Goldsteinowie cz. II

cz. 2 Wspólne dziedzictwo Magdalena Bajer


Nasz dom jest z gruntu katolicki, ale tu bywali i bywają ludzie wszelkich orientacji, najrozmaitszych religii, zawsze traktowani jednakowo. Każdy przejaw jakiegokolwiek odseparowania się od innych, uznawania swojej lepszej inności, był całkowicie obcy. Myślę, że jest to bardzo wielka wartość, którą z tego domu wynosimy. Usłyszałam to dziesięć lat temu od prof. Krzysztofa Jażdżewskiego, badacza fauny polarnej, na koniec spotkania w łódzkim gnieździe licznego uczonego rodu.

„inności”

Otwarty katolicyzm i ciekawość owocująca zatrudnieniami naukowymi, a także powołanie nauczycielskie naznaczają tradycję rodzinną Ewy Goldsteinowej. Najznaczniejszą uczoną postacią był jej ojciec Konrad Jażdżewski, jeden z czołówki polskich archeologów, zarazem jeden z ostatnich „omnibusów” w swojej dziedzinie, twórca szkoły naukowej. W ich szeregu jest także ciotka Jadwiga Jasnorzewska, asystentka światowej sławy psychologa Jeana Piageta w Genewie, wuj Leszek Jasnorzewski, badacz polarnik, cytowany brat Krzysztof i jeszcze inni krewni. Nauczycielką, oprócz wszystkich „akademików”, była matka, anglistka oraz germanistka, nauczycielem jest najmłodszy brat, no i sama gospodyni dzisiejszego spotkania.

W poprzednim numerze opisałam, także niezmiernie bogatą, duchową oraz intelektualną schedę Goldsteinów. Są w niej wątki odmienne – postawy lewicowe o barwie PPS, silny nurt działań społecznikowskich na rzecz oświecania społeczeństwa i zdrowia publicznego. Są tradycje naukowe, profesorskie oraz badawcze osiągnięcia dziadka, ojca i brata.

Stanisław Goldstein zawsze interesował się matematyką i wcześnie opanował kilka języków obcych. W szkole został finalistą olimpiady astronomicznej, a później zdobył nagrodę w Konkursie Kopernikańskim na najlepszego studenta Uniwersytetu Łódzkiego. Jeszcze później objął w tym uniwersytecie Katedrę Informatyki Stosowanej, którą kieruje. Jego syn Piotr jest filozofem i wyróżniającym się poliglotą, córka Joanna studiuje hebraistykę. Profesor, jak wszyscy dziś żyjący Goldsteinowie, śpiewa w chórze.

Spotkanie obu tradycji, z całym odmiennym bagażem przeżyć osobistych i doświadczeń społecznych, przyniosło, jak myślę, silnie ugruntowane rozeznanie w możliwościach wyborów życiowych – dzięki innościom bogatszych – a przy tym jasną świadomość, co i jak wybierać należy.

wedle wzorów

Piotr, starszy syn znanego profesora chirurgii, urodzony w roku 1949, rósł pośród dwu silnych indywidualności – babci i ojca. – Bardzo się kochali, ale na styku iskrzyło i ja bywałem rozjemcą. Chodził do szkoły muzycznej, gdzie w wieku lat dwunastu poznał Ewę Jażdżewską, która z tamtego czasu lepiej pamięta swego przyszłego teścia, z którym chodzili do filharmonii, a w domu Goldsteinów słuchała płyt i buszowała w przebogatej bibliotece. Muzyka jest w rodzinnej historii wątkiem nieprzerwanym. Piotr do dzisiaj grywa na fortepianie, choć pianistyczną edukację zakończył na poziomie podstawowym i do ojcowskiej wirtuozerii nigdy nie aspirował.

W drugiej licealnej zajął drugie miejsce w konkursie matematycznym Łodzi i punktowane w fizycznym. W następnych latach został kolejno laureatem uczniowskich olimpiad: chemicznej, astronomicznej i matematycznej. Bez egzaminu poszedł na chemię, a po roku zaczął równolegle studiować fizykę. Dzisiaj uważa, że ceną za to było „uczenie się wszystkiego dosyć powierzchownie”, zwłaszcza że dodatkowym zajęciem młodego człowieka było gotowanie i zajmowanie się domem, gdy matka wyjechała na staż do Holandii, a babci lat przybyło. Z Ewą spotykali się zwykle w kuchni lub pralni.

