Kujony nie buszują wśród półek

Henryk Hollender


Na początku lat dziewięćdziesiątych polskie biblioteki akademickie same poczęły wyciągać się za uszy ze stanu, w jakim pozostawił je socjalizm. Wkrótce potem pojawiła się Fundacja Mellona i inne nowe możliwości finansowe. Dla bibliotekarzy oczywistym priorytetem i punktem odniesienia stała się wówczas komputeryzacja. Drugim – budowa nowych siedzib. Za możliwością wznoszenia prawdziwych budynków bibliotecznych szła idea wolnego dostępu do zbiorów. Open stacks, nie mylić z Open access.

Zasadniczo polega to na tym, że użytkownik sam wybiera sobie książkę z półki. Wybrawszy, ocenia jej zawartość i zabiera ją do wypożyczalni lub nie. Nad niezabraną można jeszcze posiedzieć w czytelni lub między regałami, porzucając egzemplarz w dowolnym miejscu i czasie. Rzecz wydaje się zgodna ze zdrowym rozsądkiem, nowo otwierane biblioteki niemieckie i francuskie już wówczas wszystkie tak wyglądały, ale w Polsce wybuchły spory. „Jeśli biblioteka ma katalog on−line, to po co wolny dostęp? W katalogu jest pod dostatkiem subtelnych kluczy wyszukiwawczych, więc dawajmy użytkownikowi do ręki tylko taką książkę, którą sam wyszuka i zamówi.” Bibliotekarze najwyraźniej planowali coś, co miało nie zależeć bezpośrednio od komputerów, a tych chcieli przecież jak najwięcej. Ich upór wydawał się więc niemądry i żałośnie nienowoczesny. I zresztą nie był aż tak powszechny – nowe gmachy bibliotek akademickich bez wolnego dostępu nadal powstawały w naszym kraju.

Ale kiedy 15 grudnia 1999 roku otworzył swoje podwoje szaro−zielony gmach Budzyńskiego i Badowskiego przy ul. Dobrej w Warszawie, użytkownicy szybko nauczyli się przesiadywać w bibliotece i buszować po jej półkach. Liczba odwiedzin zaczęła raptownie wzrastać, liczba wypożyczeń – też, i to szybciej niż liczba odwiedzin; liczba książek pobranych z półek – szybciej niż liczba wypożyczeń.

Zasadniczą sprawnością magazynierów odkładających książki stała się znajomość porządku symboli klasyfikacji, według której je rozstawiono. Była to stosowana w większości uczelni amerykańskich Klasyfikacja Biblioteki Kongresu. Magazynier musi wiedzieć, że QR.K86 następuje po QR.K6, a przed, dajmy na to, QR185.5. Użytkownikowi wystarcza znajomość konkretnych sygnatur (Library of Congress Call Numbers), pobranych z katalogu; system informacji wizualnej kieruje go do odpowiedniej dziedziny, a intuicyjny ogląd półki pozwala odnaleźć książkę. Czasem idzie się wprost do „sklasyfikowanego” fragmentu półki. Nie trzeba znać schematu klasyfikacji, żeby posługiwać się systemem, ani rozumieć symboli. Symbol charakteryzuje wprawdzie – tak jak hasło przedmiotowe – treść dzieła, ale jego zasadniczym zadaniem jest przydzielenie książce własnego miejsca na półce. Książki sąsiadujące na półce są tematycznie pokrewne. Możesz nie znaleźć „swojej” książki (czytana, wypożyczona, brak takiej w bibliotece), ale tom stojący obok może być równie dobry lub lepszy. Od tomu do tomu – przesuwając się wzdłuż półki, oglądając spisy treści, zaglądając między stronice, dowiadujemy się sporo o swoich zainteresowaniach i potrzebach informacyjnych i na ogół modyfikujemy je. Na dodatek sekwencję sygnatur możemy śledzić w odrębnym indeksie topograficznym (shelflist). Ten mechanizm jest szczegółowo opisany w piśmiennictwie amerykańskim, w Polsce nie cytowanym. Ale działa. Tę samą klasyfikację co Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie wprowadziła Biblioteka Uniwersytecka w Łodzi, wprowadzi – Biblioteka Uniwersytecka we Wrocławiu. Sygnatury KBK widzimy od lat w ich katalogach.

Wszystkie niemal nowe polskie książki mają zatem symbole KBK nadawane przez duże biblioteki uniwersyteckie. Większości książek zagranicznych nadają je biblioteki amerykańskie. Nie korzystają z tej pracy biblioteki politechnik, bo od dekad mają swoją Uniwersalną Klasyfikację Dziesiętną. Co prawda wymaga ona adaptacji, ponieważ została wymyślona dla bibliografii, a głęboko klasyfikowane książki otrzymują w niej często symbole trudno czytelne i niełatwe nawet do zanotowania, np. 372.893:: 94 (100)”1939/1945”: 94 (=411.16). Ale nikt takich nie nadaje, stosuje się własne tablice, każda biblioteka – swoje, w których wydatne skrócenie symboli skutkuje płytkością klasyfikowania. To znaczy pod jednym symbolem stoi wiele, często i kilkaset, książek. Układa się je alfabetycznie według nazwisk autorów lub według tytułów, co oznacza, że książki sąsiadujące wcale nie są najbardziej pokrewne treściowo! Taki układ zastosowano jednak ostatnio w nowo otwartym gmachu Biblioteki Uniwersytetu Warmińsko−Mazurskiego w Olsztynie.

Z kolei w nowym budynku Biblioteki Głównej Uniwersytetu Gdańskiego książki stoją pod sygnaturami własnej „klasyfikacji systematycznej” (a są niesystematyczne?). Taka np. powszechna w bibliotekach uniwersyteckich książka A. Krausego „Człowiek niepełnosprawny wobec przeobrażeń społecznych” (Kraków 2005) stoi sobie pod symbolem PE.11.10.0, gdzie jeszcze znaleźć można książek ponad 200. W Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie praca ta otrzymała symbol HV 1568, pod którym stoi książek..., no, dużo, jak na KBK, bo 34. Jeśli zależy nam, by student zasmakował w dokonywaniu własnych odkryć, a nie tylko znajdował zadane lektury, dbajmy o głębokie klasyfikowanie.