Za chlebem
Początek lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Duża międzynarodowa konferencja poświęcona problemom migracji. W kuluarach polscy naukowcy natrafiają na jednego z amerykańskich specjalistów w tej dziedzinie. Ten z podziwem kiwa głową: „Wy, Polacy, to jednak macie szczęście. Jesteście młodą demokracją, a macie szansę stworzyć najdoskonalszą ze wszystkich politykę migracyjną. Jak? Wystarczy tylko wyciągnąć wnioski z błędów, popełnionych wcześniej przez innych. Proste, nieprawdaż?”.
Choć od tamtego zdarzenia minęło sporo czasu, nie straciło ono ani trochę na swojej aktualności. Polityki migracyjnej jak nie było, tak nie ma. To zupełnie inaczej niż z badaniami na ten temat.
– One na dobrą sprawę nigdy nie istniały. To zadanie wziął na siebie dopiero nasz ośrodek. Gromadzimy statystyki, interpretujemy je, analizujemy trendy. Ale nie tylko, bo jeśli chcemy coś więcej wiedzieć o migracjach, to trzeba je badać w sposób systematyczny – przyznaje dr Paweł Kaczmarczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Strategia mobilności
OBM powstał w 1993 roku. To właśnie wtedy intensywność procesów migracyjnych przybrała na sile. Wcześniej przeważały głównie zagraniczne wyjazdy służbowe. Dopiero odsłonięcie żelaznej kurtyny, a jeszcze bardziej późniejsza integracja z Unią Europejską, sprawiły, że Polacy zaczęli masowo przekraczać granice i swobodnie się przemieszczać. I wyjeżdżają nadal. Z całego kraju: ze Słupcy w woj. wielkopolskim do najbliższego sąsiada, czyli Niemiec. Z Biłgoraja w Lubelskiem do Włoch, choć młodzi wybierają częściej Wielką Brytanię i Irlandię. Podobnie jak w podlaskich Mońkach, „mieście dolarowców”, choć tu tradycja zobowiązuje i przeważa emigracja do USA. Wreszcie ze Starachowic do… No właśnie, dokąd?
– Nie ma tam bogatej tradycji emigracyjnej, stąd pełen wachlarz kierunków. Ta migracja, jeśli chodzi o historię, jest najkrótsza – rozpoczęła się w momencie restrukturyzacji największego zakładu pracy, czyli fabryki Stara. Wtedy zaczęło się bezrobocie i wyjazdy – tłumaczy Joanna Napierała, prowadząca badanie nt. Polaków na unijnym rynku pracy w ramach dużego projektu Polityka migracyjna jako instrument promocji zatrudnienia i ograniczania bezrobocia (Migration Policy and Labour Market Change – MPLM).
Te cztery miejscowości wybrano ze względu na natężenie wyjazdów, i tych sezonowych, i tych na stałe. Od pewnego czasu zwiększa się bowiem odsetek osób pozostających dłużej, ale wciąż popularniejsze są krótsze formy wyjazdu. Ankieterzy pytali tylko o wyjazdy zarobkowe. Kwestionariusze są właśnie opracowywane.
– Wśród 250 wylosowanych gospodarstw domowych znalazły się również i takie, z których nikt nie emigrował. To też dla nas cenna wiedza, która pozwoli na porównanie i wskazanie mechanizmów wpływających bezpośrednio na emigrację. Połączymy te dane z historią pracy w Polsce osób wyjeżdżających, bo pierwsze wrażenie z analizy ankiet jest takie, że przynajmniej część z nich nie uczestniczy w ogóle w rynku pracy w kraju, tylko od razu wkracza na rynek prac emigranckich.
Czynnik ekonomiczny jest dominujący w decyzjach o wyjeździe. Stąd m.in. małe zainteresowanie wyjazdami na Wschód, znacznie przecież bliższy mentalnie wielu Polakom. Powody kulturowe czy polityczne rzadko jednak się pojawiają. Jeszcze do niedawna zasadniczą rolę w decyzji o wyjeździe odgrywały sieci migranckie. Pionierzy przyjeżdżali, osiedlali się, powoli ściągali innych. Teraz łatwo można wyobrazić sobie osobę, która nie zna nikogo za granicą, ale i tak znajdzie pracę przez Internet i wyjedzie na własną rękę. Sieci, owszem, nadal funkcjonują, ale są bardziej dynamiczne, częściej oparte na powiązaniach koleżeńskich niż rodzinnych.
