Ile kosztują stopnie akademickie

Ludwik Komorowski


Komunikat ministra ogłosiła „Rzeczpospolita” 18 stycznia, a rektorzy otrzymali wkrótce potem. Pani Minister z naciskiem przypomina, że pobieranie opłat za prowadzenie przewodów doktorskich, habilitacyjnych oraz postępowań o nadanie tytułu profesora nie znajduje podstaw w obowiązującym stanie prawnym – jest zakazane, ponieważ ustawa o stopniach naukowych i tytule naukowym z 14 marca 2003 (dalej po prostu ustawa) tego nie przewiduje. Sposób reakcji dowodzi, że dla ministerstwa sprawa jest tak bolesna i pilna, że w uzasadnieniu komunikatu przywołano aż art. 31, ust. 3 konstytucji, a jej reakcja wywołana została „licznymi sygnałami informującymi o żądaniu od osób ubiegających się o nadanie stopnia doktora uiszczania opłat związanych z przeprowadzaniem czynności w przewodach doktorskich”. Pani Minister przypomina, że koszty przewodu może przejąć jedynie jednostka zatrudniająca kandydata, na zasadach umowy.

Stuprocentowa skuteczność

Roma locuta, causa finita. Dziekan wydziału prowadzącego gościnnie liczne przewody doktorskie, habilitacyjne i postępowania o nadanie tytułu musi komunikat przyjąć do wiadomości i dostosować wydziałowe reguły do nakazu ministra. A dotychczas, na podstawie ustaw i zdrowego rozsądku, wyglądało to tak. Doktoraty nadawane własnym doktorantom traktowane są jak niezbędny element zakończenia stacjonarnych studiów doktoranckich, podobnie jak dla studenta naturalnym zakończeniem studiów jest dyplom magistra, licencjata lub inżyniera. Dlatego od własnych doktorantów stacjonarnych nie pobierano żadnych opłat, niezależnie od tego, czy doktorant otrzymywał stypendium, czy też nie, a także niezależnie od tego, ile czasu minęło od zakończenia jego studiów doktoranckich do obrony. Prowadzono również przewody doktorskie osób, które były doktorantami w innych uczelniach, a także osób gdzieś zatrudnionych (lub nie), zgodnie z art. 11 ustawy, który mówi, że przewody doktorskie wszczyna się po prostu na wniosek zainteresowanego – bez wskazania ograniczenia. Takie sprawy trafiają na wydział zazwyczaj z rekomendacji naszych profesorów, jako wynik szerszej współpracy i kontaktów w środowisku naukowym.

W zgodnej opinii naszych profesorów prowadzenie takich „obcych” przewodów doktorskich jest dla wydziału korzystne, choć obciążające. Każda sprawa wymaga co najmniej trzech posiedzeń komisji doktorskiej oraz jednego komisji egzaminacyjnej, musi też trzy razy stanąć na forum rady wydziału. Jednak skuteczność tego wysiłku jest stuprocentowa, ponieważ przewód doktorski nie toczy się automatycznie. Promotor nadzoruje pracę kandydata i w przypadkach wątpliwych po prostu nie przedstawia pracy do dalszego postępowania przed radą wydziału. Kalkulacja kosztów przewodu doktorskiego obejmuje, obok wynagrodzenia promotora, koszty recenzji, delegacji, także narzut kosztów wydziałowych, razem blisko 10 tys zł. Rachunek pokrywa zazwyczaj pracodawca zainteresowanego na podstawie umowy, którą zawieramy zanim przewód zostanie rozpoczęty. Zdarzały się jednak przypadki, gdy umowę zawarto z samym zainteresowanym, nie zadając pytania, dlaczego jego firma płacić nie zamierza. Takich „gościnnych” doktoratów bywa sporo, do 20 proc. wszystkich przewodów, a roczne wpływy z tego tytułu porównywalne są z rocznym kosztem jednego etatu nauczyciela akademickiego.

