Książki
Darwin by się uśmiał
Podobno najlepszym sposobem przewidywania przyszłości jest… wymyślenie jej samemu. Skoro tak, pomyśleli zapewne rozmówcy Joela Garreau, to trzeba się wziąć za udoskonalanie człowieka. Powodów mieli mnóstwo. Jeden do dziś nie może zapomnieć okrucieństwa Holokaustu, inny mocno przeżył problemy zdrowotne, a potem nagłą śmierć ojca. Inspiracją, jak się okazuje, może też być córka przykuta do wózka inwalidzkiego wskutek „błędu lekarskiego”. Efekt ich pracy łatwo można przewidzieć: granica między naturą a wytworami człowieka zniknie. Fantastyka stanie się rzeczywistością.
Ta ewolucja już się zresztą zaczęła. Dokonuje się za sprawą czterech dziedzin: genetyki, robotyki, informatyki i nanotechnologii. Dzięki nim właśnie powolne do tej pory tempo zmian przeszło w galop. Zapowiada się prawdziwa rewolucja. Inteligentne autostrady, życie wydłużone do 120 lat, samochód kierowany przez autopilota, telepraca jako główny sposób zarabiania pieniędzy. Przyszłość, która nas czeka, będzie zasadniczo różna od świata, w którym żyjemy obecnie.
Człowiek może się stać pierwszym gatunkiem, który wytyczy kierunki własnego rozwoju biologicznego – sugeruje w książce jeden z pracowników Agencji Zaawansowanych Projektów Badawczych Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych (DARPA). A wie, co mówi. To właśnie tam pracuje się nad udoskonaleniem człowieka. I nie ma w tym ani krzty przesady. Dziś trudno wyobrazić sobie żołnierza, który byłby się w stanie przemieszczać, porozumiewać i dodatkowo podejmować właściwe decyzje nawet przez tydzień – bez snu. W DARPA takie wyobrażenia nikogo nie dziwią. To już nie tylko teoria, a tym bardziej fikcja. Rubikon został przekroczony.
Autor, reporter i redaktor opiniotwórczego „Washington Post” – co nawiasem mówiąc pomogło mu w napisaniu książki zrozumiałej, pozbawionej „technicznych bajerów” – zastanawia się jednak, czy aby na pewno potrafimy pomyślnie sterować własną ewolucją? Czy zmiany pójdą w kierunku wykradzenia boskiego ognia nieśmiertelności, co zaowocuje m.in. szczepionką przeciw bólowi oraz rozpoznaniem wszystkich chorób i wyeliminowaniem większości z nich? Jednym słowem, czy „zabawa w Boga” nam się uda? Czy też może czeka nas piekło na Ziemi, a więc genetycznie zmodyfikowany wirus, który przyniesie zagładę całego gatunku, wcześniej wybuchnie światowa wojna klasowa między ludźmi różnych rodzajów, a superinteligentne maszyny zbuntują się przeciw nam i zaczną traktować ludzi jak szkodniki do zniszczenia?
Garreau buduje strukturę swojej książki opierając się właśnie na wizjach przyszłości. Wśród rozmówców znajduje zarówno zwolenników scenariusza rajskiego, w którym człowiek zintegruje się z maszynami, ale zawsze będzie o krok przed nimi, jak i piekielnego, gdy jeden nierozważny krok doprowadzi do zagłady ludzkości. Ale jest też trzecia możliwość – triumf człowieczeństwa.
Który scenariusz ma największą szansę na spełnienie? Garreau wyjaśnia, że przyszłość, gdy się już dokona, okazuje się zazwyczaj kombinacją scenariuszy, których można się było spodziewać. I odwrotnie – gdy tak się nie stanie, będzie to niechybnie oznaczać, że znaleźliśmy się na zakręcie historii. Miejmy tego świadomość.
