Mossakowscy. Ekstrakt

Magdalena Bajer


O Mossakowskich pisałam już na tych łamach. Bohaterami głównymi byli wtedy państwo profesorowie medycyny Bibianna i Mirosław. Rozgałęziona szeroko rodzina ma także gałąź humanistyczną, której wybitnym przedstawicielem jest prof. Stanisław Mossakowski, historyk sztuki, członek rzeczywisty PAN i przewodniczący Wydziału I Nauk Społecznych, członek korespondent PAU, członek Towarzystwa Naukowego Warszawskiego oraz innych polskich i zagranicznych stowarzyszeń naukowych. Trzeba te przynależności wymienić, gdyż współokreślają stosunek pana profesora do inteligenckich powinności, o które pytałam wysłuchawszy opowieści rodzinnej na bogatym tle genealogicznym.

Z czterech gniazd

Rodzice matki i rodzice ojca to cztery linie, które dzieci kontynuują, niezależnie od tego, w jakim stopniu utożsamiają się z poszczególnymi wątkami swego dziedzictwa.

Mój rozmówca rodziców nie pamięta – urodził się miesiąc po nagłej śmierci ojca, w r. 1937. Matka umarła niedługo po przyjściu na świat pierworodnego. Szczęśliwie, Stanisław Mossakowski wychował się w rodzinie licznej, kochającej się, o której można powiedzieć, że była ekstraktem tradycji inteligenckich aktywnie wcielanych w życie i przekazywanych młodemu pokoleniu. Zrozumiałe, że chciał poznać własny rodowód, zwłaszcza wobec zainteresowań historycznych, jakie ma od dzieciństwa. Kilka lat temu opublikował pracę Mossakowscy. U początków rodziny i nazwiska.

U początków, sięgających XIV wieku, była to rodzina mazowiecka pochodzenia drobnorycerskiego, która zasiliła później i warstwę bogatego ziemiaństwa, ale też zaściankowej szlachty. Gałąź, z której pochodzi pan profesor, trafiła w XVII wieku do ziemi przemyskiej. Pradziadek był poborcą podatkowym, dziadek, pod koniec życia, wicedyrektorem Banku Kredytowego Ziemskiego we Lwowie. Ojciec, po studiach rolniczych, pracował w lwowskim Urzędzie Wojewódzkim.

– Nie ma znaczniejszego wydarzenia w historii Polski – poczynając od bitwy pod Grunwaldem po „Solidarność”, w którym nie uczestniczyłby jakiś Mossakowski. Naturalne, że pielęgnowano pamięć tradycji szlacheckich, ale i... pamięć pochodzenia z Mazowsza. Wśród tych, co pozostali, głównie w Warszawie, są liczni lekarze, inżynierowie, profesorowie uczelni.

Jeden z bogatszych Mossakowskich, Ignacy, właściciel majątków na Podolu, grając na giełdzie dorobił się znacznej fortuny i zapisał ją... asystentom oraz studentom UJ, którym jeszcze w okresie międzywojennym wypłacano stypendia jego imienia.

O Krasuckich, rodzinie babki po mieczu, pan profesor wie mniej. Byli urzędnikami różnego szczebla z typowymi cechami tożsamości szlacheckiej. Jeden z przodków walczył w powstaniu listopadowym. Pradziadek w tej linii był dyrektorem Towarzystwa Ubezpieczeniowego „Florianka” we Lwowie.

Matka, z domu Sroczyńska, wniosła w wianie tradycję ziemiańską, datowaną od schyłku XVII stulecia, w województwie sieradzkim, modyfikowaną później zaangażowaniem w przedsiębiorstwa naftowe, dzisiaj kontynuowaną w działalności gospodarczej części kuzynów.

Komarniccy, skąd babka macierzysta, to także ziemianie, także powstańcy. Pan profesor pokazał mi sztambuch swojej babki ciotecznej z wpisami idących walczyć młodzieńców, w rodzaju: „Smutno jest zaiste z osobami nam przychylnymi żegnać się. Żegnać się może raz ostatni...” Właścicielka sztambucha prowadziła później wypożyczalnię książek w Krakowie, dokąd przychodziła „cała ówczesna inteligencja”.

Powinowactwa i koligacje pana profesora są, oczywiście, znacznie rozleglejsze. Idąc ich tropami, można spotkać postaci znane z polityki, literatury, muzyki, uniwersyteckich seminariów.

