System bardziej sprawiedliwy

Rozmowa z prof. Barbarą Kudrycką, ministrem nauki i szkolnictwa wyższego


Jest Pani pierwszym ministrem nauki i szkolnictwa wyższego związanym zarówno ze szkolnictwem niepublicznym, jako rektor uczelni niepublicznej, jak i publicznym – jako pracownik Uniwersytetu w Białymstoku. Czy oznacza to jakąś zmianę spojrzenia resortu na oba sektory?

– Myślę, że szkolnictwo wyższe mamy jedno i podziały ze względu na status uczelni nie mają uzasadnienia. O zmianie można mówić o tyle, że będzie to polityka równych szans dla obu sektorów. To, że jestem pracownikiem obu typów uczelni, niech będzie świadectwem takiego właśnie spojrzenia. Na pewno faktem jest, że w sektorze niepublicznym w wielu uczelniach dużo jest jeszcze do zrobienia, jeśli chodzi o jakość nauczania, stabilizację kadry, a zwłaszcza badania naukowe. Jednak jest to sektor, który funkcjonuje zaledwie kilka, a co najwyżej kilkanaście lat i już na przestrzeni tego czasu wiele zmieniło się na lepsze. Z własnych doświadczeń, a także po rozmowach z przedstawicielami Państwowej Komisji Akredytacyjnej, jak i Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego wiem też, że sporo jest do zrobienia w uczelniach publicznych.

Dość długo czekaliśmy na obsadę stanowisk wiceministrów.

– To efekt uzgadniania odpowiednich kandydatur, a także tego, że jak zawsze na początku działalności nowego rządu spraw do załatwienia jest bardzo dużo, a premier jest człowiekiem bardzo zajętym. Z dniem 1 stycznia na stanowisko sekretarza stanu została powołana prof. Maria Orłowska z Polsko−Japońskiej Szkoły Technik Komputerowych, która będzie odpowiadać za współpracę nauki z gospodarką i innowacyjność, a częściowo też za sprawy europejskie. Na stanowisko podsekretarza stanu odpowiedzialnego za szkolnictwo wyższe powołana została prof. Grażyna Prawelska−Skrzypek z UJ. Wkrótce obsadzone zostanie też stanowisko podsekretarza stanu odpowiedzialnego za naukę.

Jakie są najbliższe zamierzenia nowej minister? Jakich zmian należy się spodziewać?

– Przygotowujemy się do weryfikacji niektórych zasad funkcjonowania i finansowania nauki i szkolnictwa wyższego. Nie oznacza to jakichś radykalnych zmian, ale myślę, że pewne korekty są potrzebne. Konsultuję się w tej chwili z różnymi środowiskami i staram się wsłuchiwać w ich głosy, tak aby zidentyfikować najważniejsze postulaty.

Które z dotychczas przygotowywanych projektów legislacyjnych będgą kontynuowane, a które ulegną modyfikacji?

– Jedną z pierwszych moich decyzji było wycofanie projektu nowelizacji ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Chciałabym przygotować nową, kompleksową ustawę, wprowadzającą w sposób skoordynowany zmiany w zakresie zarządzania i finansowania zarówno nauki, jak i szkolnictwa wyższego. Te dwie dziedziny trzeba analizować i reformować jednocześnie, nie rozdzielać ich. Dopiero po szerszej dyskusji oraz uzgodnieniu ze środowiskiem – także studentami i doktorantami – projekt zostanie skierowany na ścieżkę legislacyjną.

A co z ustawą o Agencji Badań Poznawczych?

– Jej projekt jest już gotowy i po niewielkich korektach również on powinien trafić niedługo do parlamentu. Być może równolegle podejmiemy inicjatywę nowelizacji ustawy o NCBR, tak aby ta agencja była w stanie sprawnie realizować duże, przydatne gospodarce projekty badawcze.

Strategia lizbońska zakłada tworzenie gospodarki opartej na wiedzy i budowanie społeczeństwa informacyjnego – państwo ma w tym celu przeznaczać 1 proc. PKB na naukę (a gospodarka 2 proc.) i 2 proc. na szkolnictwo wyższe. Tymczasem projekt budżetu na rok 2008 przewiduje nominalny wzrost, ale procentowe zmniejszenie tego udziału w przypadku szkolnictwa wyższego z 0,92 do 0,88.