Podobnie zmienia się postrzeganie samej emigracji. Kto wie, czy nie był to decydujący element w kampanii wyborczej przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi. Okazuje się, że to, co dla polityków stanowi problem, dla badaczy nie jest niczym zaskakującym.
– W Polsce następuje przemiana stylu życia – mobilność staje się pewną strategią. Nie powinniśmy patrzeć na to, jak na zjawisko negatywne, jakieś „zło”. Po prostu, jesteśmy coraz bardziej mobilni i wyjazdy zagraniczne czy nawet mobilność wewnątrz kraju, jest czymś naturalnym – wyjaśnia Aneta Piekut, pracująca w ośrodku przy projekcie IDEA (Kraje Śródziemnomorskie i Kraje Europy Wschodniej jako nowe obszary docelowe imigracji w Unii Europejskiej).
Jego realizacja rozpoczęła się w tym roku. Obok Polski biorą w nim udział: Austria, Francja, Grecja, Hiszpania, Portugalia, Włochy, Czechy i Węgry. To jednak Ośrodek Badań nad Migracjami jest inicjatorem i koordynatorem całości prac.
– Odpływ obywateli jest wręcz potrzebny, żeby doszło do pewnych przemian w gospodarce. Osoby, które w Polsce pozostawałyby bezrobotne, a tym samym obciążały cały system, muszą wyjechać – tłumaczy A. Piekut.
– Różnica w poziomie zarobków wypycha Polaków za granicę, ale w pewnym momencie wpadają oni w pułapkę tzw. szklanego sufitu. Zdają sobie sprawę, że wyżej nie zajdą, bo wypełniają jednak w większości podrzędny sektor. Albo więc zostają na tym poziomie do końca, albo wracają do Polski – dodaje Ewa Matejko.
Zgodnie z główną tezą badania w krajach, w których do pewnego momentu przeważają procesy emigracyjne, dochodzi do naturalnej zmiany i zaczynają one przyjmować coraz większe strumienie imigracji. Jednym z czynników, który może przyspieszyć tę zmianę, jest znaczący odpływ obywateli oraz towarzyszące mu radykalne reformy modernizujące gospodarkę. W tym czasie wzrasta zapotrzebowanie na cudzoziemców, wykonujących proste prace. Po pewnym okresie gospodarka zaczyna prosperować, emigranci wracają do ojczyzny. Staje się ona tym samym krajem imigracji netto, w którym nie ma już masowego odpływu obywateli, lecz przybywa coraz więcej imigrantów.
– Tutaj ważny jest podział krajów na trzy grupy, które stanowią typy idealne do naszej analizy. Austria czy Francja są już zaawansowane w procesach migracyjnych i posiadają relatywnie duży odsetek imigrantów wśród swojej populacji. Jest grupa państw południa Europy, młodych, jeśli chodzi o migracje, ale już teraz przyjmujących dość duże grupy imigrantów. I wreszcie są państwa, głównie z Europy Środkowowschodniej, które znajdują się dopiero na początku procesu transformacji migracyjnej.
Liga wietnamska
Polska część projektu rozpocznie się w styczniu. Tymczasem wyniki zakończonych już badań w Austrii i Francji nie dają jednoznacznej odpowiedzi. Scenariusz przyszłości w Polsce równie dobrze może wyglądać tak, jak nad Dunajem, gdzie zauważono trzyfazowy model cyklu migracyjnego: od pozycji kraju wysyłającego emigrantów i przyjmującego niewielkie ilości imigrantów, poprzez fazę wzmożonego napływu imigrantów i reemigracji obywateli, aż po ustabilizowanie się kraju imigracyjnego albo wręcz przeciwnie – jak choćby nad Sekwaną, gdzie nie doświadczono nigdy emigracji na większą skalę, a popyt na imigrantów pojawił się już w XIX wieku za sprawą deficytu demograficznego. To, że coraz więcej naszych rodaków wyjeżdża za granicę, wcale nie znaczy, że ich miejsce zajmą imigranci.
