Konsekwencje uwolnienia

Jolanta Buczek


Mimo że na początku lat 90. rynek usług edukacyjnych został uwolniony, to mechanizm alokacyjny nie zadziałał i oferta edukacyjna szkół wyższych jest obecnie niedopasowana do potrzeb rynku pracy. Badania przeprowadzone w tym zakresie przez Krajową Izbę Gospodarczą wyraźnie dokumentują rozbieżności oferty edukacyjnej i potrzeb rynku pracy. Kierunki kształcenia często nie odpowiadają zapotrzebowaniu pracodawców. Jest to wynikiem zaniechania przez państwo działań stymulujących decyzje szkół o ofercie edukacyjnej. Szkoły wyższe natomiast powodują się rachunkiem ekonomicznym, preferując kierunki o niskiej kosztochłonności i aktualną modą dla uzyskania jak najlepszych wyników w rekrutacji. Wydawało się, że wprowadzenie elementu konkurencji doprowadzi do lepszej alokacji zasobów niż było to w gospodarce centralnie sterowanej, a jednak w przypadku usług edukacyjnych mechanizm rynkowy nie zadziałał, gdyż zabrakło przepływu informacji pomiędzy sektorem szkolnictwa wyższego a sektorem gospodarki. Uczelnie nie przywiązują wagi do badań nad popytem na konkretne kwalifikacje.

Wartościowanie dyplomów

Komercyjna oferta edukacyjna uczelni obejmuje głównie kierunki o niskiej kosztochłonności. Uczelnie rekrutują dużą liczbę chętnych na studia, ale nie na wszystkie kierunki. Według danych za rok akademicki 2003/04, przedstawionych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu, najwięcej studentów kształciło się na kierunku zarządzanie i marketing. Dalsze miejsca pod względem liczby studentów zajmują: pedagogika, ekonomia, administracja.

Szkolnictwo niepaństwowe nie prowadzi kierunków inżynierskich, technicznych czy przyrodniczych. Osoby, które nie dostały się na te kierunki w uczelniach państwowych, mają więc ograniczoną możliwość wyboru kierunku studiów w uczelniach niepaństwowych. Jest to jedna z przyczyn odkształcenia w strukturze studentów, a w konsekwencji – absolwentów. Badania KIG wskazują bowiem, że pracodawcy najczęściej poszukują specjalistów informatyków i absolwentów kierunków inżynieryjno−technicznych. Studia o takim profilu prowadzi niewiele szkół niepaństwowych. W roku akademickim 2003/04 zaledwie 1 proc. tych uczelni było szkołami technicznymi. Obserwacje powyższe pozwalają więc postawić tezę, że zróżnicowanie oferty edukacyjnej jest tylko pozorne, ponieważ studia są bardziej dostępne, ale tylko wśród kierunków o niskiej kosztochłonności. Jeśli zatem ilościowo przeważają pewne kierunki, to największy odsetek studentów kształci się w zakresie najpowszechniej dostępnych studiów.

Koszty kształcenia na poziomie wyższym zostały w dużym stopniu przesunięte na gospodarstwa domowe. Jedynymi niepłatnymi są studia dzienne w uczelniach państwowych. W związku z tym coraz większy procent studentów łączy naukę z pracą zarobkową. Połączenie jednego z drugim umożliwiają tylko studia zaoczne i wieczorowe – stąd wzrost liczby studentów należących do tej grupy. W roku akademickim 1993/94 czesne za studia zaoczne i wieczorowe płaciło 35 proc. studiujących, a w 2003/04 odsetek ten wzrósł do 53 proc. Rośnie również odsetek studentów, którzy jednocześnie pracują i uczą się. W 2002 r. takich osób było 12 proc., trzy lata później 25 proc. (dane dotyczą osób w wieku 19−24 lata). Można przypuszczać, że osoby te pracują, żeby pokryć koszty studiów. Państwo nie wywiązuje się więc należycie ze swojego konstytucyjnego obowiązku zapewnienia równego dostępu do bezpłatnego szkolnictwa, skoro 1/4 studiującej młodzieży w wieku 19−24 lata (przeciętny wiek studentów studiów dziennych) nie stać nawet na studia dzienne w państwowych uczelniach.

