouniwersyteckie (np. historia Polski, filozofia, łacina), które w dodatku w punktacji ECTS są punktowane wyżej niż przedmioty kierunkowe. Na studiach zaocznych muszą być realizowane w 100 proc. minimum określonego w standardach. W praktyce oznacza to, że student ma w swym grafiku więcej godzin z filozofii niż z gramatyki, więcej łaciny niż języka nowożytnego, więcej historii Polski niż historii literatury.

– Wydaje się nam to wręcz absurdalne – mówi wprost dr Niewolak−Krzywda.

Na tradycyjnych pięcioletnich studiach magisterskich kurs historii literatury był rozpisany na 5 lat. Wprowadzenie formuły 3+2 jest zatem jednoznaczne z realizacją programu w zaledwie 3 lata. To zadanie karkołomne. I w prostej linii prowadzące do cięć. – Zmniejszona liczba godzin na każdy przedmiot wymusiła ograniczenia materiałowe – przyznaje dr hab. Jolanta Kowalewska−Dąbrowska, zastępca dyrektora ds. nauki Instytutu Filologii Polskiej w Uniwersytecie Gdańskim. Jeśli jednak studia nie mają być swoim zaprzeczeniem, wymogi co do podstawowych umiejętności analizowania i rozumienia zjawisk literackich i językowych nie mogą się zmniejszyć. Dlatego studentom jest po prostu trudniej.

– Prowadzącym też – dodaje dr Kowalewska−Dąbrowska – gdyż mają świadomość, jak bardzo studenci są niedouczeni.

Niektórzy nauczyciele akademiccy decydują się na modyfikację listy lektur. A ci, którzy nadal wymagają, by student przeczytał tyle, ile dawniej, liczą się z niewykonalnością zadania.

– Chyba jesteśmy naiwni – przyznaje dr Agata Seweryn z Katedry Oświecenia IFP KUL. – istnieją małe szanse, że ktokolwiek przeczyta wszystkie lektury. Studenci mówią, że w tej chwili zajęcia odbywają się nawet w soboty, kiedy więc mają znaleźć czas na czytanie i przygotowywanie się do wszystkich zajęć?

Przegrana walka?

Polonistyka to kierunek specyficzny. Można chyba zaryzykować twierdzenie, że raczej mało koniunkturalny. Nie wiązał się nigdy z wizją porażających profitów, które czekają na absolwenta. Często wybierają go pasjonaci, miłośnicy literatury i słowa. Dlatego tak ważne w trakcie studiów są dyskusje, analizy. Poloniści szczycą się tym, że liczna grupa spośród nich zajmuje się pracą dla ludzi – uczą, pracują jako dziennikarze, ogólnie – twórcy kultury.

Na tę swoistą misję polonistyki zwraca uwagę prof. Józef Tomasz Pokrzywniak, dziekan Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W trakcie swojego wystąpienia podczas dyskusji panelowej zorganizowanej w 2006 r. przez IBL Polskie nauki humanistyczne i społeczne w nowym stuleciu, w nowej Europie, zatytułowanego Polonistyka – między standaryzacją a wolnością, profesor zwrócił uwagę, że poloniści wdrożyli studia dwustopniowe, by realizować różnorodny profil specjalności zawodowych oferowanych studentom. Prof. Pokrzywniak przekonywał jednak: – Studia humanistyczne muszą mieć także nieskrępowany obszar naukowych dociekań, zgodny z długoletnią tradycją niezakłócanego toku chronologicznego, co ze względu na podstawowy dla polonistyki kurs historii literatury i języka jest szczególnie istotne.

Dlatego środowisko polonistyczne skupione w Konferencji Polonistyk Uniwersyteckich, zrodzonej w wyniku działań UKA, której przewodniczy prof. Pokrzywniak, zabiegało o to, by filologia polska, jako filologia narodowa, mogła być realizowana zarówno w trybie jednolitych studiów pięcioletnich, jak i w systemie bolońskim.

– Chcieliśmy dać studentom prawo wyboru, nie wykluczając, że wygra ten drugi tok studiów – wyjaśnia prof. Pokrzywniak. – Apele w tej sprawie kierowaliśmy do ministerstwa, do Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego, do Komitetu Nauk o Literaturze i Języku PAN.

Profesor tłumaczy, że poloniści nie byli nigdy zdeklarowanymi przeciwnikami studiów dwustopniowych.

– Kiedy więc okazało się, że nie możemy realizować jednolitych studiów pięcioletnich, nie potraktowaliśmy tego jako klęski czy dopustu Bożego – dodaje. – Nie zamierzamy więc dalej protestować – czas pokaże, czy wtedy mieliśmy rację.

Poloniści mają świadomość, że formuła studiów pięcioletnich odchodzi do lamusa. Jednak z wypowiedzi niektórych nauczycieli akademickich wynika, że wcale się z tym nie pogodzili.