Państwo w państwie
Jest niemal oczywiste, że badania naukowe w dużej, może w przeważającej mierze finansuje państwo. Prof. Maciej W. Grabski przekonuje, że jest to stosunkowo nowe rozwiązanie, a wiąże się ono z ogromem prac badawczych prowadzonych w okresie drugiej wojny światowej w celu uzyskania przewagi militarnej nad wrogiem. Pionierami systemowych rozwiązań w tym zakresie – nie licząc oczywiście Związku Radzieckiego – były Stany Zjednoczone. Zaskakujące? Chyba tak. Jak przekonuje uczony, początkowo badania prowadzono wyłącznie z ciekawości świata, dla zaspokojenia własnych ambicji i za własne pieniądze.
Prof. Andrzej K. Wróblewski twierdzi, że ciekawość nadal powinna być głównym motywem działalności uczonych. W tle rozważań na temat relacji państwa i nauki nieustannie wypływa problem nauk aplikacyjnych i podstawowych. Prof. Wróblewski jest zdania, że to podstawowe rozróżnienie w debacie na temat autonomii i samorządności w nauce, zaś te ostatnie to kwestia, która nieustannie pojawia się podczas namysłu na temat relacji nauka a państwo. Uczeni – i politycy – spierają się, czy państwo powinno finansować głównie badania podstawowe, czy raczej aplikacyjne. Ta druga opcja zdaje się przeważać obecnie w Polsce. Czy słusznie? Prof. Wróblewski, skądinąd nie tylko fizyk, ale i historyk nauki, przekonuje, że każde badania na dłuższą metę przynoszą wymierne korzyści.
Bardzo interesujący, jak zwykle, jest wywód prof. Andrzeja Białasa. „Jestem fundamentalistą”. „Pomimo starań nie potrafię być obiektywny”. Już tylko te zdania zachęcają do przeczytania rozważań prezesa Polskiej Akademii Umiejętności. Ale o czym ja tu właściwie piszę? Ano, o książce, która jest zapisem spotkania koryfeuszy polskiej nauki podczas konferencji z cyklu „Fundacji na rzecz Nauki Polskiej dyskusje o nauce” w roku 2006, której temat brzmiał – podobnie jak tytuł publikacji – Nauka i państwo. Wywód prof. Białasa, lekko autoironiczny i pełen dystansu, radzę przeczytać szczególnie uważnie. To jeden z obrońców odrzuconego ostatnio systemu finansowania badań, które stworzył Komitet Badań Naukowych. Jego spojrzenie na naukę i jej relacje z państwem cechuje realizm, a postawę – nonkonformizm.
Jeśli Państwo chcą poużywać sobie na polskiej nauce, polecam referat prof. Leszka Pacholskiego. Prezentuje on mnóstwo przykładów słabości polskiego systemu kształcenia na poziomie wyższym, a także badań naukowych. Czasami można odnieść wrażenie, że ironizuje, a to, o czym pisze, to nie rzeczywistość, tylko kabaret. Ale niestety, to prawda. Prof. Pacholski podaje przykłady, choć nie wymienia nazwisk. Żeby nie być gołosłownym, oto niektóre z nich. A propos walki o coraz większą autonomię szkolnictwa wyższego w Polsce: „w porównaniu z resztą Europy polskie uczelnie mają bardzo dużą autonomię, a polski system szkolnictwa wyższego i nauki jest jednym z najbardziej demokratycznych na świecie”. Ale zaraz uczony dodaje: „demokracja w uczelniach jest inna”. Jaka? Polecam lekturę tekstu. A o autonomii: „konsekwencją autonomii uczelni jest to, że najważniejszą (..) ich misją jest dbanie o dobre samopoczucie pracowników”. Nie wszystkich oczywiście, bowiem „samorządność w nauce to samorządność korporacji profesorów gorliwie strzegących swoich interesów”. Jaka jest konsekwencja takiej sytuacji? „Finansowanie nauki i nauczania ma w dużym stopniu charakter socjalny”.
Dobrowolna śmierć?