– To jest projekt budżetu, który odziedziczyliśmy po poprzednim rządzie. Mam nadzieję, że uda się go jeszcze poprawić w Sejmie i w Senacie i zmienić te proporcje. W części dotyczącej nauki musimy dążyć do tego, by doprowadzić do jej ściślejszego powiązania z gospodarką poprzez innowacje i wdrożenia, tak aby gospodarka, przemysł, biznes chciały zamawiać i kupować produkty nauki. Jeżeli badania będą użyteczne, to będą współfinansować naukę. Pamiętajmy, że w krajach uprzemysłowionych dwie trzecie wydatków na naukę to właśnie zamówienia z przemysłu, więc jeśli 1 proc. ma pochodzić z budżetu państwa, to 2 proc. powinno pochodzić z gospodarki.

Czy według Pani polski system edukacji na poziomie wyższym wymaga poważnych zmian?

– W Polsce studia mają charakter zbyt teoretyczny, oparty w dużej mierze na wykładach i egzaminach testowych, często bardzo dużych grup studentów. Jest za dużo wykładów ex cathaedra, a za mało ćwiczeń, laboratoriów i prac pisemnych studentów – np. prac ćwiczeniowych, esejów, samodzielnych opracowań, bezpośredniego kontaktu mistrz−uczeń. Mamy też pewne braki w metodologii nauczania. Widzę dużą rolę Państwowej Komisji Akredytacyjnej, a także Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego i konferencji rektorów w wypracowaniu nowocześniejszego podejścia do studiów. Marzy mi się sytuacja, kiedy pensje kadry, a także stypendia studentów i doktorantów pozwalają skupić się tylko na nauce, kiedy nauczyciel akademicki pracuje w jednym miejscu pracy, może w nim nawet odpocząć na korcie czy na basenie, ale przede wszystkim ma czas na stały kontakt ze studentami czy doktorantami. Najlepiej, żeby studiowanie i rozwój naukowy opierały się na stałej debacie w relacji mistrz−uczeń. Być może miejscem, gdzie choć w części uda się stworzyć taki ośrodek dla najlepszych doktorantów, będzie Europejski Instytut Technologiczny we Wrocławiu, nad projektem którego obecnie pracujemy.

Pojawiły się zapowiedzi wprowadzenia współpłatności studentów za studia. Czy, Pani zdaniem, studia powinny być płatne?

– Wśród naszych priorytetów jest też debata publiczna na temat odpłatności za studia. Dotychczasowy system, w którym mniej więcej jedna trzecia studentów na studiach stacjonarnych nie płaci za studia, a pozostali, czyli studenci niestacjonarni i studenci uczelni niepublicznych, płacą, wielu osobom i środowiskom nie wydaje się sprawiedliwy. Od wielu lat o tym mówimy, więc może warto byłoby coś zrobić w tej sprawie. To nie będzie żadna arbitralna i nagła decyzja. Najpierw chcemy przeprowadzić szeroką dyskusję, potem zaprojektować system, a dopiero potem spokojnie go wprowadzić.

Czy odpłatność za studia stacjonarne da się pogodzić z zapisami konstytucji i orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego?