Chemię w Łodzi, nieco później fizykę w Warszawie, skończył Piotr Goldstein z wyróżnieniami. Przed drugim dyplomem para kolegów założyła własną, szybko powiększającą się rodzinę. – Matka była osobą świętą, chodziła do kościoła często, modliła się żarliwie, ale była jak najdalsza od dewocji. Taka opinia zięcia brzmi wiarygodnie, zwłaszcza gdy wzmacnia ją wyznanie, że poprzez rodzinę żony zbliżył się do katolicyzmu, mimo że nikt nigdy go nie nawracał.

Długo trwało zanim przestali się tułać po wynajmowanych lub użyczonych przez kogoś z rodziny kątach. W każdym z tych miejsc był jednak dom, w którym pielęgnowano to, co najlepszego wynieśli ze swego gniazda: otwartość, wzajemną rozumną i życzliwą ciekawość, wrażliwość na los innych i ten sam, choć przejawiający się rozmaicie, patriotyzm. Najmłodszy z czwórki dzieci urodził się w ich własnym mieszkaniu, tu gdzie rozmawialiśmy o rodzinnych dziejach.

Studia doktoranckie Piotr zakończył pracą liczącą trzysta stron, co u fizyków jest ewenementem. W pewnym momencie pożałował tego, że nie jest lekarzem, jak ojciec i dziadek, czując, że chyba bardziej motywuje go służba ludziom niż rozwiązywanie problemów fizycznych, co skądinąd bardzo lubi. Zaczął uczyć w szkole, znajdując tam „swoje miejsce”. Od roku 1995 dzieli życie zawodowe między zajęcia pedagogiczne w najlepszym warszawskim liceum prywatnym i badania naukowe w Instytucie Problemów Jądrowych.

„strasznie ciekawe” domy

Najstarszy przedstawiciel młodego, a już dorosłego pokolenia, Paweł (autor drzewa genealogicznego) opowiada: – Wigilia była u Jażdżewskich – na pierwsze święto szło się do dziadków Goldsteinów. Oba domy były strasznie ciekawe, ale dawały coś zupełnie innego. Na Kościuszki, u Jażdżewskich, był dom nabrzmiały tradycją – wielki okrągły stół, przy którym liczna rodzina zbierała się do posiłków i mnie, ponieważ byłem najstarszy, wolno się było odezwać, ale musiałem mieć kwestię bardzo starannie ułożoną. Musiałem mieć do powiedzenia coś przemyślanego. U dziadków Goldsteinów na Tkackiej atmosfera była luźniejsza. Dziadzia Janek wspaniale znał się na dzieciach. Na siódme urodziny dał mi kalkulator i razem rozwiązywaliśmy krzyżówki, a każda była okazją do niezliczonych dygresji o najwymyślniejszych hasłach. Jeżeli chodzi o inspiracje intelektualne był niezrównany.

Dr Paweł nie wyobrażał sobie, że może robić coś innego niż parać się nauką albo nauczaniem, ale o kierunku studiów zadecydował w pewnej mierze przypadek. W szkole podstawowej był wielkim entuzjastą biologii i geografii. Dwukrotnie zwyciężył w olimpiadzie geograficznej, co dawało wstęp do każdego prawie liceum bez egzaminu. – Głupio było nie zawalczyć o coś więcej. Wybrał więc eksperymentalną klasę matematyczną, unikając szkoły im. Władysława IV, gdzie polskiego uczyła mama. Zainteresowań biologicznych nie pogrzebał całkiem – starając się, już jako matematyk, o zajęcie przewodnika po Ogrodzie Botanicznym PAN; zdał egzamin za pierwszym razem.

Powtórzyła się w życiu pierworodnego syna ojcowska decyzja zgłębiania dwóch dziedzin, z tym że Pawłowi łatwiej było studiować matematykę i fizykę, gdyż dostał się na Międzywydziałowe Indywidualne Studia Matematyczno−Przyrodnicze w UW. Zorientowawszy się, że specjalnej intuicji, jak to nazywa, niezbędnej fizykom, nie ma, na czwartym roku „przedryfował” ostatecznie na matematykę, żeby niedługo po studiach zrobić doktorat. Podobnie też jak ojciec, ma za żonę koleżankę ze studiów.

