Wiadomości z sal sądowych

Marek Wroński


Na początku grudnia 2007 do Sądu Okręgowego w Lublinie wpłynął pozew dr. med. Leszka Markuszewskiego z Łodzi przeciwko redakcji „Forum Akademickiego” o ochronę dóbr osobistych. Zarzucono redakcji, że w artykule Marka Wrońskiego Jak się zdobywa publikacje („FA” 9/2007) doszło do naruszenia dobrego imienia powoda. W części artykułu Naukowa wydajność dyrektora miałem pomówić dr. Markuszewskiego o popełnienie przestępstwa plagiatu i podałem nieprawdziwe informacje.

W przygotowanej przez redakcję obszernej odpowiedzi na pozew można przeczytać: „Podsumowując: podane w artykule fakty są prawdziwe. (…) Wbrew temu, co w pozwie zarzuca powód, nie ma w nim odautorskich sformułowań ocennych dotyczących postępowania dr. Leszka Markuszewskiego. Nie użyto w nim też – wbrew zarzutom pozwu i żądaniu przeprosin – słowa „plagiat” i nie postawiono zarzutu plagiatu. Niemal połowa tekstu to cytowanie autentycznych dokumentów. Podstawowe stwierdzenie Komisji Senackiej, odnoszące się do współautorstwa prac naukowych, które tylko przytacza dr Marek Wroński, brzmi: „mamy do czynienia z poważnym i niedopuszczalnym naruszeniem dobrych obyczajów w nauce”. Naruszenie zasad etycznych stwierdza także rzecznik dyscyplinarny. Krytyka dalszego postępowania dyscyplinarnego prowadzonego w Uniwersytecie Medycznym w Łodzi i podjętych w nim wniosków była zasadna. Artykuł – zwłaszcza wobec całości sprawy i ciężaru zarzutów – jest stonowany i rzetelny. Stanowi, wraz z kolejnymi odsłonami w numerach listopadowym i styczniowym, przede wszystkim krytykę działania instytucji – między innymi błędów popełnionych w procedurze dyscyplinarnej. (…) Pozew przeciwko „Forum Akademickiemu” i jego wydawcy, Akademickiej Oficynie Wydawniczej, jest próbą zablokowania przekazania opinii publicznej, a w szczególności środowisku naukowemu, zarzutów naruszenia przez dr. Markuszewskiego zasad etyki naukowej, które stwierdziła powołana przez rektora Komisja Senacka, a także – choć w innym ujęciu i znacząco zminimalizowanej formie – rzecznik dyscyplinarny.”

Odpowiedź ta, po zaopatrzeniu w dowody, dokumenty i nazwiska ewentualnych świadków, trafiła do sądu i do powoda. Rozprawę wyznaczono na 13 lutego 2008. Gdy przedstawiciele redakcji zjawili się na sali rozpraw, okazało się, iż dr Markuszewski wycofał pozew, zgadzając się na pokrycie kosztów procesowych, w tym naszych kosztów adwokackich!

Żałuję, że rozprawa się nie odbyła, bowiem można by było obnażyć przed sądem kulisy dyscyplinarnego postępowania wyjaśniającego i zadać kilka pytań (na które ciągle nie ma odpowiedzi) kierownictwu Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Żywię nadzieję, że okazja taka znów się pojawi, bowiem dr Markuszewski podobny pozew „o ochronę dóbr osobistych” skierował do Sądu Okręgowego w Łodzi, pozywając prof. Jana Henryka Gocha, kierownika tamtejszej Kliniki Kardiologii UM. Sprawę będziemy nadal śledzić.

Tych co wierzą w przyszłość polskiej nauki, ucieszy informacja, że dr Markuszewski złożył wniosek o otworzenie przewodu habilitacyjnego na Wydziale Medyczno−Wojskowym (dziekan: prof. dr hab. Jan Błaszczyk) Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Co prawda, to prawda: nigdzie nie jest tak dobrze jak w domu. Mimo to, kiedy 26 lutego br. odbyło się głosowanie Rady Wydziału, okazało się, że 24 osoby głosowały przeciw otwarciu, 5 się wstrzymało, a tylko 5 profesorów było za tym, aby dr Markuszewski się habilitował.