– Oczywiście, że polonistyka powinna wrócić do systemu jednolitych studiów magisterskich – mówi dr Anna Niewolak−Krzywda. – Jest to przecież dziedzina o szczególnych zadaniach edukacyjnych (szkoła, media), działająca na obszarach kultury i świadomości społecznej. W czym zatem jest gorszą dyscypliną od np. prawa, psychologii czy konserwacji dzieł sztuki?

– Dla nas byłoby najlepiej, gdyby można było równolegle prowadzić dwa rodzaje studiów – mówi dr Jolanta Kowalewska−Dąbrowska. – Tak jest częściowo teraz, ale studia 5−letnie wygasają, bo nasze protesty nie przyniosły rezultatów.

To nie jest szkoła zawodowa

Poloniści często zwracają uwagę na to, że zmiany w trybie studiowania zmieniają sens i charakter uniwersytetu. Przestaje on być miejscem, w którym kładzie się duży nacisk na formację młodych ludzi, staje się zaś otoczoną murem standardów instytucją do „wydawania papierków”. Dr hab. Andrzej Stoff jako pierwszy argument przeciwko dwustopniowości studiów polonistycznych podaje właśnie formalne zrównanie wszystkich uczelni na poziomie studiów licencjackich.

– Uniwersytety w skandaliczny sposób zostały pozbawione trybu studiów, który zapewnia obiektywnie większe możliwości dydaktyczne, a zwłaszcza formacyjne – przekonuje Andrzej Stoff. – Perspektywiczne konsekwencje tego rozwiązania są jeszcze słabo rozpoznawalne w praktyce, ale nie trzeba być teoretykiem, by stwierdzić obniżenie prestiżu. Uniwersytety coraz bardziej zamieniają się w biura wydawania papierków poświadczających coraz bardziej szczegółowo spełnienie takich czy innych wymagań.

Dr Stoff wskazuje przy tym na niszczenie ducha uniwersytetu przez, jak to nazywa, „akcyjność” reformy.

– Slogan „system boloński” używany był przez wprowadzających reformę w sposób obezwładniający jakąkolwiek inicjatywę własną, był hasłem zdeterminowania przekraczającego możliwości sprzeciwu – twierdzi polonista. Przewiduje też, że efektem reformy mogą być zastępy konformistów i karierowiczów, którzy własną inicjatywę zamienią na podchwytywane ochoczo inicjatywy unijne tylko dlatego, że pochodzą „stamtąd”.

O tym, że uzawodowienie studiów I stopnia nie jest dobrym pomysłem, mówi również dr hab. Piotr Urbański, dyrektor Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa Uniwersytetu Szczecińskiego.

– Standardy przewidują wprowadzenie specjalizacji o charakterze zawodowym na studiach I stopnia. Do tego niestety przewidziane są praktyki, które mają „uzawodowić” studia licencjackie – mówi dr Urbański. – Jest to fatalny pomysł, który pokazuje ogólny stan świadomości (uzawodowienie jako cel studiów I stopnia), wyklucza zaś czysty, uniwersytecki charakter studiów licencjackich.

Dr Urbański podkreśla również, że poszerzanie zakresu umiejętności przez wprowadzenie specjalizacji, choć pożyteczne, nie ma nic wspólnego z ideą uniwersytetu, który zdecydowanie nie powinien być szkołą przygotowującą do wykonywania zawodu.

Na inny aspekt sprawy zwraca uwagę dr Anna Niewolak–Krzywda. W jej opinii sztywne standardy kształcenia nie korespondują np. z zakresem badań prowadzonych w instytucie i specyfiką kulturową regionu, w którym ma siedzibę dana uczelnia.

Problem z nauczycielami

Kwestią do rozwiązania pozostaje także kształcenie nauczycieli. Teraz studenci, którzy wybierają specjalizację nauczycielską, muszą również uczestniczyć w zajęciach z drugiego przedmiotu. Ich specjalizacja jest bowiem dwuprzedmiotowa.

– Nie możemy zgodzić się na to, by w ramach trzyletniego licencjatu polonistycznego o specjalizacji nauczycielskiej realizować jeszcze 400 godzin drugiego przedmiotu, bo grozi to niedopuszczalną powierzchownością wykształcenia przyszłych nauczycieli – przekonuje prof. Pokrzywniak. – W tej sprawie spotkaliśmy się ze zrozumieniem władz ministerialnych w poprzednim rządzie, a także z przychylnością Rady Głównej. Nauczyciele mają oczywiście prawo zdobywać kwalifikacje do uczenia drugiego przedmiotu, ale winni to robić – korzystając właśnie z modelu bolońskiego – albo na studiach drugiego stopnia, albo na studiach podyplomowych – konkluduje profesor.

Zdaniem dr Jolanty Kowalewskiej−Dąbrowskiej, zmiany w przygotowywaniu do zawodu nauczyciela są konieczne.

– Dlaczego nikt nie proponuje, by lekarzy kształcić przez trzy lata, a uważa się, że nauczycieli można? – pyta retorycznie.