Esencja

On sam wychował się w domu znanego lwowskiego lekarza−społecznika, doktora Józefa Sokołowskiego, męża ciotki. Wujostwu zawdzięcza nie tylko dach nad sierocą głową, ale formację duchową oraz intelektualną, którą z perspektywy dotychczasowego życia ogromnie sobie ceni.

Był to dom otwarty dla wielu przyjaciół spośród galicyjskiej elity umysłowej. Pan profesor wie z opowiadań, że często zasypiał na kolanach Kazimierza Bartla, wybitnego matematyka, byłego premiera, zamordowanego przez Niemców w 1941 r. Wdowa po nim pozostała najbliższą przyjaciółką domu na długie lata, przeżywane po wojnie w Krakowie. Częstymi gośćmi byli: inżynier Eugeniusz Kwiatkowski, budowniczy Gdyni, Eugeniusz Romer, wielki geograf, twórca nowoczesnej kartografii, ks. infułat Ferdynand Machay, proboszcz kościoła mariackiego, senator RP, prof. Wacław Fajans, przedwojenny wiceminister skarbu.

Rozmawiano o sprawach ważnych dla ogółu Polaków. Przedmiotem troski tych wszystkich światłych ludzi była „sprawa polska”, za którą czuli się odpowiedzialni. Inaczej rozumiana niż pojmowali ją przodkowie powstańcy i żołnierze wojny bolszewickiej, ale równie głęboko przeżywana.

– Wyniosłem z tego domu takie rzeczy, jak zainteresowanie historią, wysoką ocenę wszystkiego, co jest dorobkiem umysłowym, i tolerancję. To grono przyjaciół było zróżnicowane politycznie: Kwiatkowski i pani Bartlowa – piłsudczycy, ks. Machay – ludowiec, prof. Fajans – intelektualista żydowski... Określając ludzi, nie przykładało się etykietek politycznych. Komuniści w tym domu nie bywali. Słuchając tego, przypominałam sobie mój dom krótkiego lwowskiego dzieciństwa. Z nianią Rusinką, z piosenką o „pąkach białych róż”, z przyjaciółką, która nagle zniknęła, bo musiano ją ukryć jako Żydówkę.

Od dzieci – w czasie wojny w domu państwa Sokołowskich chowały się dzieci krewnych i przyjaciół – wymagano szacunku dla innych, szczególnie ludzi „niższego stanu”. Uczono, by nie mówiły o nikim źle; jeśli nie da się dobrze – nie trzeba mówić wcale. Nie rozmawiano o pieniądzach, jakkolwiek ciężko było utrzymać licznych mieszkańców, a doktor niejednego ubogiego pacjenta leczył za darmo, jego żona zaś wysyłała paczki wywiezionym na Sybir rodakom.

Esencją klimatu, w jakim dorastał przyszły prof. Mossakowski, był ów specyficzny kresowy patriotyzm nacechowany gorącą ofiarnością dla tego, co się uznaje za nadrzędne, tj. wszelkich potrzeb ojczyzny, zarazem codzienną gotowością służenia konkretnie i doraźnie wszystkim potrzebującym, bez myślenia o zapłacie. Inteligenci dorośli w niepodległej Polsce znajdowali w tej służbie satysfakcję, umieli się nią cieszyć. Coś jeszcze było składnikiem klimatu lwowskich domów inteligenckich – niewypowiadane wprost, ale wyraźne poczucie, że z całym dorobkiem nauki, sztuki, z tradycją rodzinną i narodową jesteśmy częścią szerszej wspólnoty europejskiej, a co za tym idzie – najzupełniej naturalne na nią otwarcie.

Sztuka we wspólnej historii

Dwa źródła miało przekonanie, że Polski nic dobrego nie może spotkać, skoro znalazła się pod sowieckimi wpływami. Doświadczenie rewolucji 1917 r., którą część rodziny przeżyła na Kresach tracąc majątki i pozycję społeczną oraz wkroczenie Sowietów do Lwowa we wrześniu 1939. Nie przeżywał więc mój rozmówca rewizjonizmu jak część jego rówieśników, zafascynowanych początkowo hasłami sprawiedliwości społecznej. Październik ‘56 i wszystkie następne symptomy załamywania się komunizmu były dlań pozytywnym zaskoczeniem.