Przewodów habilitacyjnych wydział prowadzi rocznie kilka, w tym regularnie co najmniej jeden dla osoby nie zatrudnionej w politechnice. Wniosek w takiej sprawie może złożyć sam kandydat, zdarzają się jednak habilitacje słabe, których prawdopodobieństwo sukcesu jest małe. Aby uchronić habilitanta przed konsekwencjami nieudanej procedury (postępowanie nie może być wówczas powtórzone przed inną radą, art. 18, ust. 3 ustawy), wydział wdraża najpierw postępowanie wstępne o charakterze doradczym, które dotyczy każdej habilitacji, także własnego pracownika. Wydziałowa komisja ds. rozwoju pochyla się nad przedłożoną habilitacją, a jej opinię komunikuje się kandydatowi. Gdy opinia jest negatywna, habilitant z reguły nie składa formalnego wniosku, choć nie ma żadnych przeszkód, aby to uczynił. Gdy jest pozytywna – nie ma żadnej gwarancji, że przewód zakończy się sukcesem. Mniej więcej jedna na 5 habilitacji przepada w formalnym postępowaniu.

Zaangażowanie wydziału w tę procedurę to dwa posiedzenia i dwa protokoły pięcioosobowej komisji, trzykrotne postawienie sprawy na radzie wydziału oraz kolokwium. Łączne koszty z narzutem sięgają czasem do 15 tys. zł. W przypadku osób nie zatrudnionych w naszej politechnice pracodawca zazwyczaj płaci, lecz zdarzają się przypadki, gdy habilitant z sobie znanych powodów nie chce pracodawcy angażować i sam podpisuje umowę o zwrocie kosztów. Nie zdarza się, aby kiedykolwiek korzystano z zapisu art. 11, ust. 2 ustawy, który zezwala, by formalny wniosek w sprawie wszczęcia przewodu składała jednostka zatrudniająca pracownika.

Postępowania o nadanie tytułu profesora wszczyna zawsze rada wydziału z własnej inicjatywy, za zgodą zainteresowanego (ustawa, art. 27, ust. 2, zdanie pierwsze), jednak tylko w przypadkach pozytywnie zaopiniowanych przez wydziałową komisję ds. rozwoju, która obraduje nad sprawami przedkładanymi przez dziekana, ten zaś otrzymuje je z rekomendacji profesorów wydziału. Taki tryb gwarantuje wysoką, prawie stuprocentową skuteczność wniosków. Koszty postępowania na rzecz osób nie zatrudnionych pokrywa pracodawca, na ogół chętnie. Postępowania takie prowadzone są stosunkowo często i stanowią ok. 1/3 wszystkich tego typu spraw. I w tym przypadku nie zdarza się, aby postępowanie wdrażano na wniosek rady jednostki zatrudniającej zainteresowanego (ustawa, art. 27, ust. 2, p. 1) ani też na wniosek zainteresowanego, który przedstawiałby trzy opinie profesorów (jw., p. 2). Pojawiają się natomiast sprawy Polaków pracujących naukowo za granicą, z którymi zawierano dotychczas umowy o zwrot kosztów na ich życzenie.

Wietrzenie przepisów

Komunikat ministerstwa niewiele zmienia w sensie materialnym. Przekreśla szanse tych niewielu osób, których pracodawca nie jest skłonny do pokrycia kosztów przewodu, lub też – czytając ustawę literalnie – gdy pracodawca nie jest jednostką (naukową?). Szczególną kategorią poszkodowanych będą Polacy pracujący naukowo za granicą. Komunikat ujawnia jednak zapisany w ustawie i związanych z nią rozporządzeniach anachronizm, który wart jest odsłonięcia, aby można było niedzisiejsze przepisy przewietrzyć.