NIERZETELNE DOKTORATY

Przed trzema laty władze rektorskie Uniwersytetu Medycznego w Łodzi (rektor Andrzej Lewiński i prorektor Paweł Liberski) wykryły i ujawniły liczne nierzetelności (fałszerstwo danych i plagiat tekstu) w sześciu doktoratach, których promotorem był dr hab. Mirosław Janiszewski, ówczesny kierownik Kliniki Rehabilitacji Medycznej UM. Za to należą się wielkie brawa! Pięciu osobom ich prace doktorskie – po wznowieniu przewodów przez Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułów – unieważniono. Byli to: Marcin Dobrowolski, Ewa Gaczkowska, Małgorzata Kronenberg, Witold Rezmer i Tadeusz Wojdyniak. Doktorat szóstej osoby, p. Barbary Dróżdż, został wznowiony w warszawskiej Akademii Pedagogiki Specjalnej, lecz nie może być cofnięty, bowiem obroniono go w 1995 r. i minęło ponad 10 lat.

Dwie osoby z tej szóstki nie uznały werdyktu ani Rady Wydziału Lekarskiego UM, ani opinii recenzentów CK i na każdym etapie postępowania administracyjnego odwoływały się.

I tak, dr Ewa Gaczkowska ze Skierniewic odwołała się od negatywnej dla siebie decyzji CK do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Po przegranej sprawie złożyła skargę kasacyjną w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, który 8 stycznia 2008 uchylił zaskarżony wyrok i polecił WSA rozpatrzyć sprawę ponownie. Dlaczego? Z powodu uchybień Rady Wydziału Lekarskiego i jej dziekana!

NSA oczywiście potwierdził, że „praca Ewy Gaczkowskiej nie jest samodzielnym dziełem, bowiem zawiera szereg zapożyczeń z innej pracy, co każe zgodzić się z oceną organu, iż zostały naruszone prawa autorskie, a zwłaszcza dobre obyczaje w nauce, zaś te ostatnie muszą być odczytywane także w świetle art. 13 ww. ustawy, statuującego warunki, jakim ma odpowiadać praca doktorska. Sąd stwierdził także, że w postępowaniu zakończonym zaskarżoną decyzją, materiał dowodowy został zgromadzony w sposób przewidziany przepisami, a wydane rozstrzygnięcie znajduje w nich oparcie”.

Jednak Sąd przychylił się do wniosku jej adwokata, który wskazał kilka wad prawnych, jakie wyszły na jaw z dokumentów przygotowanych dla Rady Wydziału.

NSA stwierdził, że „ze znajdującego się w aktach sprawy protokółu z posiedzenia Rady Wydziału z tego dnia [w r. 2005, kiedy głosowano nad odebraniem doktoratu – MW] prowadzonego przez Dziekana Wydziału, wynika, iż powołał on komisję skrutacyjną w składzie czteroosobowym, zaś załącznikiem do tego protokółu jest protokół komisji skrutacyjnej składający się z trzech osób, ale zupełnie innych aniżeli powołane przez prowadzącego posiedzenie, wskazanych na wstępie protokołu z posiedzenia tej Rady. Znajdujący się w aktach sprawy protokół z posiedzenia Rady został podpisany nie przez prowadzącego posiedzenie, ale inną osobę.” NSA nakazał więc wyjaśnić w sposób niebudzący wątpliwości te nieścisłości w ponownym postępowaniu przed WSA i kasację uwzględniono.

Skargę kasacyjną złożył też dr Tadeusz Wojdyniak, któremu czterech niezależnych recenzentów (dwóch powołanych przez Radę Wydziału we wznowionym przewodzie doktorskim i dwóch powołanych później przez CK, kiedy złożono odwołanie od decyzji RW) stwierdziło łączne zapożyczenia ok. 50 stron z wcześniejszych prac doktorskich Eugeniusza Rudczyka i Elżbiety Bittner−Czepińskiej (promotor: dr hab. M. Janiszewski). I tutaj w kasacji zarzucano dotychczasowym rozstrzygnięciom naruszenie licznych przepisów KPA oraz przepisów prawa materialnego.

