Wybory

Henryk Grabowski


Tak się złożyło, że pierwszą połowę swego życia zawodowego spędziłem w Ludowej, a drugą w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Miałem okazję obserwować procedury i efekty wyłaniania rektorów wyższych uczelni zarówno przez mianowanie z namaszczenia partyjnego, jak i w trybie demokratycznych wyborów. W mojej dziedzinie znałem osobiście większość mianowanych i wybranych po wojnie magnificencji. Członkostwo w Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego przez 4 kadencje (w tym jedna przed transformacją ustrojową) umożliwiało mi również śledzenie tych procesów z szerszej perspektywy. Nie twierdzę, że zgromadzone w ten sposób obserwacje są reprezentatywne dla całego szkolnictwa wyższego w Polsce. Wydaje się jednak, że prawdopodobieństwo ich trafności jest większe od przypadkowego.

Nie wiem, czy wśród mianowanych, czy wybieranych rektorów było więcej moralnych i intelektualnych autorytetów. Wiem, że atmosfera towarzysząca kolejnym wyborom do władz uczelni jest z estetycznego i etycznego punktu widzenia coraz bardziej niesmaczna i szkodliwa. Wszystko, co wymyślili na ten temat politycy, natychmiast przenika do środowiska akademickiego. Szkalowanie konkurentów, korumpowanie wyborców, dzielenie kierowniczych stanowisk, których zwykle jest mniej niż obiecywanych, to tylko niektóre przykłady.

Trudno określić społeczny i terytorialny zasięg tych zjawisk. Pewna jest ich eskalacja. Wystarczy porównać pierwsze wybory do władz uczelni w wolnej Polsce z dzisiejszymi, aby pozbyć się na ten temat złudzeń. Wówczas wyborcy w wielu przypadkach musieli namawiać – często bez skutku – najlepszych spośród siebie, żeby zgodzili się kandydować. Dzisiaj z reguły pretendenci namawiają – niekiedy natrętnie – wyborców, żeby na nich głosowali. Ciekawe, jakie szanse na wybór miałby dzisiaj rektor Uniwersytetu Łódzkiego w latach 1945−49, prof. Tadeusz Kotarbiński? Najgorsze, że uczestniczą w tym targowisku najmniej odporni na manipulacje studenci. Ich głosy nierzadko też przesądzają o wynikach wyborów.

Wolno zapytać, czy warto o tym pisać, skoro taka jest natura demokracji, która – jak mawiał Winston Churchill – jest najgorszym z ustrojów, lecz nikt dotąd lepszego nie wymyślił? Sądzę, że tak. Zwłaszcza że można negatywnym zjawiskom towarzyszącym wyborom w wyższych uczelniach przynajmniej częściowo zapobiegać. Wystarczy, żeby wyborcy uświadomili sobie, że im ktoś ich goręcej namawia, tym mogą mieć większą pewność, że kieruje się bardziej własnym niż uczelnianym interesem. Prawda, jakie to oczywiste?