– Myślę, że tak. To, co chciałabym zaproponować, to nie jest po prostu system odpłatności za studia, a system bardziej sprawiedliwy. Powinien on równocześnie gwarantować pełną możliwość dostępu do kredytów i stypendiów. Stan, jaki mamy obecnie, często promuje utalentowanych młodych ludzi, ale z bogatych rodzin i dużych ośrodków. Nie jest natomiast w stanie pomóc zdolnym uczniom z biedniejszych środowisk i mniejszych miejscowości. Takiego ucznia najczęściej nie stać na studiowanie w dużym ośrodku akademickim. Znacznie taniej wyniesie go nauka w pobliżu miejsca zamieszkania, czasem, niestety, kosztem jakości studiowania. Często jest tak, że czesne w uczelni niepublicznej blisko domu wynosi mniej niż koszty utrzymania w odległym, dużym mieście w uczelni publicznej. To nie jest, moim zdaniem, sprawiedliwe. Chciałabym wprowadzić model, który będzie wspomagał studentów poprzez stypendia dla osób o niższym statusie materialnym. Takie stypendia socjalne winny być na tyle wysokie, by status materialny i miejsce pochodzenia nie były ograniczeniami. Myślę, że należałoby też wprowadzić zasadę umarzania kredytów na kierunkach studiów, które są dla gospodarki priorytetowe. Powinno się też uwzględniać możliwość spłaty kredytu przez pracodawcę, w tych wypadkach, kiedy chce on zatrudnić potrzebnego mu absolwenta. Jest dużo różnych form pozwalających na to, aby student nie musiał wyciągać pieniędzy z kieszeni rodziców albo równocześnie studiować i pracować. Powinniśmy pójść w tym kierunku.

Ale system stypendiów i kredytów już istnieje i na dodatek w ostatnich latach studenci nie wykorzystują całej oferowanej puli kredytów, zapewne obawiając się, czy dostaną pracę i będą w stanie go spłacać lub wręcz zastanawiając się, czy nie wyjechać za granicę. Jak to zmienić?

– Proponuję poszerzenie obecnego systemu, zdynamizowanie go i większą jego drożność. Na przykład, jeśli pierwszą transzę stypendiów studenci otrzymują dopiero w grudniu, a tak się dzieje w wielu uczelniach, to znaczy, że w pierwszych miesiącach roku akademickiego muszą żyć bez tego wsparcia, za inne środki. Takie sytuacje są niedopuszczalne.

Może w przypadku kredytów należałoby wprowadzić zasadę, która obowiązuje w kilku krajach zachodnich, np. w Wielkiej Brytanii, że spłata kredytu jest uzależniona od dochodów po studiach. Na Wyspach absolwent płaci 9 proc. kwoty powyżej zarobków w wysokości 10 tys. funtów. Dodatkowo kredyt jest pomniejszany, jeśli podejmie on pracę w instytucji państwowej, np. w szkole publicznej. Kiedy przez 10 lat absolwent nie osiąga określonego dochodu, kredyt jest mu po prostu umarzany, a jego spłatę bierze na siebie państwo.

– Sądzę, że możliwych rozwiązań jest wiele i również taka propozycja jest interesująca i warta rozważenia. Pytanie, czy w naszym systemie da się ją wprowadzić? Generalnie chciałabym, aby tych najzdolniejszych wspomagał minister nauki i szkolnictwa wyższego poprzez stypendia za wyniki w nauce, a tych mniej zamożnych gospodarka, samorządy lokalne bądź państwo przez system kredytów i stypendiów.

Padła zapowiedź odejścia od pisania pracy magisterskiej. Czy to miałaby być powszechna zasada i dotyczyć wszystkich kierunków studiów, czy tylko niektórych?

– Praca magisterska jest swego rodzaju egzaminem czeladniczym, zaświadcza o nabytych umiejętnościach analizy problemów. Jesteśmy do niej przyzwyczajeni, dlatego odejście od jej pisania jest tylko możliwością. Myślę, że na niektórych kierunkach, np. w naukach eksperymentalnych, nie musi być obligatoryjna i to same uczelnie czy wydziały mogłyby decydować, czy zamiast niej wprowadzą egzamin końcowy bądź inną formę zaliczenia studiów.

Trwa dyskusja o sposobie finansowania uczelni i lepszym dofinansowaniu grupy kilkunastu najlepszych uczelni nazwanych „okrętami flagowymi”, także po to, aby mogły one być naszymi wizytówkami na świecie. W poprzednim projekcie zmiany ustawy „Prawo o szkolnictwie wyższym” były zapisy idące w tym kierunku. Czy ten pomysł znajduje Pani uznanie?