NSA uznał całe postępowanie, jak i dowody, na podstawie których cofnięto stopień, za prawidłowe i jednoznaczne, odrzucając zarzut naruszania prawa materialnego. Plagiat jest bezsporny i odebranie stopnia było uzasadnione przepisami prawa, stwierdził Sąd. Jednak wyrok uchylono i zwrócono sprawę do ponownego rozpatrzenia, „nakazując wyjaśnić niejasności w materiale dowodowym sprawy. Dotyczy to prawidłowości w zakresie podpisania protokołu z posiedzenia Rady Wydziału Lekarskiego z października 2005 r. i podpisów członków komisji skrutacyjnej. W protokole Rady Wydziału podane są nazwiska członków komisji skrutacyjnej powołanych przez Dziekana. Protokół z posiedzenia Rady Wydziału jest podpisany przez Prodziekana, a nie Dziekana. Podpisy na protokole sporządzonym przez komisję skrutacyjną są inne aniżeli członkowie powołani przez Dziekana. Sąd obowiązany jest na podstawie art. 106 § 3 powołanej ustawy Prawo o postępowaniu przed sądami administracyjnymi, rozpoznając ponownie sprawę przeprowadzić w tym zakresie dowody uzupełniające w celu wyjaśnienia tych rozbieżności”.

Czyli to samo niedopilnowanie tzw. papierków, spowodowało ponowne przedłużenie czasu odbierania doktoratów. Wina dziekana, a jest nim prof. Kazimierz Stefan Jędrzejewski, jest tu bezsporna. Co do dr. Wojdyniaka, to nie jestem jednak w stanie zrozumieć, jak można mówić, że „to nie jest plagiat”, kiedy przepisało się 50 stron!

BIAŁORUSKa HABILITACJa

W końcu listopada 2007 r. w Sądzie Okręgowym w Szczecinie zapadł nieprawomocny wyrok w procesie o ochronę dóbr osobistych, jaki w maju 2005 r. wytoczył „Kurierowi Szczecińskiemu” prof. Jerzy Eider, dyrektor Instytutu Kultury Fizycznej Uniwersytetu Szczecińskiego. Prof. Eider poczuł się obrażony tym, że „Kurier Szczeciński” oraz Polskie Radio Szczecin publicznie dociekały, gdzie i w jaki sposób powstała jego habilitacja z wychowania fizycznego, obroniona w Państwowej Białoruskiej Akademii Kultury Fizycznej w Mińsku w 2001 r. Jest tam pełno danych i dziesiątki przebadanych dzieci w dłuższym okresie, ale brak informacji, gdzie i kiedy powstały te badania. Próbowano też dociec, co się stało z 50 egzemplarzami książki−skryptu, który dr Eider wydrukował w wydawnictwie USz. w języku polskim w r. 2000, a który – poza egzemplarzem w Bibliotece Narodowej i egzemplarzem archiwalnym w oficynie – nie znalazł miejsca nawet na półce biblioteki macierzystej uczelni.

Skrypt ten, z niewielkimi zmianami, przedstawiono w maszynopisie w Mińsku jako pracę habilitacyjną (na stopień „doktora nauk”). Ciekawostką było, że recenzent polskiej edycji skryptu, prof. Aleksander Stuła, protestował, iż nie miał go w ręku. W uczelni nie znaleziono rachunku za recenzję, a teczkę wydawniczą dokumentacji po 5 latach zniszczono. W publikacji prasowej zarzucono też prof. Eiderowi, że w swoich artykułach naukowych opublikowanych m.in. w „Zeszytach Naukowych USz.”, splagiatował prace magisterskie dwóch swoich magistrantów.

P. Urszula Mickiewicz, prokurator Prokuratury Rejonowej, 29 listopada 2005 umorzyła śledztwo w sprawie poświadczenia nieprawdy w pracy habilitacyjnej i monograficznej dr. Eidera, bowiem „zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego, praca naukowa nie stanowi dokumentu”. Jeśli chodzi o dwa plagiaty naukowe, to zdaniem Pani Prokurator, „faktem jest, że Jerzy Eider opublikował pod swoim nazwiskiem artykuły, w których wykorzystał prace magisterskie i w swoich publikacjach nie wskazał współautorstwa byłych studentów. Jednakże powyższego nie można ocenić jako działanie polegające na przywłaszczeniu, albowiem Krzysztof Iwanów i Mariusz Mindziul wyrazili zgodę na takie wykorzystanie swoich prac”. (sic!). Dla ciekawych – dali temu wyraz, pisząc na egzemplarzu pracy magisterskiej odręcznie takie oświadczenie.

