Profesorska habilitacja

Marek Wroński


Po artykule poruszającym przypadek plagiatowego doktoratu z ekonomii rektora Wyższej Szkoły Kupieckiej w Łodzi prof. Sławomira Owczarskiego (patrz: Splamione gronostaje, „FA” 11/2007) sprawy lekko „się ruszyły”. Jak mnie poinformował telefonicznie dyrektor Adam Żardecki z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, prof. Michał Seweryński w ostatnich dniach swojego urzędowania podpisał wniosek nakazujący rzecznikowi dyscyplinarnemu ministra wszczęcie wyjaśniającego postępowania dyscyplinarnego wobec rektora Owczarskiego.

Kiedy rozmawiałem niedawno z dr. Tadeuszem Kaczmarkiem z Warszawy, na którego pracy habilitacyjnej „doktoryzował się” mgr Owczarski, ze zdumieniem dowiedziałem się, że nikomu z władz Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego nie przyszło do głowy, by wysłać formalny list z przeprosinami do okradzionego autora. Przypomnieć trzeba, że promotorem tego nierzetelnego doktoratu był ówczesny i obecny dziekan wydziału, prof. Bogdan Gregor. Rozumiem, że cała sprawa poszła już „w zapomnienie”, bowiem Senat UŁ nawet wysunął kandydaturę prof. Gregora do Państwowej Komisji Akredytacyjnej.

Również władzom Konferencji Rektorów Zawodowych Szkół Polskich (przewodniczący: prof. Jerzy Malec, regularnie pisujący do „FA”) nie przeszkadza, że rektor Owczarski nadal jest członkiem Prezydium KRZaSP.

BYWA INACZEJ...

W maju i czerwcu tego roku w prasie Republiki Południowej Afryki pojawiły się liczne doniesienia, że 217−stronicowa praca doktorska asystenta, p. Chippy’ego Shaika, obroniona w 2003 roku na Wydziale Inżynierii Mechanicznej Uniwersytetu Kwa−Zulu−Natal, jest w 2/3 plagiatem z wcześniejszych publikacji. Ujawniono też, że doktorant był zaprzyjaźniony z promotorem, dziekanem tego wydziału prof. Viktorem Verijenko. Władze uczelni, która należy do czołówki szkół wyższych w tym kraju, podjęły postępowanie wyjaśniające. Nie minął miesiąc, kiedy prof. Verijenko (z urodzenia Ukrainiec, który na początku lat 90. jako docent wyemigrował z Kijowa do RPA) podał się do dymisji. Szybko okazało się, iż z Natalu ponownie wyemigrował do Australii, zostawiając za sobą przepiękny dom−pałac, prywatną firmę, której był szefem, nie mówiąc o wspaniałym i supernowoczesnym laboratorium badawczym na wydziale, które wielkim wysiłkiem zbudował i doposażył w ostatnim 10−leciu. Po prostu uczelnia zagroziła mu odebraniem profesury.

Wygląda na to, że Polska jest 20 lat za... Afryką.

PROFESORSKA HABILITACJA

W połowie maja br. na łamach „Dużego Formatu”, dodatku do „Gazety Wyborczej”, ukazał się artykuł Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego Jak profesor księdza plagiatował, w którym prof. dr. hab. Mirosławowi Krajewskiemu, ówczesnemu posłowi Samoobrony i zastępcy przewodniczącego Sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży zarzucono plagiat habilitacji.

Habilitacją była monografia Powstanie styczniowe między Skrwą a Drwecą, dofinansowana przez KBN, która ukazała się nakładem Włocławskiego Towarzystwa Naukowego w 1994 r. Stopień uzyskano na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu w czerwcu 1995. Mentorem i jednym z recenzentów był prof. Sławomir Kalembka, rektor UMK w latach 1990−93, kierownik Zakładu Historii Dyplomacji i Doktryn Politycznych UMK, obecny członek Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów.

Kilka dobrych miesięcy w 2005 r. zajęło mi sprowadzenie kserokopii tej monografii do Nowego Jorku, bo okazało się, że poza Biblioteką Narodową nie figuruje ona w katalogach elektronicznych żadnej biblioteki uniwersyteckiej. Nie było jej nawet w Bibliotece Uniwersyteckiej UMK, ale jej dyrektor dr Mirosław Supruniuk w końcu „wykopał spod ziemi” jeden egzemplarz, który zeskanowano. Jednak gdy materiały te do mnie dotarły, minął 10−letni okres, kiedy można było odebrać stopień naukowy, dlatego dociekanie prawdy zostawiłem na później.

