Miłość nie potrzebuje logiki

Rozmowa z prof. dr. hab. Janem Woleńskim, filozofem i logikiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego


Piękna studentka patrzy na Pana z uwielbieniem i proponuje wspólne wypicie kawy. Da się Pan skusić?

– Trzydzieści lat temu mogłoby tak być, a nawet bywało, teraz, jak sądzę, byłoby to śmieszne.

Podziw, atencja, czułe spojrzenia są siłą napędową naszego życia. Dlaczego określa Pan te uczucia jako „śmieszne”?

– To nie uczucia są śmieszne, tylko moje ewentualne przekonanie, że w moim wieku mogę stanowić dla młodych kobiet obiekt godny zainteresowania. Oczywiście zdarza się, że na wykładzie czuję spojrzenia pełne podziwu, ale mam świadomość, że ten podziw odnosi się do sposobu prowadzenia wykładu czy też do zasobów mojej wiedzy. Ot, dziewczęta lubią adorować kogoś mądrzejszego, nie tylko zresztą one.

Jan Woleński−logik w życiu prywatnym również posługuje się tak jasnymi regułami postępowania? Umie Pan tak kategorycznie oddzielić miłość od autorytetu, namiętność od kaprysu?

– To, że jestem logikiem, wcale nie oznacza, że lepiej widzę świat.

Czyli nie ma różnicy w jakościowym życiu między byciem kucharzem a logikiem?

– Jest różnica, ale wcale z niej nie wynika, że kucharz ma gorzej albo lepiej. Wiem natomiast, że logika nie przeszkadza mi w życiu.

Czy specjalista od koniunkcji, alternatyw, implikacji sprzecza się z żoną tak samo jak elektryk?

– Nie wiem, jak się kłóci elektryk, ale staram się podchodzić rozumnie i ograniczam sprzeczki przez chłodny stosunek do nich. Czy to jest rezultat bycia logikiem? Mam taki charakter, że staram się sztucznie nie podgrzewać emocjonalnie temperatury kłótni. Czy to wynika z faktu bycia logikiem? Może jest tak, że jestem logikiem, bo mam taki charakter?

Czyli jednak rozum zwycięża?

– Tak, bo kłótnia nie jest tylko prostym wyrażaniem emocji: to pewna taktyka, która ma doprowadzić do zwycięstwa jednej strony. Ludzie się kłócą, by temperaturą kłótni podkreślać swoje racje.

Pascal twierdził, że serce ma swoje racje, których rozum nie pojmie. Może Pan, jako ikona myślenia logicznego, nie jest w stanie pojąć myślenia swojej żony?

– Nie ma takich sytuacji, nie ma osób czysto rozumowych i czysto emocjonalnych. Wiem natomiast, że emocje są w stanie ukoić rozum, jak również, że siła rozumu może ukoić wzburzone emocje.

Nie poda mi Pan wzoru na doskonałą miłość?

– Nie ma takiego.

A maksyma św. Augustyna – „kochaj i rób co chcesz” czy biblijne credo o miłości samego siebie?

– To wszystko są zachowania standardowe. Sądzę, że nasze stany uczuciowe, zwane emocją, są nadbudowane nad biologią, a to oznacza, że większość ludzi przeżywa je w bardzo podobny sposób.

Skoro uczucia zwane miłością są typowym zjawiskiem, dlaczego nie ma tutaj typowych reguł?

– Typowe reguły mogą dotyczyć jedynie świata zwierzęcego, który jest przewidywalny. Natomiast dla nas, ludzi, miłość jest nie tylko ściśle związana z funkcją prokreacyjną, ale również nasza biologia jest w istotny sposób modyfikowana zdolnością do zachowań symbolicznych. Mamy pewne środki kulturowe, biologiczne, które różnicują informacje płynące z naszej powłoki biologicznej. Zachowania są generowane przez rozmaite filtry sublimacyjne i do tej biologicznej funkcji, i związku mężczyzny i kobiety, dołącza się strona symboliczna, która jest istotnym elementem miłości. I właśnie te wyobrażenia nie korespondują całkowicie z naszym podkładem biologicznym. Zwierzęta są uboższe o całą tę sferę, bo nie są wyposażone w instrumenty umożliwiające im opowiadanie, zapamiętywanie, kreację. I dlatego każdy kocha tak samo, ale inaczej.

Skoro tłem mojej indywidualności jest biologia, dlaczego ludzie wyrażają swoje uczucia w sposób standardowy? Taka jest wielka siła biologii czy też konformizmu?

– Dlaczego uważa pani typowość za nieszczęście? Przecież cała radość życia wypływa z faktu, że jestem podobny do innych. Przeciętność jest jednym z największych dóbr, jakie posiada społeczeństwo, bo typowość właśnie decyduje o regularności życia i o przewidywalności pewnych zjawisk społecznych. Gdyby każdy był nadzwyczajny, to społeczeństwo nie mogłoby istnieć. Natomiast wszystkie zachowania indywidualne, których wcale nie jest tak dużo, są już w socjologii dawno opisane i sklasyfikowane.

Nasze porywy serca i namiętności też są wpisane w te typowe zachowania?

