Przodem do tyłu
Prawo o szkolnictwie wyższym wprowadziło podział uczelni na akademickie i zawodowe. W ślad za tym ustanowiło dwie reprezentacje środowiskowe: Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich oraz Konferencję Rektorów Zawodowych Szkół Polskich. Obszar zarządzania nie układa się partnersko: KRASP nadzoruje trzy razy więcej studentów, KRZaSP nadzoruje trzy razy więcej uczelni. Historycznie rzecz ujmując, na początku był KRASP, bo nie było innych uczelni niż publiczne. Gdy powstały pierwsze uczelnie niepubliczne, pojawiła się wola integracji tego środowiska. Ustawa o uczelniach zawodowych podzieliła uczelnie niepaństwowe na licencjackie i magisterskie. Nowe prawo o szkolnictwie wyższym zachowało obszar kształcenia zawodowy, lecz ustanowiło podział według posiadanych uprawnień do doktoryzowania. W ten sposób do grupy uczelni zawodowych zaliczono te, które kształcą na poziomie licencjackim i magisterskim, a do uczelni akademickich – od doktoratu w górę. W efekcie do KRASP należą przede wszystkim duże i z reguły działające wiele lat uczelnie, zarówno uniwersytety, politechniki, jak i akademie. Trudno się więc dziwić, że ich potencjał, budowany przez lata, stwarza uzasadnienie przynależności do tej ustawowej grupy.
Z drugiej strony, jakikolwiek podział uczelni wyższych w Polsce powinien dać się realizować w oparciu o jasne i racjonalne kryteria, obawiam się, że obecny jest obrazem braku pomysłu na określenie nie tylko obszaru działania, a przede wszystkim punktu odniesienia. Już na pierwszy rzut oka można dostrzec trzy takie punkty: potencjał naukowy (rady naukowe z uprawnieniami do promocji naukowych), kształcenie i własność. Ustanowienie rodzajów konferencji rektorów w świetle tych odniesień jest sprawą zdecydowanie wtórną. Konsolidacja rektorów określonego obszaru powinna mieć realne uzasadnienie w postaci sensu ich współdziałania, a sens ten to nie tylko tradycja i potencjał naukowy, ale przede wszystkim wynikająca z dokumentów prawnych wspólna podstawa działania.
Gdy chodzi o system kształcenia, to od czasu wejścia w życie nowej ustawy dużo się zmieniło. System boloński stał się prawie powszechny. Tymczasem mamy w Polsce trzy poziomy kształcenia, a dwie formacje zarządców. System boloński urealniałby więc podział szkolnictwa na poziom kształcenia I stopnia, następnie II i wreszcie III. Taki podział pozwoliłby grupować rektorów z zakresami trosk o wiele bardziej spójnych, aniżeli podzielonych cezurą uprawnień doktorskich.
Co to znaczy być nauczycielem akademickim? Czy wystarczy być zatrudnionym w pełnym wymiarze czasu pracy w jakiejkolwiek uczelni wyższej, czy tylko w akademickiej? A jeśli tylko w akademickiej, to czy sens ma nazwa „nauczyciel zawodowy” (dwuznaczny absurd)? Jeśli akademickość oznacza realizowanie przez uczelnię dydaktycznej autonomii, prowadzenie badań naukowych i wspomaganie twórczości artystycznej, to uczelnie kształcące na stopniu I nie mają obowiązku prowadzenia badań naukowych, obligatoryjnie zaś na stopniu II (magisterskim). Uczelnie kształcące na stopniu III (doktorskim) generują kadry dla szkolnictwa wyższego wszystkich stopni, ale tylko w sposób pośredni, bo kadry tzw. pracowników samodzielnych promowane są przez wybrane rady naukowe (ze stosownymi uprawnieniami). Co więc rozstrzyga o akademickości? A przecież są uczelnie, które posiadają uprawnienia do prowadzenia przewodów habilitacyjnych i procedowania wniosków profesorskich. Może dopiero takie uczelnie są w pełni akademickie? Z drugiej strony, rady naukowe również różnią się zakresami swoich uprawnień: inne dla doktoryzowania, inne dla habilitowania.
Jak się więc ma do tego zróżnicowania kompetencji, zadań, uprawnień podział na uczelnie akademickie i zawodowe? Taki administracyjny podział nie posuwa do przodu rozwoju innowacyjności środowiska szkół wyższych w całości, taka reprezentatywność środowiska rektorów szkół wyższych ma charakter fasadowy, ambicjonalny, a z punktu widzenia polityki kształcenia na poziomie wyższym – wręcz regresywny.
I na koniec sprawa własności. W moim odczuciu, jedynie to kryterium podziału nie budzi żadnych wątpliwości. Wpierw byt, później zaś ambicje. W tych dwóch środowiskach nabrzmiewają inne problemy, inne są też możliwości zaradcze, inne rozwiązania. Prywatnej szkole zawodowej, która dzięki jednemu uprawnieniu do doktoryzowania nabyła prawo nazywać się akademicką, KRASP nic nie pomoże, jeśli nie będzie właściwie zarządzana i nieskuteczna w polityce rekrutacyjnej. O randze zaś każdej z osobna szkoły wyższej świadczy nie tylko nazwa (np. uniwersytet, akademia itp.), ale jednocześnie posiadane stopnie kształcenia. Nic nie stoi na przeszkodzie, by w obu konferencjach były konwenty rektorów określonych stopni: od licencjackiego, poprzez magisterski, doktorski, do habilitacyjnego. Jak w wojsku. Przecież szkoła to instytucja zhierarchizowana.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.