– Moim zdaniem, w tej chwili jesteśmy krajem oczekującym na imigrację. Czyli dużo się o tym mówi, ale wciąż tego masowego napływu nie widać – sugeruje dr Paweł Kaczmarczyk i dodaje, że to efekt tego, iż nie jesteśmy wcale aż tacy atrakcyjni.
Liczba cudzoziemców zarejestrowanych w naszym kraju nie przekracza obecnie nawet 100 tys. Polska traktowana jest bardziej jako kraj tymczasowego pobytu, przystanek przed wyjazdem dalej, na Zachód. Niskie płace nie są wcale jedynym kryterium o tym decydującym.
– Wietnamczycy, z którymi rozmawialiśmy, przyznają, że trudniej jest im przyjechać do Polski niż do krajów Europy Zachodniej. Powodują to różnego rodzaju bariery formalnoprawne – tłumaczy dr Aleksandra Grzymała−Kazłowska, która w ramach projektu MPLM prowadzi badania nad integracją lokalnych grup imigranckich w Polsce. Chodzi tu nie tylko o integrację ekonomiczną, ale także społeczną, kulturową, prawną oraz instytucjonalną. Do analizy wybrano Ukraińców i właśnie Wietnamczyków. To bowiem jedne z najliczniej reprezentowanych grup imigranckich, w dodatku ciekawe ze względu na swoją odmienność. Reprezentatywne badania wśród osób posiadających zezwolenie na osiedlenie się w Polsce pokazały, że poziom tych różnic okazał się dość istotny.
– W gronie Azjatów nie było ani jednej osoby, która zadeklarowałaby się jako bezrobotna i jeszcze do tego korzystająca z opieki społecznej państwa. Inaczej wyglądało to w przypadku naszych wschodnich sąsiadów, z których 17 proc. korzystało z takiej opieki, a co czwarta osoba była kiedyś zarejestrowana jako bezrobotna.
Co ciekawe, stereotyp ukraińskiego imigranta nie znalazł potwierdzenia w badaniach. Zdecydowaną mniejszość stanowiły bowiem osoby wykonujące prace budowlane, porządkowe czy opiekujące się dziećmi, za to wiele z nich posiada własne firmy albo wykonuje prace wykwalifikowane, zwłaszcza w sektorze edukacyjnym i zdrowotnym. Wietnamczycy zaś, tradycyjnie już, zajmują się handlem bądź gastronomią. Mają też silniejszą potrzebę integracji z własną grupą. W Warszawie powstała nawet wietnamska liga piłki nożnej, w której gra 10 drużyn, występujących pod sztandarami miast i regionów Wietnamu. Dla Ukraińców utrzymywanie kontaktów ze swoimi rodakami w Polsce miało relatywnie małą wagę. Ważniejsze były dla nich relacje z samymi Polakami.
Zaskakująco wypadło porównanie typu małżeństwa dominującego w obydwu badanych grupach. W przypadku Ukraińców ponad 80 proc. miało męża lub żonę z Polski, a u Wietnamczyków więcej niż 80 proc. miało męża bądź żonę z kraju rodzimego.
– Małżeństwo z Polakiem to zarówno przejaw, jak i katalizator integracji, wchodzenia w społeczeństwo i przystosowywania się do życia w Polsce w sensie towarzysko−społeczno−kulturowym. W domach małżeństw wietnamskich poziom kompetencji językowych rodziców po latach przebywania w Polsce i posiadania statusu imigranta osiedlonego jest, na ogół, niezbyt wysoki, ale za to okazuje się, że dzieci dużo lepiej funkcjonują w grupie rówieśniczej polskiej niż wietnamskiej. One zazwyczaj nie znają już dobrze kultury wietnamskiej i języka rodziców, można powiedzieć, że bardziej czują się Polakami – podsumowuje dr Aleksandra Grzymała−Kazłowska.