Wypada najpierw zapytać, jakie miejsce w działalności uczelni zajmuje nadawanie stopni naukowych. Wśród zadań uczelni, które wymienia Prawo o szkolnictwie wyższym (art. 13), znajdujemy jedynie dwa spośród ośmiu, które tu można przywołać: kształcenie i promowanie kadr naukowych oraz kształcenie w celu zdobywania i uzupełniania wiedzy. A zatem wydaje się, że działalność ta należy do kategorii kształcenia, jako szczególny rodzaj usługi edukacyjnej. Wśród przychodów uczelni Prawo wymienia natomiast pojemną kategorię „odpłatność za świadczone usługi edukacyjne” (art. 98). Te dwa artykuły były dotąd prawnym oparciem do zawierania umów cywilnoprawnych przewidujących zwrot kosztów przewodu przez osoby postronne dla uczelni. Dodatkowego uzasadnienia dostarcza casus niestacjonarnych studiów doktoranckich, które wydział właśnie zamierza otworzyć. Opłata za te studia musi wynikać z kalkulacji wszystkich kosztów, także kosztów uzyskania dyplomu doktora. Skoro w sprawie przewodu doktorskiego nie wolno zawierać odrębnej umowy, opłatę semestralną należy powiększyć o ok. 1000 zł (x 8 semestrów) przewidując koszty przewodu, który kiedyś nastąpi. A w sprawie opłaty za studia niestacjonarne umowę zawierać wolno, więc zapłaci jednak doktorant (także ten, który do dyplomu nie dotrwa).

Odwróćmy pytanie: Czy uczelnia (wydział) ma prawo świadczyć bezpłatnie osobom postronnym usługi edukacyjne polegające na prowadzeniu postępowania o nadanie stopnia lub tytułu naukowego? Koszty własne tej usługi są znane i niemałe. Korzyści dla klienta oczywiste. Wydaje się, że angażowanie środków wydziałowych (koszt recenzji itp.) na rzecz osób innych niż zatrudnione w uczelni pozostawałoby w sprzeczności z duchem, jeśli nie z literą ustawy o finansach publicznych. Ostrożny dziekan, który choć raz miał kontakt z NIK, na pewno takiej decyzji nie podejmie. Uzasadnieniem dla dziekana jest rozporządzenie ministra (z 3 X 2003), które wskazuje, że wydział może zawrzeć umowę z jednostką zatrudniającą kandydata w celu odzyskania nakładów finansowych zainwestowanych w przewód. W duchu odpowiedzialności za finanse publiczne oznacza to, że dziekanowi nie wolno z takiej możliwości nie skorzystać – musiałby się z tego tłumaczyć. Gdyby zgodził się otworzyć przewód mając świadomość, że kosztów recenzji itp. nikt nie zrefunduje, popełniłby zapewne wykroczenie, a przynajmniej naraziłby się na zarzut niegospodarności ze strony rady wydziału.

Widoczny tu dylemat ma źródło w archaicznym stanowisku ustawodawcy, który nie przewidywał, że polski stopień doktora, doktora habilitowanego lub tytuł profesora można by nadać osobie, która nie byłaby zatrudniona w jednostce (czytaj w polskiej instytucji naukowej!). Co więcej, ustawodawca nie wyobraził sobie, że taka jednostka mogłaby odmówić zawarcia umowy i refundacji kosztów. Tymczasem życie płynie naprzód i przyspiesza. Do stopni i tytułów aspirują osoby rozmaicie zatrudnione (lub nie), a prawo do swobodnego zawierania umów z osobami fizycznymi jest dziś oczywistością gospodarczą, także w uczelniach, które takie umowy masowo zawierają ze studentami studiów niestacjonarnych. Instytucje naukowe, jak wszyscy, znają wartość środków finansowych i są zobowiązane do gospodarności. Po komunikacie ministra oszczędne instytucje zatrudniające kandydatów do stopni nie zechcą pewnie rozmawiać o zawarciu umowy w sprawie zwrotu kosztów przewodu na obcym wydziale. Do zawarcia umowy zmusić nikogo nie można, pracodawca kandydata nie podejmuje z góry żadnego zobowiązania, a kandydata obciążyć nie wolno, jeśli zgłasza się sam. Więc zjawisko nadawania stopni i tytułów osobom nie mającym wsparcia swego pracodawcy zaniknie, finanse wydziałów nadających stopnie ucierpią, ich aktywność i kontakty także. Wylewamy dziecko z kąpielą?

Nie warto bronić przestarzałych przepisów, szczególnie w środowisku, które z całą ostrością spojrzenia potrafi ocenić, jak bardzo stały się nieżyciowe. Warto je zmienić. Przecież ma być normalnie.

Prof. dr hab. Ludwik Komorowski, specjalista w dziedzinie chemii fizycznej i teoretycznej, jest dziekanem Wydziału Chemicznego Politechniki Wrocławskiej.