Jean Améry (właśc. Hans Mayer) to postać tragiczna. Austriak pochodzenia żydowskiego, po anszlusie Austrii znalazł się w Belgii, za działalność w ruchu oporu w czasie II wojny aresztowany i więziony w obozach koncentracyjnych, po wojnie osiadł we Francji (na znak protestu przeciw niemieckim zbrodniom zmienił nazwisko i nie pisał po niemiecku). W 1978 popełnił samobójstwo. Recenzowana książka to rzecz o starzeniu się i samobójstwie właśnie. Nie jest łatwo pisać recenzję książki tak silnie związanej z losem jej autora. Ale spróbujmy.
Pierwszy esej O starzeniu się ma znamienny podtytuł Bunt i rezygnacja. Jest to pesymistyczne spojrzenie na proces starzenia się człowieka. Améry „bada” różne wymiary tego procesu. Najpierw docieka natury czasu i jego upływu (dysonans między czasem subiektywnym a obiektywnym czasem nauk przyrodniczych), potem wyznaczniki starzenia się – tytuły rozdziałów mówią same za siebie. Obcy samemu sobie opisuje wymiar psychofizyczny, który autor streszcza dwoma słowami – znużenie i udręka; Spojrzenie innych dotyczy wymiaru społecznego, gdzie wyznacznikiem starzenia się jest „punkt, w którym człowiek odkrywa, że jest tylko tym, czym jest. Nagle stwierdza on, że świat cofa mu kredyt swojej przyszłości, nie chce go już widzieć tym, kim mógłby on być”; rozdział Nie rozumieć już tego świata dotyka nakierowania się na przeszłość, które jest charakterystyczne dla człowieka starzejącego się; a w końcu Żyć z umieraniem, stanowiący finis operae – „starzenie się to okres, w którym spotykamy się z myślami o śmierci”. Te wymiary można traktować też jako kolejne fazy procesu starzenia się. To pesymistyczne spojrzenie to jakby anatomia procesu, odartego z wolności i miłości. Opiera się ona na założeniu ateizmu i swoistego atomizmu (monadyzmu?). Te dwa założenia prowadzą do redukcji osoby do samotnego „ja”, pozbawionego nie tylko perspektywy eschatologicznej, ale i perspektywy relacji z innymi osobami. Esej o starzeniu może być nazwany zwodniczym – podaje prawdę, ale jest ona oparta na silnych założeniach metafizycznych.
Egzystencjalistyczny pesymizm podpowiada jedną odpowiedź i faktycznie znajdujemy ją w drugim eseju książki. Skoro nie ma Boga, nie ma miłości, jest zaś tylko z wolna postępujący upadek, jedyną wolną odpowiedzią na wyzwanie starzenia się, która pozwala zachować godność jest, zdaniem Améry’ego, samobójstwo, czyli „dobrowolna śmierć”. Znowu tytuły rozdziałów są znamienne: Przed odskokiem, Jak naturalna jest śmierć?, Podnieść na siebie rękę, Należeć do siebie, Droga na wolność. Ukazują one drogę myślową autora. Améry daje najpierw analizę (oczywiście wysoce zsubiektywizowaną) motywów prowadzących ludzi do samobójstwa, potem przechodzi do namysłu nad naturą człowieka i śmiercią będącą jego kresem. Tu znajdujemy zasadniczą tezę: „dobrowolna śmierć stanowi przywilej ludzi”, a dwa pojęcia, człowieczeństwo i godność, są z nią istotnie powiązane.
Książka Améry’ego ma charakter manifestu i wyznania wiary. Nie ma w niej argumentacji, są mocno wyrażone przekonania i nieco fenomenologizujących analiz. Akceptując przyjęte przez autora założenia, trudno się oprzeć konkluzji, że „dobrowolna śmierć zabiera nas z bytu, zbawia nas od niego, gdy staje się ciężarem i od ex−sistere, które jest już tylko strachem”. Otwarte pozostaje tylko pytanie, czy założenia owe są prawdziwe.
