Nie po drodze

Leszek Szaruga


Jak myślę, nikogo już nie dziwi sposób, w jaki klasa polityczna traktuje sprawy nauki. Świadczy o tym traktowaniu nie tylko stan nakładów finansowych, ale też stosunek do ludzi tu pracujących. Doskonałym tego przykładem stała się – a właściwie jest od dawna – kwestia nominacji profesorskich.

W napisanym w roku 1992 sprawozdaniu zatytułowanym „Jak zostałam profesorem belwederskim” pisze Marta Wyka: „Damy kwiaty otrzymują. Prezydent wygłasza, krótko, ale stanowczo. I nagle znowu wielki szum się robi, grupa szybkim krokiem jak weszła, tak pędzi do wyjścia, twarze surowe i zamknięte, ale czujne, jakiś film to przypomina. Zanim profesor jaki podziękować zdążył, już ich nie ma. Ktoś w przelocie ministra edukacji za połę marynarki usiłuje złapać, ale nic z tego nie wynika. (…) Za godzinę następna tura profesorów spojrzy w twarz kancelarii prezydenckiej, po czym paltoty przyodzieje i ociągając się nieco Belweder opuści. Nie będzie żadnej integracji ani, broń Boże, wymiany poglądów”.

Ale prawdę powiedziawszy, o czym tu gadać? I z kim? Nawet rozumiem kompleksy ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy: wie, że nominować jako prezydent musi, ale w końcu nie jest łatwo prostemu elektrykowi, choć wyróżnionemu Noblem i pęczkiem doktoratów honorowych z całego świata, gwarzyć o życiu i świecie z autentycznymi profesorami. O wpadkę nietrudno, rozniesie się po ludziach, ryzykować nie warto.

Jeśli mnie pamięć nie myli, w ówczesnej kancelarii prezydenckiej miał jeszcze wtedy swe miejsce prof. Lech Kaczyński. A może już go nie miał, nieważne. Ważne natomiast wydaje się co innego – oto po latach on sam powtarza gesty Wałęsy, o czym raportuje na łamach „Gazety Wyborczej” (4 lutego 2008) profesor NN: „W przemówieniu Pan Prezydent zapewnił, że nie kwestionuje wniosków Centralnej Komisji o nadanie tytułu profesorskiego. (…) Gratulując sukcesu, Pan Prezydent powiedział, że mogliśmy zrobić więcej, a nauka polska pozostawia wiele do życzenia”. Po tych zapewnieniach i gratulacjach Pan Prezydent RP towarzystwo opuszcza: „Pan Prezydent nas nie zaszczycił, więc jest samotna lampka szampana, ale i potrawka z kurczaka i kanapeczki (pycha!)”.

Interesujący wydaje się fakt, iż Prezydent RP nie kwestionuje wniosków Centralnej Komisji. Tyle że – jak się z tekstu dowiadujemy – niektóre z tych wniosków czekały nawet 18 miesięcy na ostateczne zatwierdzenie. Ale też nic w tym dziwnego. To, że się czegoś nie kwestionuje, nie znaczy, że się tego nie sprawdza. W końcu taka Centralna Komisja to tylko jacyś tam naukowcy, a tu trzeba odpowiedzialnie zadbać o właściwy dobór kadr akademickich. Nic nie chcę sugerować, choć swoje w tej materii wiem (ale nie powiem, bo nie muszę). Jedno nie ulega wątpliwości: ten styl nominacji nie jest własnością jednej tylko opcji politycznej. Wszystkie one bowiem (te opcje) mają naukę i jej ludzi w – jakby to powiedzieć? – no: w głębokiej pogardzie. Nie tylko zachowanie prezydentów o tym świadczy. Jeszcze dobitniej świadczą o tym zachowania ministrów edukacji. Bo właściwie po co by się te osobistości państwowe miały, jak pisze Wyka, z kimś takim „integrować”. W jakiej sprawie? W imię jakich wartości? Oczywiście – Pan Prezydent (obecny) ma rację: nauka polska pozostawia wiele do życzenia. W ogóle nauka, nie tylko polska, pozostawia wiele do życzenia. Niby się rozwija, a przecież gołym okiem widać, że wciąż wiemy mniej niż nie wiemy. I szans na poprawę tego stanu rzeczy nie widać, choć, jak się właśnie dowiedziałem z gazety, jakiemuś Finowi wszczepiono szczękę wyhodowaną w jego własnym brzuchu z jego osobistych komórek macierzystych. Cóż to jednak w porównaniu z problemami służby zdrowia, nad którymi pochylają się z troską kolejni nasi prezydenci i premierzy.

A tak naprawdę, po co nam te ceremonie? Po co to całe wręczanie, gadanie, ściskanie rąk lub ich całowanie? Poczta nie działa? Jeszcze działa (choć właśnie słychać, że się szykuje do protestów i strajków). To niech odpowiednie osoby w kancelarii Pana Prezydenta zapakują w koperty właściwe dyplomy i papiery i prześlą tę makulaturę zainteresowanym nią profesorom. I koniec. A i oszczędniej będzie – bo te szampany, potrawki i kanapki przecież kosztują, gdy tymczasem wciąż się nam truje o „oszczędnym państwie”. Niech się jeden z drugim profesor weźmie i alkoholizuje oraz dożywia za własne pieniądze, a nie za kasę podatników. Zaoszczędzone sumy można przeznaczyć na dofinansowanie ważnego programu państwowego.

Zresztą, może nie mam racji. Może to dla kogoś niesłychanie ważne, by zostać zaszczyconym uściskiem prezydenckiej dłoni i możliwością stanięcia z Głową Państwa twarzą w twarz. Tylko żałosne to jakieś wówczas, gdy Głowa Państwa demonstracyjnie okazuje pogardę dla takiego spotkania. Ale nie tylko Głowa ją (pogardę) okazuje. Okazują ją także nasi resortowi zwierzchnicy, panie i panowie ministrowie Rządu Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Dlaczego tak czynią? Co sprawia, iż nie jest im po drodze z paniami i panami profesorami zwyczajnymi (belwederskimi)? Nie wiem. Wiem natomiast, że kolejne rządy i kolejni prezydenci nie potrafią podjąć decyzji dotyczących najpilniejszej inwestycji w naszą przyszłość – nie umieją wysupłać tego minimum 1 procentu na rozwój nauki polskiej. Jak nie potrafią, to niech sobie nie życzą poprawy jej stanu. W tej sytuacji postulować można jedynie przyspieszenie tempa akceptowania wniosków Centralnej Komisji. To nie kosztuje.