Prof. Krajewskiemu zarzucono, iż z wcześniejszej książki nieżyjącego już ks. Czesława Lissowskiego Powstanie styczniowe w ziemi dobrzańskiej, wydanej w Płocku w 1938 r., przejął dane i źródła archiwalne, na podstawie których napisał habilitację. Zarzuty wysunęło dwóch poważnych historyków (ich nazwiska są mi znane), świetnie znających miejscowe archiwa. Jeden z nich pisze: „Z całą odpowiedzialnością można stwierdzić, że rozprawa habilitacyjna M. Krajewskiego jest zręcznym oszustwem naukowym, obliczonym na nieuwagę i naiwność recenzenta. Zastanawia już fakt braku konfrontacji rozprawy z monografią Cz. Lissowskiego, która powinna budzić wątpliwość zasadności i celowości podjęcia badań w tym kierunku. Zbieżność zagadnień i objętość wcześniejszej pracy na ten sam temat, powinna zastanowić recenzenta i ówczesną Radę Wydziału, ale można zrozumieć również i to uchybienie. Okazuje się jednak, że oszustwo naukowe M. Krajewskiego poszło zdecydowanie dalej. Ksiądz Cz. Lissowski pisał swoją monografię powstania styczniowego przed 1938 rokiem. Druga wojna światowa dokonała licznych spustoszeń w zakresie źródeł dotyczących powstania styczniowego. Zaginęła lub uległa zniszczeniu zdecydowana większość materiałów, z których korzystał ksiądz Lissowski. Tymczasem w rozprawie habilitacyjnej M. Krajewski powołuje się na ich istnienie w archiwach polskich.”

Uczony wymienia te nieistniejące źródła i dalej stwierdza: „Praca M. Krajewskiego została również odtworzona z monografii Cz. Lissowskiego w sposób niedbały i niedokładny. Przy przepisywaniu fragmentów tekstu, biogramów powstańców itp., autor habilitacji popełnia wiele błędów literowych, przeinacza fakty, zmienia nazwiska. (...) Wykorzystanie tekstu przedwojennego szczególnie widoczne jest w aneksie do recenzowanej rozprawy. Autor przepisuje dosłownie całe biogramy uczestników powstania styczniowego w ziemi dobrzyńskiej. Bezczelnością naukową jest natomiast fakt, że M. Krajewski przypisuje sobie uzupełnienie tego rejestru o 406 osób (zob. s. 184). Wykorzystuje tu chyba nieuwagę czytelnika, bowiem Cz. Lissowski rzeczywiście w swoim aneksie zestawił 532 nazwiska, ale jak pisze, tylko te, które nie wystąpiły w tekście głównym pracy. M. Krajewski przepisuje osoby z pierwszej części pracy Lissowskiego, poszerzając indeks i przypisując to sobie, jako własne osiągnięcie naukowe i badawcze (!).”

W zakończeniu czytamy: „Podsumowując, należy zauważyć, że praca M. Krajewskiego nie ma charakteru badawczego i nie spełnia żadnych cech rozprawy habilitacyjnej. Jest prostym odtworzeniem treści zebranych przez Cz. Lissowskiego i przykładem nieuczciwości naukowej historyka”.

Z kolei drugi z recenzentów na końcu dość szczegółowej analizy stwierdził, że „rozprawa habilitacyjna M. Krajewskiego jest zwyczajnym oszustwem, kradzieżą czyjejś pracy naukowej”.

DOCIEKANIE PRAWDY

Po ukazaniu się artykułu zarówno w Bydgoszczy, jak i w Toruniu zawrzało. Prof. Krajewski, który zarzuty określił jako „zwykłe oszczerstwa motywowane politycznie”, jest zatrudniony na I etacie w Katedrze Historii Gospodarczej Instytutu Historii i Stosunków Międzynarodowych (dyrektor: dr hab. Zdzisław Biegański) Wydziału Humanistycznego (dziekan: dr hab. Andrzej Papuziński). Wydział nie zdecydował się jednak na powołanie komisji specjalnej w celu sprawdzenia tych publicznych zarzutów. Spowodował jednak, że rektor Uniwersytetu Bydgoskiego im. Kazimierza Wielkiego prof. Józef Kubik wystąpił do rektora UMK, przesyłając feralny numer „Gazety Wyborczej” i prosząc o podjęcie odpowiednich działań.

Rektor Jamiołkowski z kolei przekazał pismo z Bydgoszczy dziekanowi Wydziału Nauk Historycznych prof. Waldemarowi Reznerowi. Ten przedstawił sprawę na Radzie Wydziału, która 19 czerwca 2007 powołała specjalną komisję do wyjaśnienia zarzutów. Przewodniczącym został prof. dr hab. Szczepan Wierzchosławski, a w jej skład weszli: dr hab. Magdalena Niedzielska oraz dr hab. Leszek Kuk. Komisja ma przedstawić swoje sprawozdanie do końca grudnia br.

Jeśli zarzuty się potwierdzą, to Rada Wydziału ma możność (i dodam – honorowy obowiązek) wystąpienia do CK o zgodę na ponowne otworzenie habilitacji. Pozwoli to oszukanemu Wydziałowi Nauk Historycznych UMK na oficjalne potwierdzenie, że habilitacja jest nierzetelna. Aczkolwiek prawnie nie można już jej cofnąć, ale można i trzeba postawić „pieczęć hańby naukowej”.

Wiem, że istnieją recenzje innych dzieł prof. Krajewskiego, których autorzy dostrzegają niewątpliwe zapożyczenia. Stąd twórczość naukowa tego uczonego po habilitacji powinna zostać sprawdzona przez Komisję Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego (dziekan: dr hab. Tadeusz Mołdawa), bo to tam przyznano mu profesurę belwederską. Czy wydział ma do tego dostateczny poziom tzw. rzetelności instytucjonalnej, zobaczymy w 2008 roku, gdy wyklaruje się sprawa habilitacji.

Marekwro@gmail.com