Dystans i ironia
Pisząc swój Pamiętnik w czasach ograniczonej swobody twórczej, Paweł Jasienica zarysował na wstępie ramy jego przedmiotu. Nie dotyczą one jednak zagadnień gatunku, ale dziejów „pamiętnikarzy, którzy ponieśli karę”. To nie lustro, raczej ideograficzny zapis pojęć w kruszywie pamięci i dusz generacji. Marszruta zamiast gościńca w czasach „historii skondensowanej jak nigdy”. Zwroty do czytelników nie mają charakteru kokieterii, nie są też wyznacznikami struktury pamiętnikarskiej, wzmacniają raczej więź między autorem a odbiorcą, pomagają czytelnikowi w identyfikacji z narratorem.
Mamy do czynienia z wypowiedzią osobistą, w szczególny sposób nacechowaną uczuciowo. Nie znajdziemy tu jednak emocjonalnego ekshibicjonizmu, lecz autorski dystans i ironię. Wypowiedź dotyczy spraw minionych, relacjonowanych przez pryzmat dziecięcego czy młodzieńczego postrzegania świata, ale przepuszczanych jednocześnie przez filtr doświadczeń i przeżyć człowieka dojrzałego, o ukształtowanej postawie i poglądach, mającego świadomość ważkości ówczesnych wydarzeń.
Choć mamy do czynienia z wydarzeniami historycznymi, to porządkującym je czynnikiem jest sprawcza świadomość narratora. Czytamy wspomnienia z czasów dzieciństwa spędzonego w carskiej Rosji, młodości lat akademickich w Wilnie, okresu służby wojskowej, sięgające po czasy powstania dzieła. Chronologia zdarzeń jest jednak przełamywana dygresjami na zasadzie asocjacji.
Sylwetki takich osób, jak: Henryk Dembiński, Stefan Jędrychowski, Czesław Miłosz, Teodor Bujnicki czy generał Zarako−Zarakowski to tylko niektóre z przedstawionych w Pamiętniku w sposób ciekawy i zajmujący. Zwroty do potomnych nie występują w roli wyznaczników gatunkowych, Jasienica wie, że każde pokolenie reinterpretuje przeszłość. Wypowiedź osobista, oparta na układzie utworu kształtowanego retrospektywnie, zyskuje rangę konstrukcji dokumentalnej, jednak autor przestrzega przed osłabioną wartością dowodową pamiętnika, jako że nie posiłkował się żadnymi dokumentami. Narracja konstruowana jest poprzez kontaminację dwu płaszczyzn rzeczywistości, odległej w czasie i obecnej, a struktura biografii wyznacza faktograficzne ramy utworu. Charakterystyczny jest sposób konstruowania obrazów, których nieodzownym komponentem są opisy przeżyć.
Czytając dzieła Jasienicy dotykamy charakterystycznego stylu jego prozy. Barwne, plastyczne opisy sprawiają wrażenie istnienia przedstawianych zdarzeń niemal hic et nunc, a nie tylko w retrospektywnej świadomości autora. W dzienniku, jak zauważa Michał Głowiński, teraźniejszość nachylona jest ku przyszłości. W pamiętniku teraźniejszość, zdawać by się mogło, jest obrazkiem, układem zdarzeń będących efektem poprzedzających je różnobarwnych zmian przesypywanych w kalejdoskopie życia obracanym dłonią Klio.
Integralnym składnikiem utworu Jasienicy jest aspekt ludzkich dziejów opartych na zależnościach przyczynowo−skutkowych. Atawistyczne ujęcie uwypukla wpływ, jaki na życie jednostki ma przeszłość jej przodków. Poprzez autoanalizę psychologiczną zwraca uwagę na konsekwencje traumatycznych przeżyć i rolę pierwiastków czysto ludzkich w procesie dziejowym. Uczuć najbardziej pierwotnych, które – jak strach – określają tor biegu historii.
Dokąd zmierzasz, sztuko?
