Z biurowca

Henryk Hollender


Miałem kiedyś zaszczyt rozmawiać z kierownikiem pewnej bardzo ważnej instytucji, profesorem prawa, którego działalność i postawę darzyłem szacunkiem. Rozmowa toczyła się w efektownym nowym gmachu, toteż profesorowi przypomniał się spór o budowę biblioteki uniwersyteckiej w jego rodzinnym Wrocławiu. Jak pamiętają niektórzy Czytelnicy, miejscowi informatycy oprotestowali inwestycję, uzasadniając to dostępnością środków technicznych, umożliwiających archiwizowanie i penetrowanie tekstów ucyfrowionych. Ich zdaniem nowy budynek był niepotrzebny. Na profesorze argumenty te zrobiły duże wrażenie.

Odpowiedziałem, że biblioteki zajmują się organizowaniem wiedzy i że jest co organizować. Poza tworzeniem przestrzeni, w której mogliby spotykać się ludzie, biblioteki tworzą jeszcze przestrzeń, w której spotykają się pracownicy, albowiem zadania organizacyjne najlepiej realizować w zespołach, w czym nie do końca sprawdza się system telepracy czy outsourcing. Użyłem nawet terminu „biurowiec”, który zresztą bardzo rozczarował mojego rozmówcę.

Później jego instytucję spotkała przykra przygoda. Opublikowano wyprowadzoną zeń listę osób i okazało się, że jest to dokument nieczytelny. Tworząc bazę danych, nie zdefiniowano tam porządnie poszczególnych pól, nie zadbano o kontrolę haseł, nie polikwidowano dubletów. Najwyraźniej pracownicy instytucji nie chcieli być lokatorami żadnego tam biurowca, natomiast skwapliwie weszli w rolę strażników sumienia. I być może nadal uważają, wraz ze swoim nowym zwierzchnikiem, że bazodanowe rzemiosło jest sprawą nieistotną.

Choć więc tamta instytucja to było raczej archiwum, biblioteki miewają zbyt podobne zbiory, by nie zapytać w tym miejscu ponownie, jakie są ich zadania. Działając dla szerokiej publiczności, biblioteki nauczyły się wytwarzać bazy o dość wyrafinowanej postaci, ale w końcu biurowiec nie tylko robi bazy. Biblioteka uczelniana podlega zwykle prorektorowi do spraw nauki, ponieważ uważa się, że jej działalność ma charakter naukowy. Tymczasem z biblioteki tej korzystają prawie wyłącznie studenci, i to wypożyczając pewną dość zamkniętą listę lektur. Mógłby zatem bibliotekę nadzorować prorektor do spraw studenckich i czasem tak się dzieje, na ogół jednak mąż ten zajmuje się raczej rekrutacją, samorządem, stypendiami i akademikami, a proces dydaktyczny, włączając w to praktyki lekturowe, jest organizowany z grubsza przez ministerstwo, z cieńsza zaś – przez wydziały.

Bez względu na obciążenie rutynowym ruchem dydaktycznym, biblioteki gromadzą ponadto zbiory dla uczonych. Warto wiedzieć, na ile są one wykorzystywane. Naukowiec reprezentujący STM (science, technology, medicine) potrzebuje informacji z zewnętrznego tekstu tylko w specyficznych fazach swojej pracy; na ogół czerpie ją z rzeczywistości empirycznej, którą organizuje sobie w laboratorium, obserwatorium, klinice. Bibliotekarz naprzykrzający mu się ze swoimi czasopismami i bazami jest dlań jak brzęcząca mucha. Z drugiej strony, naukowiec nie zasilany informacją na najwyższym poziomie często dubluje cudze badania albo przedstawia do publikacji teksty, które następnie odrzucą recenzenci. Bardzo trudno tu o właściwe proporcje i równowagę. Jest prawdą, że przyrodnik nie chce się skupiać na lekturze, ale jest także prawdą, że to właśnie on przeczytać musi. Artykuł bez nawiązań wyrażonych cytatami nie jest naukowy, jest literacki.

Z kolei humanista i badacz społeczeństwa ma częstokroć swoje laboratorium w zbiorach bibliotecznych. Są to wszystkie materiały, które traktuje jako źródła – w odróżnieniu od opracowań. Biblioteka jest zatem naukowa nie tylko dlatego, że gromadzi naukowe książki i czasopisma, ale przede wszystkim dlatego, że stwarza warsztat pracy empirycznej. Co nie znaczy, że laboratorium jest tylko w bibliotece, w postaci rękopisów, starych druków, zbiorów ikonograficznych i filmowych, dokumentów życia społecznego, dawniejszych tekstów drukowanych itd. Jest jeszcze „teren”: wieś i miasto, stanowisko archeologiczne, nagrania i zapisy etnograficzne, dane statystyczne z zamkniętych urzędów czy otwartego Internetu. Co więcej, podział na badania biblioteczne i terenowe można łatwo znieść, kupując i pozyskując źródła dla biblioteki, i to niekoniecznie w postaci tradycyjnej (np. spuścizn uczonych czy kompozytorów), ale także materiałów powielanych, takich jak akta KGB na CD−ROM, oferowane przez pewnego renomowanego wydawcę.

Materiały biblioteczne trzeba objąć bazami, bez względu na to, czy to źródła, czy opracowania. To samo dotyczy wielu obiektów znaczących, które pozostają poza biblioteką. Gdzie link może się przydać, tam powinien powstać, zacierając różnicę między tym, co zebrane, a tym, co tylko dostępne. Zadania mnożą się i komplikują. Jest co robić; potrzeba na to przestrzeni, warunków i finansowania. Mówiąc w skrócie: biurowca. Instytut Pamięci Narodowej publikuje kolejne katalogi; zobaczymy, jaka będzie ich jakość. A gmach Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu wciąż jeszcze nie otworzył swoich podwojów.