Oczywiście nie można wykluczyć, że studenci wolą się kształcić w płatnym, zaocznym trybie i jednocześnie pracować. Z każdym rokiem rośnie liczba gospodarstw domowych, które ponoszą koszty związane z nauką na poziomie wyższym, ale dyplomy uzyskane w toku studiów zaocznych są mniej cenione na rynku pracy niż dyplomy ukończenia niepłatnych studiów dziennych. Najwyższa Izba Kontroli w swoim raporcie z 2002 r. wskazuje, że absolwenci niepłatnych studiów dziennych mają 10−krotnie większe szanse na znalezienie pracy niż absolwenci płatnych studiów w uczelniach państwowych i 12−krotnie większe niż absolwenci wszystkich typów studiów uczelni niepaństwowych. Mimo że studenci studiów zaocznych i wieczorowych wnoszą opłaty za naukę, to oferta programowa studiów płatnych zwykle jest znacznie uboższa od oferty studiów stacjonarnych – nawet o 2/3 w wymiarze godzinowym i o 1/2 pod względem liczby przedmiotów.

Wartościowanie dyplomów dokonuje się już nie tylko w obrębie poszczególnych uczelni (państwowych i niepaństwowych), ale i trybów, w jakich ukończono studia. Decyzje o wyborze szkoły są więc ułomne z punktu widzenia racjonalności rynkowej, ponieważ tylko ukończenie studiów dziennych w uczelni państwowej daje szansę wejścia z sukcesem na rynek pracy.

Masowość kształcenia na poziomie wyższym jest jedną z przyczyn deprecjacji wyższego wykształcenia oraz zmniejszenia użyteczności dyplomu ukończenia studiów. Z uwagi na to, że od 1991 r. liczba uczelni zwiększyła się 4−krotnie, a liczba studentów prawie 5−krotnie, można uznać, że wyższe wykształcenie stało się dobrem łatwo osiągalnym. Jeżeli przyjąć, że dzięki mnogości wyższych uczelni tego dobra jest coraz więcej, to jego użyteczność maleje. Każdego roku wzrastają wskaźniki skolaryzacji na poziomie wyższym. Młodzież chętniej studiuje, ponieważ zmniejszyły się bariery formalne w postaci zniesienia egzaminów wstępnych. Spełniając wymogi finansowe, można podjąć studia płatne zarówno w niepaństwowej, jak i państwowej uczelni. Dostanie się na studia nie wiąże się już z koniecznością poniesienia wysiłku umysłowego związanego z przygotowaniem się do egzaminów wstępnych. Jeśli jakieś dobro jest osiągane niewielkim wysiłkiem (także niematerialnym), to jego użyteczność maleje. Podobnie się dzieje, gdy wykształcenie osiągane jest nie dla zdobycia wiedzy, lecz dla uzyskania lepszego stanowiska pracy.

Zróżnicowane wymagania

Uczelnie państwowe skoncentrowały się na zwiększaniu liczby studentów i rozbudowie płatnych form kształcenia, stając się konkurencją dla niepaństwowych. Wzrost liczby tych ostatnich niejako wymusił komercjalizację uczelni państwowych. Nie były one w stanie przyjąć wszystkich chętnych na studia stacjonarne. Zmiana przepisów prawnych w 1990 r. zezwoliła na pobieranie opłat za naukę na studiach zaocznych i wieczorowych. Jednocześnie zaniechano przeprowadzania egzaminów wstępnych na płatne formy studiów. Szkoły państwowe konkurują z niepaństwowymi o uczestników studiów płatnych i w konsekwencji wchodzą w ich dotychczasową rolę. W roku akademickim 1984/85 w trybie dziennym kształciło się 76 proc. ogółu studiujących. Dziesięć lat później uczelnie państwowe kształciły w tym toku 64 proc. swoich studentów. W roku 2002/03 nastąpiło dalsze zmniejszenie różnicy liczby studentów studiów dziennych do 56 proc. Z każdym rokiem uczelnie państwowe zwiększają nabór na komercyjne formy studiów. Należy przypuszczać, że takie znaczne przesunięcie ciężaru działalności w kierunku realizacji zadań dydaktycznych może mieć negatywny wpływ na obszar związany z badaniami naukowymi. Z danych GUS wynika, że uczelnie państwowe z tytułu prowadzonej działalności badawczej w 1997 r. uzyskały prawie 15 proc., a w 2003 r. – 13 proc. swoich przychodów. Szkoły niepaństwowe wykazują w omawianym okresie przychód poniżej 1 proc.