Z książki inkrustowanej wieloma ważkimi i błyskotliwymi frazami, wybrałam jedną. Zdaje się ona najlepiej oddawać sens rozważań autora. „Jest źle – pisze Rodziński – jeżeli ludziom sztuka jest niepotrzebna, chyba jeszcze gorzej, gdy artyści zbyt pewni siebie nie myślą o obecności wśród ludzi tego, co robią”. Autor jest osobą znaną i uznaną w środowisku artystycznym. Absolwent krakowskiej ASP, uczeń prof. Emila Krchy. Artysta, dydaktyk, organizator. Od lat eksploruje obszar sztuk pięknych jako badacz i twórca. Po lekturze jego najnowszej książki możemy do tej krótkiej notki dodać jeszcze jedno określenie. Prof. Rodziński to dojrzały humanista. Z obawą patrzy na powiększający się rozziew między artystami a potencjalnymi odbiorcami ich dzieł. Szuka prawdy o sztuce prawdziwej – nie tej, którą się robi dla poklasku, ale powstającej z wewnętrznej potrzeby. Jego spostrzeżenia bywają balsamem dla duszy, zdarza się jednak, że budzą wątpliwości.
Książka ma bardzo osobisty charakter. Mówiąc o świecie artystów, dotykając aktualnych tematów społecznych, Rodziński przedstawia swój punkt widzenia. Pisze o własnych autorytetach, pasjach, niepokojach, dzieli się z czytelnikiem osobistymi opiniami na temat malarstwa, literatury, historii czy sztuki sakralnej.
Punktem wyjścia do tych rozważań są portrety artystów nakreślone w pierwszej części książki. Z wrażliwością właściwą twórcy rysuje autor sylwetki swych nauczycieli, mentorów, przyjaciół. Opowiada historie ich życia, analizuje twórcze drogi. W ten sposób stara się zgłębić kondycję prawdziwego artysty. Odrzuca udawanie, łatwe pozy krojone na miarę niewybrednych oczekiwań. Jednocześnie gani ekstremalne, krzykliwe, graniczące z tandetą chwyty twórców, którzy zarzucając warsztat i pracę nad dziełem poszukują taniego rozgłosu. Wśród nazwisk artystów – ikon, nad którymi pochyla się profesor, są m.in.: Józef Czapski, Stanisław Frenkiel, Adam Chmielowski, Jerzy Skąpski czy Jacek Sienicki.
Każda analiza nosi znamię artysty. Z punktu widzenia malarza profesor opisuje np. czyjś warsztat pracy. W czytelniku może się tu zrodzić niepokój. Dla laika zachwyt autora nad żmudną pracą jednego z malarzy, który tworzy formę, by potem zedrzeć ją szpachlą z płótna, może być problematyczny. Apoteoza „wartości malarskiej” zaczyna budzić wątpliwości. Czym bowiem jest owa wartość? Rzetelną robotą? Tak przedstawia ją autor. Przeciwne do opisanego tu sposobu tworzenia jest „wywoływanie obrazu”, wydobywanie laserunkami natężenia kolorów, modelowanie formy. Takie działania są widoczne dla odbiorcy. Może zabrzmi to jak bluźnierstwo, ale czy rozbrat, jaki polska sztuka powojenna wzięła z owym tradycyjnym „wywoływaniem” obrazów, nie zaowocował rosnącym dziś niezrozumieniem ze strony odbiorców? Czy najnowsze eksperymenty, które trudno zaklasyfikować do jakiejkolwiek dziedziny, nie są efektem upojenia sztuką wyalienowaną, niekiedy ponad miarę udziwnioną? Czytając wywody profesora czułam niedosyt. Brakło w nich diagnozy dzisiejszej słabości naszej sztuki. Czy problem tkwi wyłącznie w charakterze naszych czasów? Czy kilkaset lat temu okoliczności były mniej szalone? Dzieła z tamtych wieków przetrwały. Czy dzieła powstające w naszej epoce zasługują na zachowanie w pamięci?
Książkę Stanisława Rodzińskiego czyta się z zapartym tchem. A że czasem wadzimy się z autorem? To jej największy sukces. Polecam.
Beata Maj
Stanisław Rodziński, Dzieła – czasy – ludzie, Wydawnictwo Salwator, Kraków 2007.
