Dobroć i sprawiedliwość

Henryk Grabowski


Nieodżałowanej pamięci krytyk muzyczny Jerzy Waldorff zwykł mawiać: „Kto nie ma wrogów, ten nie zasługuje na przyjaciół”. Na pierwszy rzut oka zdaje się tkwić w tym sprzeczność. Dopiero głębszy namysł skłania do zmiany zdania.

Dobroć i sprawiedliwość należą do cenionych zalet ludzkiego charakteru. Równocześnie częściej niż się na ogół sądzi wzajemnie się wykluczają. Jeżeli zatem teza Waldorffa może budzić wątpliwości, to tylko takie, że nie dotyczy ona w jednakowym stopniu przedstawicieli wszystkich specjalności zawodowych.

Lekarz może, a nawet powinien, być jednakowo dobry dla gangstera, jak i jego ofiary. Podobnie adwokat. Dlatego przedstawiciele tych i im podobnych zawodów mają relatywnie mniej wrogów. Inaczej sędzia, który wydając wyrok musi się liczyć z wrogością skazanego.

Na tym tle do szczególnie konfliktogennych – zarówno w wymiarze wewnątrz−, jak i międzyosobniczym – należy zawód nauczyciela. Zwłaszcza akademickiego. Powinien on bowiem być życzliwy, a zarazem sprawiedliwy nie tylko w stosunku do studentów, ale także koleżanek i kolegów. W sztuce istnieje podział na twórców i ich krytyków. W nauce uczeni nie tylko tworzą, ale także wzajemnie się krytykują.

Osobiście nie wierzę, aby pracownik naukowy recenzując prace, zwłaszcza promocyjne, swoich kolegów lub ich uczniów, nie przeżywał konfliktu motywów. Z jednej strony ma świadomość, że przesądza o czyjejś karierze, z drugiej wie, że będąc pobłażliwy dla autorów prac słabych, jest równocześnie rażąco niesprawiedliwy wobec tych, którzy – bez pobłażania – zasługują na pozytywną ocenę.

Wieloletnie obserwacje i dyskusje na ten temat wskazują, że różni recenzenci rozmaicie sobie z tym radzą. Jedni, kiedy nie mogą wystawić pozytywnej oceny, odmawiają recenzji, tłumacząc się kłopotami zdrowotnymi, brakiem czasu, kompetencji itp. Inni wskazują na błędy warsztatowe i merytoryczne w pracy, po czym – w konkluzji – stwierdzają, że spełnia ona określone przepisami wymagania. Jeszcze inni jawnie naciągają ocenę, licząc na to, że drugi recenzent okaże się bardziej surowy. W ten sposób łudzą się, że – co prawda bez ich udziału – sprawiedliwości stanie się zadość. Są oczywiście i tacy, którzy w swoich ocenach kierują się wyłącznie przesłankami merytorycznymi. Nie wydaje się jednak, aby należeli oni u nas do większości.

Pełna anonimowość recenzentów i recenzowanych mogłaby zmniejszyć liczbę zachowań konformistycznych i sytuacji korupcjogennych w środowisku akademickim. Jednak ze względu na utrwalone tradycją uwarunkowania historyczno−kulturowe jest to piekielnie trudne, a może nawet – przynajmniej w najbliższym czasie – niemożliwe.