Niewykluczone, że w niedalekiej przyszłości imigrantów spoza UE będzie ubywać. Wprowadzenie tzw. wiz schengeńskich spowoduje zapewne zmniejszenie skali ruchu na wschodniej granicy. Teraz dzieją się tam dantejskie sceny.
– Kolejki, a co za tym idzie – długi czas oczekiwania na przejazd, problemy kadrowe w Straży Granicznej i służbach celnych oraz naruszanie nietykalności osobistej w trakcie kontroli szczegółowej – to główne problemy funkcjonowania wschodnich przejść granicznych – wylicza Ewa Matejko, koordynująca z kolei projekt Monitoring zewnętrznej granicy Unii Europejskiej w Polsce, realizowany we współpracy z Fundacją Batorego. – Z sześciu badanych przez nas przejść zdecydowanie najgorsze warunki są w Medyce. To jedyne przejście piesze na granicy z Ukrainą. Mam nadzieję, że wnioski z naszego badania wskażą zasadnicze problemy funkcjonowania polskich przejść granicznych stanowiących zewnętrzne granice UE i zmobilizują do ich usprawnienia – dodaje.
Intencjonalna nieprzewidywalność
Od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej w Ośrodku Badań nad Migracjami realizowano w sumie ponad 30 projektów badawczych. Ich liczba, a nade wszystko różnorodność, najdobitniej wskazują na niebywałą aktywność podopiecznych prof. Marka Okólskiego, dyrektora OBM. W kręgu zainteresowania naukowców znajdują się również imigranci przymusowi, uchodźcy czy azylanci. Były badania poświęcone mobilności pracowników wysoko kwalifikowanych do Polski czy dotyczące przerzutu cudzoziemców do Polski i przez terytorium naszego kraju. Poruszane są też dodatkowe aspekty, jak choćby kwestie wykorzystywania seksualnego cudzoziemców czy obozów pracy.
– Unikalność naszych badań terenowych opiera się na metodzie etnosondażu, zaproponowanej wiele lat temu przed Douglasa Maseya, wybitnego badacza amerykańskiego, uznawanego za najlepszego specjalistę na świecie od badania migracji. Jest to połączenie badań etnograficznych z sondażowymi. Do badania kwestionariuszowego dodajemy jeszcze pogłębione wywiady z emigrantami oraz wywiady z ekspertami na temat tradycji i historii migracji. Nikt w Europie nie robił tego przed nami – z dumą podkreśla dr Kaczmarczyk.
Przyznaje jednocześnie, że sporym zaskoczeniem w ostatnim czasie była dla niego dynamika migracji Polaków. Sądził, iż po integracji z UE będzie się ona systematycznie zmniejszać. Tymczasem nie tylko utrzymuje się na stałym, wysokim poziomie, ale cały czas rośnie. Za granicą jest już ponad 20 mln Polaków i, co ciekawe, dzieje się tak mimo dobrej koniunktury w Polsce.
– Może to wynikać z tego, że struktura możliwości za granicą jest o wiele lepsza. Trzeba jednak pamiętać, że co trzecia osoba przebywająca w Wielkiej Brytanii stosuje strategię intencjonalnej nieprzewidywalności. Śledzi więc wydarzenia w ojczyźnie, czyta na bieżąco polską prasę, często udziela się na forach internetowych. Za sprawą rozwoju technologii Polacy mają więc możliwość partycypacji w życiu swojego kraju, nie będąc tutaj. Jeśli zaczną do nich docierać pozytywne sygnały, i akurat na tym bym się koncentrował będąc politykiem, to można liczyć na to, że zaczną wracać, czyli może nastąpić błyskawiczne odwrócenie trendów – przewiduje dr Paweł Kaczmarczyk niemal w przeddzień 15−lecia Ośrodka Badań nad Migracjami.
Czyżby więc żart z milionami Polaków wracającymi do kraju, jakby na przekór, miał się niebawem stać samospełniającą się przepowiednią?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.