Raport NIK wskazuje na niepokojące zjawisko zróżnicowania wymagań względem słuchaczy różnych trybów studiów. Wymagania stawiane kandydatom na studia płatne w uczelniach państwowych były niższe od wymagań stawianych kandydatom na studia dzienne, na które w większości obowiązują egzaminy wstępne. Dla części studentów jest to bariera nie do pokonania. Dlatego decydują się na wariant studiów, gdzie nie ma wstępnego elementu selekcji kandydatów, choć trzeba płacić czesne. Taki sposób rekrutacji powoduje, że na studia dostają się osoby, które mogą potem mieć trudności w osiągnięciu zadowalających postępów w nauce. Różnice w wymaganiach są także widoczne na późniejszych etapach studiów. Oferta programowa studiów płatnych jest uboższa pod względem ilościowym i jakościowym od tej na studiach dziennych. W ocenie NIK tak duże zróżnicowanie programów i planów zajęć dydaktycznych uniemożliwia dokonanie porównań poziomu zdobytej wiedzy nawet w obrębie jednej uczelni.

Nowa droga awansu

Szkoły wyższe po roku 1990 powstawały również poza dotychczasowymi ośrodkami akademickimi. W roku 2003/04 na ogólną liczbę 400 szkół wyższych 145 działało w miejscowościach bez tradycji akademickich. Dziesięć lat wcześniej w Polsce funkcjonowało 140 uczelni w ogóle. Uczelnie niepaństwowe, jak również państwowe szkoły zawodowe stały się alternatywą dla uczelni wielkomiejskich. W roku 2004 w każdym z 16 województw była możliwość podjęcia studiów wyższych. Najwięcej uczelni było w województwie mazowieckim (94 szkoły, w tym 78 niepaństwowych). Na terenie województwa opolskiego działało wówczas najmniej uczelni, bo 6 (z tego 2 niepaństwowe). Mieszkańcy każdego województwa mogą podjąć studia nie wyjeżdżając poza jego granice. Kształcenie na terenie rodzinnego województwa jest zapewne nie bez znaczenia dla osób niezamożnych, których nie stać na wyjazd, pokrycie kosztów nauki i utrzymania się w dużym ośrodku akademickim.

H. Domański wskazuje, że wytworzyła się nowa droga awansu edukacyjnego – uczelnie niepaństwowe. Stawia on hipotezę (niepotwierdzoną, gdyż nie dysponuje danymi w tym zakresie), że studenci uczelni niepaństwowych wywodzą się z małych miast i wsi, z rodzin o niższym pochodzeniu społecznym, z klasy robotniczej i chłopów. W konsekwencji dokonała się segmentacja na elitarne szkolnictwo państwowe i słabsze – niepaństwowe. Zanim wykształcił się sektor niepaństwowy, dystans między osobami o pochodzeniu inteligenckim a innymi niższymi kategoriami zwiększał się. Po 1999 r. bariery w dostępie do wyższego wykształcenia oraz jego cena maleją. Można więc uznać, że uczelnie niepaństwowe, wraz z przeważającymi w nich studiami zaocznymi i wieczorowymi, mają funkcję statusotwórczą. G.S. Becker wykazał silną zależność pomiędzy liczbą lat spędzonych na zdobywaniu wykształcenia przez rodziców a wykształceniem potomstwa. Dzieci we współczesnym społeczeństwie dziedziczą ekonomiczną pozycję po rodzicach.

Jeśli przyjmiemy za Domańskim, że studenci uczelni niepaństwowych rekrutują się ze środowisk o niższym statusie edukacyjnym, to absolwenci tych szkół są niejednokrotnie pierwszym pokoleniem legitymującym się wyższym wykształceniem w swoich rodzinach. Potomkowie dzisiejszych absolwentów uczelni niepaństwowych będą się wywodzić z rodzin legitymujących się wyższym wykształceniem. Teoretycznie więc ich szanse na studia elitarne, jakimi Domański nazywa prowadzone przez uczelnie państwowe, zrównają się z szansami osób, których rodzice są absolwentami uczelni państwowych.