Anna Zatorska−Goldsteinowa zrobiła doktorat i pracuje w Instytucie Matematyki Stosowanej PAN. Kiedy ona była na stypendium Humboldta w Niemczech, a on miał tam krótkoterminowe staże, zaczęli pracować nad podobnymi problemami i właśnie przygotowują drugą wspólną publikację. W domu dużo rozmawiają o filmach, książkach i także o matematyce, na którą każde patrzy trochę inaczej. Bywa u nich bardzo wielu przyjaciół i znajomych – ze szkoły, studiów, z chóru, w którym oboje śpiewają.

kroki na drogach

Najmłodszy, Janek, mieszka z rodzicami kończąc studia biologiczne i myśląc jeszcze o chemii albo jakimś innym kierunku (tradycja). Oczywiście, śpiewa w chórze. Uważa swój dom za taki, jaki sam chciałby stworzyć, a to już poważnie rozważa. Wie, że starsi i młodsi członkowie kochającej się rodziny są wyrozumiali, ale trudno by im było wybaczyć krzywdę wyrządzoną drugiemu człowiekowi, np. „swojej dziewczynie”.

Antek, trzeci z kolei, przypisuje sobie „kłopoty z koncentracją” i w nich upatruje przyczynę trudów ponoszonych w szkole podstawowej – równocześnie ogólnokształcącej i muzycznej. Ojciec uważa go za najbardziej muzykalne ze swoich dzieci, matka przypomina pasję geograficzną, a bohater tych opinii wyjaśnia mi, że owszem, chętnie gra na fortepianie, ale tylko na „domowy użytek”, że od dawna, kiedy zaczynał je rysować, do dzisiaj fascynują go mapy. A dzisiaj jest informatykiem. Zwyciężył w szkolnej olimpiadzie chemicznej, po czym, „dynastycznym tropem”, poszedł do klasy matematyczno−fizycznej.

Po maturze, nie mogąc wybrać między matematyką i fizyką, zdecydował się na informatykę. Studia trochę się przedłużają, gdyż Antoni Goldstein zaczął równocześnie pracować i wsiąkł w „środowisko polskiego Internetu”. Uważa, że ułatwiła mu to wyniesiona z domu ciekawość ludzi i łatwość nawiązywania kontaktów. Żonę Ewę spotkał w internetowej grupie dyskusyjnej pasjonującej się humorem abstrakcyjnym.

Młoda pani Goldsteinowa, imienniczka swojej teściowej, jest informatykiem ekonomicznym, pracuje w międzynarodowej korporacji porzuciwszy studia doktoranckie, bo nie znalazła opiekuna naukowego do interesującego ją tematu, którym były psychospołeczne uwarunkowania tworzenia przez wolontariuszy oprogramowania do rozmaitych potrzeb, zamiast kupowania go od wyspecjalizowanych firm.

Kolejny dom rodzinny, w którym przyszedł na świat pierwszy wnuk moich gospodarzy, jest miejscem spotkań różnych środowisk: krewnych, przyjaciół harcerzy, kolegów męża i żony, znajomych z Internetu. Z tymi ostatnimi pasjonują się teraz fantastyką.

Jedyna córka państwa Ewy i Piotra, Hania, jest humanistką. Studiowała filozofię w Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, specjalizując się w etyce – praca magisterska była porównaniem koncepcji zła u Hanny Arendt z koncepcją chrześcijańską. Niedawno obie z matką skończyły studia podyplomowe z nauczania muzyki i sztuki; być może pani Hania będzie uczyć etyki w liceum. W jej pokoleniu jest jeszcze jeden Goldstein−filozof, wspomniany bratanek i imiennik pana Piotra, który zajmuje się Platonem.

Powtarzają się wątki biograficzne, okoliczności życiowych decyzji, kryteria wyborów, skłonności i upodobania. Dorosłemu dziś pokoleniu Opatrzność oszczędziła najcięższych doświadczeń, ale jego przedstawiciele nie czują się zwolnieni ze zobowiązań, jakie odziedziczyli po przodkach ani z odpowiedzialności, jaką wobec nich ponoszą.