Chciał poznawać historię, którą to chęć wzmagało „faszerowanie” patriotycznymi opowieściami przez babkę, obawiającą się, że jako sierota może trafić do bolszewickiego domu dziecka, gdzie będzie wynarodawiany. Do studiów historycznych zniechęcała później obawa przed marksizmem, który wydziałem historii sztuki jeszcze nie zawładnął.

– Sztukę traktuję jak świadectwo czasu [taki tytuł nosi jedna z książek profesora, z dodatkiem: Studia z pogranicza historii sztuki i historii idei – M.B.] bardziej niż sferę zjawisk estetycznych. Interesuję się sztuką dawną – do rewolucji francuskiej. Moje badania dotyczą epoki renesansu i baroku, tj. głównie XVI i XVII wieków.

Po magisterium uzyskanym w 1958 Stanisław Mossakowski pracował 9 lat w Dziale Grafiki Biblioteki Jagiellońskiej, godząc codzienny trud bibliotekarza z badaniami głównie nad dziełem niderlandzkiego architekta, rzeźbiarza i malarza Tylmana z Gameren, któremu później poświęcił wiele publikacji. W 1963 obronił doktorat na podstawie pracy o pałacu Krasińskich w Warszawie (projektu Tylmana z Gameren), a po prawie rocznym pobycie na stypendium w Bolonii, wrócił z gotową pracą habilitacyjną o... Tylmanie z Gameren. Od habilitacji w 1971 do profesury upłynęło sporo czasu, gdyż władze nie hołubiły uparcie bezpartyjnego historyka sztuki, który miał coraz większe uznanie w swoim środowisku i pełnił funkcję wicedyrektora, a od 1978 dyrektora Instytutu Sztuki PAN. W III Rzeczypospolitej wybierany był do tej służby (tak traktuje stanowiska administracyjne) przez kolegów.

W dorobku, którego niepodobna tu przedstawić, prof. Mossakowski ma m.in. pracę o prywatnej pieczęci Mikołaja Kopernika, którą był odcisk antycznej gemmy przedstawiającej Apollina z lirą, szereg studiów dotyczących kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu, z tłumaczoną właśnie na angielski monografią tej budowli, zawierającą nowe interpretacje jej rozwiązań architektonicznych, ale także programu ideowego, studia nad swoistością polskiego baroku, nad kościołami obronnymi na dawnych kresach...

Autor tych wszystkich badań uwieńczonych istotnymi odkryciami oraz wielu cenionych publikacji, wciąż powtarza pytanie: Czy można mówić o sztuce związanej z jakimś narodem? I skłania się ku odpowiedzi przeczącej. Odmienność geograficzna, zdaniem prof. Mossakowskiego, determinuje różnorodne związki łączące wytwory artystyczne narodów żyjących zawsze w przestrzeni kulturowej większej niż tereny, jakie te narody zamieszkują. Melanż owych różnych powiązań stanowi o swoistości sztuki tworzonej przez jakiś naród. W salach rokokowego pałacu, zbudowanego wedle wzorów francuskich w Polsce, leżały wschodnie kobierce i chodzili po nich ludzie w kontuszach...

W badaniu sztuki pojęcia ogólne, np. pojęcie stylu, służą porządkowaniu, ale nie pomagają w zrozumieniu poszczególnych zjawisk. – Jestem nominalistą filozoficznym – nie uznaję realności bytów ogólnych – konkluduje stanowczo pan profesor, opisując podejście do przedmiotu swoich badań, które prowadzi od „pierwszego rozpoznania” z pomocą kryteriów ogólnych, porządkujących (barok, manieryzm etc.), do konkretnego artysty, konkretnego dzieła. – Prawda jednostkowa jest niepowtarzalna.

Pamięć historyczna przechowuje się w genealogii. Pan profesor przytacza na poparcie tej myśli przypadek znajomych... potomków arian, żyjących od dawna we Włoszech, którzy po 300 latach odkryli swój polski rodowód i zdali sobie sprawę, co z Polski wniosły do kultury europejskiej pokolenia ich przodków. Jego żona, także historyk sztuki, pochodzi z litewskiej rodziny Zabiełłów, ale nie czuje się Litwinką. W ogólniejszym planie (mój rozmówca godzi się na taką kolejność) depozyt tradycji przechowują elity kulturalne. W przestrzeni kształtującej się na nowo wspólnoty europejskiej mają one istotne zadanie podejmowania debat o celach, jakie trzeba osiągnąć i o rolach, jakie przypadają narodom.