– Myślę, że elitarne powinny być nie tyle całe uczelnie, co wydziały lub wręcz kierunki studiów. Elitarność to nie tylko nazwa uczelni i odwoływanie się do prestiżu czy tradycji. Elitarność to jakość danego kierunku studiów, wydziału czy wręcz całej uczelni. Ale tego nie da się zadekretować. To nie ja będę nadawać status elitarności, dając większe pieniądze, tylko studenci, masowo starając się o przyjęcia na te właśnie uczelnie oraz pracodawcy, poszukując ich absolwentów. Będziemy na ten temat dyskutować i szukać rozwiązań sprzyjających najlepszym. Ale muszą to być rozwiązania promujące przede wszystkim rzeczywistą jakość nauczania, a więc może się zdarzyć, że wśród tych najlepszych będą duże uczelnie państwowe, ale także kierunki prowadzone w innych szkołach wyższych.

Jak, Pani zdaniem, powinna wyglądać ścieżka kariery naukowej? Od dawna trwają dyskusje na temat jej uproszczenia i wprowadzenia w większym stopniu rzeczywistej konkurencji, np. rzeczywistych konkursów na stanowiska. Dyskusje budzi też utrzymanie bądź zniesienie habilitacji. Czy należy się tu spodziewać istotnych zmian?

– Chciałabym, aby w naszym systemie kariery pojawiły się nowe elementy. Spojrzenie na system anglosaski, w którym przepustką do dalszej kariery jest doktorat, a potem decyduje już konkurencja na rynku akademickim i uczelnie zatrudniające na stanowisku profesora. Pozwala to promować osoby zdolne, a wydajność naukowa jest znacznie większa. U nas przeważa element żmudnego pokonywania kolejnych stopni kariery i hierarchii. Znam młodych ludzi, których zdolności intelektualne predestynują do bycia profesorami. Znam też profesorów, którzy w żadnym razie nie powinni nimi być. Generalnie system powinien być bardziej drożny, a możliwość zrobienia kariery akademickiej i zatrudnienia na stanowisku profesora dużo łatwiejsza. To wszystko wymaga jednak namysłu, jak zharmonizować elementy nowe, które, w moim przekonaniu, przysłużyłyby się naszemu systemowi, z tymi, które już od lat go kształtują.

Od pewnego czasu zapowiada się wprowadzenie tzw. kształcenia zamawianego. Miałoby ono dotyczyć dedykowanego przez ministerstwo finansowania kształcenia w niektórych uczelniach na kierunkach, na których odczuwany jest deficyt absolwentów, np. na studiach technicznych. Czy ten rodzaj kształcenia zostanie w najbliższym czasie wprowadzony?

– W ministerstwie prowadzone są obecnie analizy dotyczące kształcenia na poszczególnych kierunkach i identyfikacji zapotrzebowania na absolwentów konkretnych zawodów i specjalności. Na ich podstawie chcielibyśmy stworzyć mapę zapotrzebowania i wprowadzić do systemu mechanizm kształcenia zamawianego. Na pewno wśród tych kierunków znajdą się kierunki techniczne, ponieważ na brak inżynierów cierpi cała Europa. U nas ten deficyt jest jeszcze stosunkowo mało widoczny, ale w niektórych specjalnościach także w naszym kraju zaczyna już brakować specjalistów i musimy starać się odpowiednio wcześnie temu zaradzić. Są na to także pieniądze europejskie. Priorytetem będą również, zgodnie z celami Unii Europejskiej, studia matematyczno−fizyczne, informatyczne oraz biotechnologiczne. Myślę, że więcej należy kształcić również lekarzy.

A jakich zmian należy spodziewać się w nauce?

– Każde prawdziwe badania naukowe są wartościowe i potrzebne – i będziemy je wspierać. Moim zdaniem jednak powinniśmy postawić przede wszystkim na nauki stosowane, bo badania w tych obszarach zapewniają dopływ nowych technologii, nowych rozwiązań do praktycznego zastosowania. Jednym słowem zapewniają gospodarce innowacyjność, a tylko taka gospodarka jest w stanie konkurować na światowych rynkach. Unia Europejska już dawno to zrozumiała. My także musimy spowodować, by sprawnie funkcjonował tak zwany trójkąt wiedzy: edukacja, badania i wdrożenia. Musimy kształcić naukowców, którzy będą realizować innowacyjne projekty, a efekty badań wdrażać. Czeka nas ogromnie dużo pracy.

Rozmawiał Andrzej Świć