Sami o sobie
Książkę Kurta Obitza warto poznać z kilku powodów. To dziesiąta pozycja stojącej na wysokim poziomie edytorskim serii wydawniczej Moja Biblioteka Mazurska, kierowanej przez Waldemara Mierzwę. Autor książki patronuje ulicy w kortowskim kampusie, przy której znajdują się: Wydział Humanistyczny i Wydział Medycyny Weterynaryjnej. Sąsiedztwo obu jednostek Uniwersytetu Warmińsko−Mazurskiego w Olsztynie odpowiada dorobkowi życiowemu i zainteresowaniom Obitza. Żył w latach 1907−45. Był Mazurem z cenzusem naukowym, co zdarzało się niezwykle rzadko. Tytuł doktora otrzymał w Wyższej Szkole Weterynaryjnej w Berlinie. Działał zarazem na niwie humanistycznej: uprawiał publicystykę, pisał wiersze, działał w ruchu na rzecz podtrzymywania odrębności Mazurów niejako w łączności z Rzeczpospolitą Polską i Polakami. Wyznawane poglądy przyczyniły się do tego, że w Niemczech został zwolniony z pracy. Jako parazytolog zatrudnienie znalazł w Uniwersytecie Warszawskim. Języka polskiego nauczył się od podstaw.
Działalność naukową i społeczno−polityczną w latach trzydziestych zakończyło aresztowanie go przez gestapo w 1940 roku. Obitza więziono m.in. na zamku w Lublinie i obozie koncentracyjnym w Dachau. Mimo wyzwolenia, chory na gruźlicę i wycieńczony zmarł 26 sierpnia 1945.
Rozprawkę Dzieje ludu mazurskiego Obitz napisał w 1937 roku w sprzeciwie wobec ideologii nazistowskiej. Autor zdecydowanie nie zgadzał się z Hitlerem, głoszącym, że w Trzeciej Rzeszy prawo do istnienia mają jedynie Germanie. Charakterystyczne jest to, że nieliczni Mazurzy (np. Michał Kajka, Jan Dopatka) potrafili w tamtym czasie opowiedzieć się przeciwko Niemcom hitlerowskim. Poparcie dla NSDAP w południowej (mazurskiej) części Prus Wschodnich było ogromne.
Obitz w swoim historycznym szkicu, wymagającym sprostowań i uzupełnień, co uczynił historyk Mazur – Grzegorz Jasiński, kreśli genealogię Mazurów z przekonaniem, że ludność ta wywodzi się z plemion pruskich i osiedleńców przybywających z Mazowsza od XV w. Następnie wykazuje, że każda władza – w okresie trwania państwa krzyżackiego, Prus Książęcych, monarchii pruskiej, Cesarstwa Prusko−Niemieckiego, Republiki Weimarskiej, Trzeciej Rzeszy – była obca względem społeczności mazurskiej i nie dbała o jej żywotne interesy.
Ideę, którą pragnął urzeczywistnić, sformułował Obitz dobitnie w zakończeniu swoich rozważań: „...dzisiaj chcą nas otumanić, chcą nas użyć do celów wywrotowych jako „Kanonenfutter”, aby potem móc „germanizować ziemię” według słów Hitlera, to znaczy wypędzić nas ostatecznie z ziemi tej, która była, jest i będzie naszą ojcowizną i ojczyzną”.
Dole i niedole mazurskie potoczyły się tragicznie. Śmierć Kurta Obitza symbolizuje koniec idei „separatyzmu mazurskiego”. Jego rozprawka, napisana 70 lat temu, świadczy o podejmowanych przez Mazurów próbach budowania własnej podmiotowości i niezależności; poza tym dopełnia tradycję szeroko rozumianej literatury mazurskiej, w której Mazurzy wypowiadali się sami o sobie. Książka włącza się też w dyskusję nad przyczynami i skutkami oraz ocenami procesów, które wyniknęły z totalnej i dosłownej realizacji nieludzkiej ideologii przez niemieckich nazistów. Oczywiście, kwestia mazurska nie ogranicza się tylko i wyłącznie do uwarunkowań stworzonych przez faszyzm.