– Przeciętnie rzecz biorąc, ludzie reagują podobnie i na tym tle można budować wzajemne zaufanie. Pewna przewidywalność ludzkich zachowań wynika z prawidłowości statystycznych.

Moje indywidualne rozterki i dramaty nie mają żadnego znaczenia dla życia społecznego?

– Może i mają jakieś znaczenie, bo człowiek nigdy nie może być pewny efektu działania, ale statystycznie rzecz biorąc, moje cierpienia wewnętrzne nie wpłynęły ani na jakość wykładu logiki, ani na sposób zachowania się dziekana czy premiera.

Skoro przeciętność jest regułą, czemu ludzie mają tyle niezaspokojonych tęsknot?

– Nie wiem. Może dzięki temu, że mamy zdolność symbolicznego kochania, to w dobie kultury masowej, np. dzięki Internetowi, bardziej widoczne staje się zjawisko wyrażania niezrealizowanych marzeń? A może dlatego, że wciąż musimy o czymś marzyć? Gdy widzę ludzi przeciętnych, bardzo w sobie zakochanych, myślę sobie, że – gdyby mieli taką możliwość – nie pogardziliby lepszym partnerem, ale skoro są skazani na tego partnera, to go wybierają. I mają świadomość swego wyboru, jak również i tego, że nawet jeśli zmienią partnera, ten nowy niekoniecznie będzie lepszy.

Logika nie pomaga w dokonywaniu lepszych wyborów? Skoro raz i drugi podjęłam nietrafną decyzję, trzeci raz za przystojnego, bogatego nie wyjdę...

– Nic tu po logice. Ludzie dość szybko zapominają ból rozstania. Są oczywiście wyjątki, jak np. miłość opisana w Wichrowych Wzgórzach, ale w normalnych sytuacjach wszystkie nasze przeżycia, rozczarowania i bóle tracą „pazur istnienia” i wszystko powoli się stabilizuje. Miłość nie potrzebuje logiki, bo ludzie wiedzą, mają statystyczną intuicję, z kim należy się związać, a od kogo uciekać.

Czy w związku z tym, że kochamy i cierpimy w sposób typowy, może Pan podać wzór, w jakie związki nie wchodzić?

– W dawnych czasach ludzie mawiali, że nie należy się wiązać z partnerem, z którym nie będzie można porozmawiać. Miłość może i góry przenosi, ale nie potrafi zapełnić pustki bycia. O konsekwencjach mezaliansu dowiedzieć się można zarówno z Trędowatej, jak i z Lalki.

Słuchając Pana mam poczucie, że miłość to taka „wolna amerykanka”. Czy naprawdę nie ma imperatywów w miłości?

– Są pewne milcząco przestrzegane reguły. Na przykład zdrada powszechnie jest traktowana jako zło. Niewierni czują, że postępują źle. Ważna w miłości jest również trwałość związku i to, że nie można go sprowadzić wyłącznie do erotyki. I jeszcze jedno: wspólne bycie powinno być przyjemnością. Gdy codzienne obcowanie staje się przykrością, jest to znak, że coś się wypaliło, coś się skończyło.

A nie ma imperatywu: kochaj teściową swoją?

– Wartością miłości jest to, że stabilizuje życie ludzkie, a teściowe są dość konfliktogenne i wprowadzają czasami rozkład rodziny. Ale nie przesadzałbym z negatywną rolą, jaką odgrywają w życiu społecznym. Zresztą, ludzie i tak nie powiedzą prawdy, czy lubią teściową, czy swoją żonę, bo nasze życie emocjonalno−duchowe oparte jest nie na realnym doświadczeniu, lecz na wyobrażeniach. Nie mówimy o zjawiskach, rzeczach wedle tego, jakie są, ale według tego, jakie mamy o nich wyobrażenie. Przykładem takiej wyobrażeniowej miłości są wszystkie liryki Mickiewicza...

Miłość przemienia sposób widzenia człowieka...?

– Zapewne tak jest, ale nie wiemy, za pomocą jakich mechanizmów się to dzieje. Wiem jedno, że nie ma pełnej miłości bez podkładu erotycznego. Cechą człowieka jest to, że potrafi powiązać erotykę z duchowością. Podążając za myślą Platona zawartą w Uczcie, powiedziałbym, że nie ma możliwości spełnienia prawdziwej miłości duchowej bez erotyki.

Czy według Pana istnieje bezpośrednia relacja między miłością samego siebie a kochaniem drugiego człowieka?

– Nie lubię tego określenia ani ludzi, którzy miłują siebie. Wydaje mi się, że siebie należy szanować i lubić, jeżeli jest za co, a miłość samego siebie jest rodzajem narcyzmu, którego należy unikać.

A co z odpowiedzialnością za samego siebie, za swoje czyny?

– Za Camusem powiem, że nigdy nie możemy się uchylić od odpowiedzialności i że nie ma wolności bez odpowiedzialności, czyli bez godzenia się na konsekwencje, które wynikają z czynu. Oczywiście, nie musimy godzić się bez walki, ale nie możemy się uchylać, gdy inni chcą nas do tej odpowiedzialności pociągnąć.

Rozmawiała Jola Workowska