Odruch biedaka

Piotr Müldner−Nieckowski


Gdybym chciał być psychologiem, mógłbym co najwyżej obserwować siebie i najbliższych. Niektórzy twierdzą, że to wystarcza, ale obserwacja taka jest jednak obarczona poważnym błędem metodologicznym, przede wszystkim statystycznym, a wnioski z niej są bezwartościowe. Byłoby to trochę wyrażanie opinii takich, jakie wypowiada pani Goździkowa, która w reklamach zaleca pewien preparat przeciwbólowy. Copywriterzy wykorzystują tu znany mechanizm ulegania iluzjom dyktowanym przez pojedyncze zdarzenia: „mnie pomogło, to pomoże i tobie”. Ludzie w to wierzą, bo ludzie chcą w to wierzyć albo nie mają innego wyjścia. Nie wierzą bowiem w iluzje.

Iluzjom ulegamy bardzo łatwo, a socjotechnika korzysta z tego zjawiska pełnymi garściami. Iluzją jest cena na produkcie. Sprzedawca pisze na etykietce „99,99 zł” i już wszyscy ulegamy złudzeniu, że chodzi o dziewięćdziesiąt, a nie sto. Ba, wiemy, że ten chwyt jest stosowany nagminnie, mówimy to sobie po wejściu do sklepu, powtarzamy jak pacierz, że 99,99 to 100 bez jednej setnej i mimo to bez chwili wahania odczytujemy 90. Płacimy i też sobie to powtarzamy, ale ostatecznie jesteśmy zadowoleni, że zapłaciliśmy o dziesięć złotych mniej. Psycholodzy – ci, którzy są nimi na pewno, zawodowo – zapewne doskonale wiedzą, jaki tu mechanizm działa, ale jak dotąd w literaturze nie znalazłem rady, jak z nim walczyć skutecznie. Sama walka, jak widać, nie wystarcza.

Zjawisko to zaliczam do prywatnej kategorii odruchów biedaka. Jest ich więcej. Należy tu na przykład mania zbierania umytych i odartych ze sreberek plastykowych pojemników po serkach homogenizowanych. O ile jestem w stanie zrozumieć, że pojemniki te zbiera ktoś, kto ich naprawdę potrzebuje, nawet jeśli robi to w zachłannym nadmiarze, o tyle nie pojmuję, skąd się to bierze u gospodyń domowych i ich pomocników. Osobiście walczyłem z tym nawykiem dość długo i musiałem dobrze dorosnąć, żeby go zlikwidować.

Starałem się też, żeby nie zamienił się w inny odruch biedaka. Właśnie – dlaczego biedaka? Ponieważ ten zwyczaj u wielu ludzi zachował się z czasów, w których w sklepach nic nie było, a plastyk wydawał się materiałem nadzwyczaj nowoczesnym, pojemniki zaś były co chwila potrzebne. Epoka sprzed 1989 roku charakteryzowała się tym, że człowiek musiał liczyć tylko na siebie i w co drugim domu był jakiś złota rączka, który gromadził nie tylko pojemniki, ale i rozmaite bzdurne narzędzia, na przykład przyrząd do ściągania łożysk albo gwintowania rur, druty, przewody, blachy i blaszki. Właściciele samochodów kupowali niezliczone części na zapas. Tworzyły się z tego góry śmieci. Na wsi mówiono, że „żelazo zawsze wraca” i nie wyrzucano złomu, bo pewnego pięknego dnia mogła się z niego przydać jakaś śrubka. Odruch biedaka jest więc realizacją postulatu „nie wyrzucać tego, co może się przydać”.

Odruchem pokrewnym, ale wyższego rzędu, nie tak prymitywnym, jest choroba trzeciego roku. Otóż każdy były student medycyny potwierdzi, że na trzecim roku studiów chorował na wszystkie choroby, o których była mowa na zajęciach. Pół biedy, jeśli student był mężczyzną, a wykład z ginekologii. Gorzej z chorobą wieńcową, niejeden zaczynał odczuwać klasyczne bóle za mostkiem w czasie wysiłku. Albo ze schizofrenią i depresją. Można było dostać szału – w przenośni i trochę, nie ukrywam, dosłownie. A kiedy sytuacja zaczynała się stabilizować i iluzje przestawały być tak dokuczliwe? Wtedy, gdy liczba możliwych do przechorowania chorób zwiększyła się tak bardzo, że organizm nie był już w stanie znieść ich wszystkich jednocześnie. Innymi słowy wtedy, gdy dostatecznie duża wiedza umożliwiała rozpoznawanie, co jest fikcją, a co rzeczywistością. Odruch znany jako choroba trzeciego roku wynika więc z ubóstwa umysłowego, a nie materialnego, jak w zwykłym odruchu biedaka. Dlatego jest nieco szlachetniejszy.

To jednak nie koniec kłopotów z odruchami. Co chwila, co minuta pozwalamy jakiejś iluzji, żeby nam narzucała coś głupiego. Głosujemy na kandydata, bo ma błękitne oczy i gładko mówi, w przeciwieństwie do drugiego, który ma oczy przekrwione, a język kaleczy okropnie. Kiedy indziej widzimy na ulicy człowieka zaniedbanego, w spodniach piżamowych, z rozwichrzoną czupryną, petem w kąciku ust i starą gazetą pod pachą i już jesteśmy gotowi uznać, że mamy do czynienia z bezdomnym, zajmującym się wybieraniem butelek ze śmieci. Gdy tymczasem idzie oto uczony, który – rozwiązując pewien epokowy problem – nie zauważył, że wyszedł z domu.

To prawda, kolor oczu, pet w kąciku ust to cechy tylko zewnętrzne, powierzchniowe i zupełnie nieistotne dla oceny wartości danej osoby, a jednak poddajemy się ich urokowi. Bierze się to bez wątpienia z jeszcze innego rodzaju ubóstwa, nie tyle umysłowego, co charakterologicznego. To także jest odruch biedaka.

e−mail: pmuldner@mp.pl