Zygu−zygu, bliżej do książki

Henryk Hollender


Wydział Matematyczno−Przyrodniczy tego uniwersytetu składa się z pięciu instytutów i katedry. Instytuty są takie: Matematyki i Informatyki, Fizyki, Chemii, Biologii i Geologii; katedra nosi nazwę Ochrony Środowiska. Instytuty i katedra mieściły się w różnych punktach miasta – szpetne, niedogodne lokalizacje. Wszystko zostanie teraz zastąpione nowym gmachem w samiutkim centrum ledwo−ledwo kształtującego się podmiejskiego kampusu. Trochę na uboczu, ale wreszcie razem, a po przeciwnej stronie wielkiego zielonego trawnika, nad którym latem unoszą się krążki frisbee – budynek biblioteki głównej, także nowy. Niech nam żyje mateczka Europa!

Każdy instytut tego wydziału miał swoją bibliotekę. Katedra także. Kiedy planowano nowy budynek, dyrektor biblioteki głównej wystąpił z propozycją, aby tych bibliotek nie było w ogóle, bo przecież nowy gmach jest pod bokiem, ma sporo miejsca i niezłą infrastrukturę. Ta propozycja, zgłoszona równocześnie dwu osobom, odpowiedniemu prorektorowi i przewodniczącemu rady bibliotecznej, nigdy niestety nie opuściła ich szuflad. W związku z tym dyrektor biblioteki poprosił o spotkanie dziekana wydziału. Dziekan był niepomiernie zdziwiony, ale mimo nawału zajęć związanych z planowaniem nowego gmachu, z uwagą wysłuchał dyrektora, zwłaszcza zaś pierwszych pięciu minut jego wypowiedzi. Dyrektor nie potrzebował zresztą więcej, bo propozycja była prosta. Utwórzmy jedną bibliotekę wydziałową, która zastąpiłaby pięć bibliotek instytutowych i jedną katedralną. Zapadła konsternacja.

Dziekan spotkał się jeszcze później z dyrektorem, ale tym razem stracił właściwą sobie uwagę po trzech minutach. Obecnie wiemy już, że w nowym gmachu swoją bibliotekę będzie miał każdy instytut; nie zabraknie jej także katedrze. Jesteśmy jednak narodem, którego członkowie potrafią się dogadać i zawsze zmierzają do kompromisu. W podziemiach gmachu urządzony zostanie zatem magazyn wspólny dla wszystkich sześciu bibliotek, z przemyślanym dostępem i drogami transportu książki. Jeśli zaś coś by w tej koncepcji miało szwankować, zawsze można od niej odstąpić i magazyn podzielić. Na poważniejsze wygrodzenia instytutów nie będzie stać, ale przecież takowe nie będą potrzebne. Wystarczy gipsokarton albo siatka, bo nie złodzieja chcemy przecież wykluczyć, ale inny instytut tego samego wydziału.

Za takim dzieleniem, za takim pozostawianiem biblioteki głównej w roli centrali dla wszystkich i dla nikogo przemawia jeden poważny argument. Taki mianowicie, że książka powinna być tam, gdzie znajduje się użytkownik. Spróbujmy zatem wyciągnąć z tego argumentu wszystkie konsekwencje. Tam, gdzie użytkownik, czyli w tym samym budynku? Na tym samym piętrze? Po drugiej stronie placu nie wystarczy? Nagła troska o inwalidów? Czy może chodzi o pracowników naukowych, którzy funkcjonują na takim szczeblu produktywności naukowej, że liczą każdy metr odległości, no i zadań w gmachu głównym nie mogliby już powierzać sekretarkom, nie odrywając ich od innych zajęć?

„Książka tam gdzie użytkownik” – ale przecież nie jedna. Ile książek zmieści się w bibliotece wydziałowej? Ile w nowym gmachu? Jeśli student ma się wykuć z trzech podręczników na krzyż, wystarczy szafa w korytarzu. I niekiedy wystarcza, dopóki nie każe jej zlikwidować behapowiec albo strażak. Jeśli student ma książek szukać, a tematykę swojej pracy widzieć w szerszym kontekście, potrzebny jest duży księgozbiór, czasopisma z różnych dziedzin, dostęp do Internetu i baz danych, możliwość sięgania do dzieł treści ogólnej i prac zaklasyfikowanych do pokrewnych dyscyplin naukowych. Możliwość pracy grupowej. Bez tego nie zbudujemy twórczego studiowania i nie wszczepimy w absolwentów innowacyjności.

W gospodarkach zaś innowacyjnych student na ogół nie jest przypisany do konkretnego wydziału, a zmieniając uczelnię napotyka na takie same zasady udostępniania zbiorów, te same sygnatury rzeczowe, ten sam indeks haseł przedmiotowych. Natomiast jeśli studiuje w kraju, gdzie innowacyjność jest zaklęciem, a realnie praktykujemy zaledwie hasło „Bliżej do książki”, to książek dajemy mu niewiele, ale za to kształcimy w nim silne poczucie „naszości”. Multidyscyplinarna biblioteka główna może i powinna zapewnić precyzyjną, kompetentną obsługę specjaliście. Jest wiele takich, którym się to udało, są przykłady i wzorce. Wówczas okazuje się, że wszyscy nogami głosują za jej obecnością i nie jest im za daleko. Siłą takiej instytucji jest stwarzanie miejsca, gdzie spotykają się ludzie i treści. Społeczny wymiar biblioteki głównej jest nie do przecenienia, nawet jeśli tradycyjnie traktujemy ją tylko jako „wizytówkę uczelni” i pokazujemy takim gościom zagranicznym, którzy nie mają określonych zadań na którymś z wydziałów. Nowy budynek Wydziału Matematyczno−Przyrodniczego, dzielący swoje biblioteczki u boku nowego gmachu biblioteki głównej, pokazuje zygu−zygu możliwościom bibliotekarzy, komputerów, systemów informacyjno−wyszukiwawczych oraz zasadom gospodarności.