W całej tej historii jest więcej smaczków i szczegółów, po poznaniu których zapewne kilku członków Prezydium CK zamieniłoby się w słup soli, mimo że niejedno już widzieli. Muszę tutaj oczywiście dodać, że ocena poziomu białoruskich i litewskich habilitacji zgodnie z prawem nie wchodzi w kompetencje CK, dlatego nauki wychowania fizycznego tak bujnie się rozwijają w naszym kraju! Niestety, brak miejsca nie pozwala mi przytoczyć historii pracy naukowej prof. Eidera w pełnej krasie. Muszę tylko dodać, że wyjaśniające postępowanie dyscyplinarne w USz. także umorzono, nie znajdując prawdy w tych ohydnych potwarzach...

Na kanwie umorzenia prokuratorskiego Wysoki Sąd pod przewodnictwem sędzi Danuty Olszewskiej, nakazał pozwanym dziennikarzom i radiowcom powiadomienie społeczeństwa miasta Szczecina i okolic, że „podczas obrony swojej pracy doktorskiej na prawach habilitacyjnej, profesor Jerzy Eider nie poświadczył nieprawdy i nie wyłudził stopnia naukowego, co zostało potwierdzone w prawomocnie umorzonym postępowaniu prokuratorskim. Podstawą pracy doktorskiej profesora Eidera jest jego monografia, co nie jest zabronione, natomiast opisany w pracy system edukacyjny przyjęty został na życzenie i sugestie komisji habilitacyjnej i w żaden sposób nie pomniejsza jej wartości merytorycznej. Zdobycie stopnia naukowego przez prof. Jerzego Eidera odbyło się zgodnie z obowiązującym prawem”.

Redakcje „Kuriera Szczecińskiego” i Polskiego Radia od tego wyroku się odwołały do Sądu Apelacyjnego, więc emocje się jeszcze nie skończyły.

A na koniec zdradzę PT Czytelnikom małą ciekawostkę: 12 marca 2007 Małgorzata Wojciechowicz, prokurator Prokuratury Okręgowej w Szczecinie, zbadała akta sprawy prokuratorskiej w trybie nadzoru. Stwierdziła, że decyzja prokurator Mickiewicz o umorzeniu postępowania przygotowawczego w części dotyczącej plagiatu dwóch prac została oceniona jako przedwczesna (czytaj: popełniono błąd). Obecnie z powodu przedawnienia tego przestępstwa [zgodnie z KPK następuje to po 5 latach – M.W.] brak jest prawnych możliwości kontynuowania postępowania przygotowawczego.

Ja również zbadałem te akta i zwróciłem uwagę na fakty, których inni nie dostrzegli. Z kolei od prof. Macieja Grabskiego z Warszawy dowiedziałem się, że Zespół ds. Etyki w Nauce przy ówczesnym KBN otrzymał jesienią 2001 anonim wyszczególniający aż 6 prac naukowych, które jakoby prof. Eider splagiatował z prac magisterskich swoich magistrantów. Zespół, nie mając możliwości wyjaśnienia sprawy, wysłał ten poison letter do ówczesnego rektora, prof. Zdzisława Chmielewskiego, prosząc go o zbadanie prawdziwości zarzutów. Prorektorem ds. nauki był wtedy obecny rektor prof. Waldemar Tarczyński. List pewnie nie doszedł, bowiem i odpowiedzi nie ma do dzisiaj...

Ze względu na zmianę prawa (plagiaty się już dyscyplinarnie nie przedawniają!) może warto ponowić pytanie?

Dla śledzących sprawę plagiatu doktoratu rektora Wyższej Szkoły Kupieckiej w Łodzi Sławomira Owczarskiego trochę nowych wieści. Otóż rzecznik dyscyplinarny ministra NiSW prof. dr hab. Danuta Strahl z jeleniogórskiej filii Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu, 18 grudnia 2007 złożyła wniosek dyscyplinarny o ukaranie p. Owczarskiego zakazem wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego przez okres 3 lat oraz zakazem zajmowania funkcji kierowniczych przez okres 5 lat. Rozprawę dyscyplinarną wyznaczono na 29 marca br. w siedzibie Odwoławczej Komisji Dyscyplinarnej Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego w Warszawie.

Marekwro@gmail.com