Stopa bezrobocia

Niepaństwowe szkoły wyższe w ciągu kilkunastu lat funkcjonowania na rynku edukacyjnym nie zbudowały struktur umożliwiających kształcenie własnej kadry naukowej. W roku akademickim 2003/04 na 274 uczelnie niepaństwowe zaledwie 5 miało prawo do nadawania stopnia naukowego doktora. Doktoryzują głównie w dziedzinie nauk humanistycznych (2 uczelnie), ekonomicznych (2 uczelnie) i jedna uzyskała prawo nadawania stopnia naukowego doktora w dziedzinie nauk technicznych. Do połowy 2005 r. uczelnie niepaństwowe wypromowały 33 doktorów i nadano jeden stopień naukowy doktora habilitowanego. Od roku 1985 liczba studentów w Polsce wzrosła ponadpięciokrotnie, a nauczycieli akademickich niespełna 1,4 razy. Ustawodawca, dopuszczając do swobodnego powstania nowych uczelni, nie przewidział, że wzrost liczby studiujących przekroczy ilościowy rozwój kadry naukowej. W roku akademickim 1985/86 na jednego samodzielnego pracownika naukowego przypadało 35 studentów w ogóle, w 2003/04 stosunek ten wynosił 1:86,2. Na jednego adiunkta w roku akademickim 1985/86 przypadało 15,1 studentów, a w 2003/04 już 57.

Dynamika wzrostu liczby nadanych tytułów i stopni doktora habilitowanego jest każdego roku o wiele niższa od wzrostu liczby nadanych stopni doktora. W 2003 r. przybyło 1381 samodzielnych pracowników naukowych i 5460 doktorów, co daje proporcje 1:4. Wobec braku dostatecznej liczby samodzielnych pracowników naukowych należy przypuszczać, że ciężar kształcenia studentów został przesunięty na doktorów, a w skrajnych przypadkach – magistrów.

Z uwagi na zwiększającą się liczbę szkół wyższych, niezbędne okazało się powołanie komisji akredytacyjnych zarówno środowiskowych, jak i państwowej. Komisje te oceniają m.in. zgodność realizacji standardów nauczania na danym kierunku oraz liczbę zatrudnionej kadry nauczającej (tzw. minima kadrowe). Spośród kilku obecnie działających komisji akredytacyjnych, moc prawną mają decyzje i oceny wystawiane przez Państwową Komisję Akredytacyjną (PKA). Powoływanie komisji akredytacyjnych świadczy m.in. o potrzebie regulacji i kontroli działalności uczelni zarówno ze strony państwa, jak i samego środowiska akademickiego.

Państwo uwolniło rynek usług edukacyjnych z części regulacji, nie zawsze z korzystnym efektem i nie zawsze dając gwarancje zatrudnienia absolwentów. Rynek nie działa efektywnie, więc podaż nie jest dopasowana do popytu, stąd bezrobocie wśród absolwentów. W 2003 r. stopa bezrobocia w tej grupie wynosiła 7,6 proc. Wraz ze wzrostem wskaźników skolaryzacji (w roku akademickim 2003/04 wskaźnik skolaryzacji netto wynosił 35,3 proc., a brutto – 46,4 proc.), rośnie odsetek bezrobotnych absolwentów bądź zatrudnianych poniżej kwalifikacji. Użyteczność dyplomu ukończenia studiów, jako narzędzia służącego zdobyciu lepszej pracy, maleje wraz ze wzrostem liczby osób uzyskujących ten poziom wykształcenia.

J. Dreijmanis wskazuje, że już w końcu lat 60. gospodarki światowe miały kłopot z wchłonięciem stale rosnącej liczby absolwentów pewnych kierunków i wówczas pojawiły się oznaki zatrudniania ich poniżej kwalifikacji. Znaczne frakcje zasobów ludzkich zostały nadmiernie wykształcone w stosunku do rodzaju powierzanej im pracy. Dokładna liczba absolwentów pozostających bez zatrudnienia, bądź zatrudnianych poniżej kwalifikacji wymaganych na zajmowanym stanowisku, nie jest znana. Specjaliści proponują dwojakie rozwiązanie: zmniejszenie podaży absolwentów oraz dopasowanie typu absolwentów do potrzeb gospodarki.

Pełne zatrudnienie osób z wyższym wykształceniem wydaje się nierealne i można mówić jedynie o ograniczeniu bezrobocia w tej grupie poprzez nakreślenie relacji pomiędzy uczelniami i rynkiem pracy.

Mgr Jolanta Buczek jest doktorantką w Instytucie Pracy i Spraw Socjalnych w Warszawie. Zasięg chronologiczny danych wykorzystanych w niniejszym artykule obejmuje okres do roku 2004, stąd zastosowałam nazewnictwo zgodne z ustawą o szkolnictwie wyższym z 1990 r.