Biurowiec czy pałac? cz. I

O budynku Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego Cz. I Jan Kozłowski


W gmachu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (budynku o podwójnym adresie, Hoża 20 i Wspólna 1/3) zbiegają się drogi urzędników, polityków i naukowców. Mało kto wie, jak wiele przecina się w nim różnych – historycznych, architektonicznych i symbolicznych – znaczeń i odniesień.

Triumf abstrakcji nad zróżnicowaniem

Gmach jest późnym pomnikiem triumfu abstrakcyjnego porządku nad chaosem różnorodności, a regularność, powtarzalność i jednakowość są znamionami tego zwycięstwa. Abstrakcja pieniądza, czas mechaniczny, obiektywizm perspektywy malarskiej i podejścia ilościowego przez wieki czyniły świat coraz bardziej przejrzystym, aby łatwiej nim było rządzić. Trudno znaleźć dziedzinę życia, która obroniła się przed presją abstrakcyjnych reguł; i tak, po drugiej wojnie światowej w środowisku naukowym system anonimowego peer review oraz zobiektywizowane mierniki „algorytmów” lub „wskaźników stopnia osiągnięcia celów” zastąpiły dawne subiektywne oceny dokonywane przez mistrzów.

Narzucanie abstrakcyjnego porządku stało się narzędziem władzy i planowanej modernizacji. Jednym z pierwszych, którzy bili na alarm w obliczu ekspansji abstrakcji, był osiemnastowieczny niemiecki filozof Justus Möser. Niepodobna ujmować wartości rzeczy na podstawie ogólnych reguł, pisał. Wszystko niesie w sobie własny punkt widzenia, na podstawie którego może być adekwatnie rozumiane. Ludzie centralnej administracji radzi by redukować wszystko do ogólnych zasad, niczym uczeni, według których świat porusza się w rytmie ich akademickich teorii. Ale oznacza to odejście od planu natury, oznaczającej bogactwo w różnorodności, i toruje drogę despotyzmowi.

Rozwój myślenia matematycznego ułatwił kodyfikację praw (np. fiskalnych oraz finansowych) oraz norm działania organizacji państwowych. Już w II połowie XVIII wieku idea „organizacji” stała się jedną z kluczowych w myśleniu elit politycznych. Przez organizację rozumiano grupę ludzi działających na podstawie wspólnie przestrzeganych zasad. Organizacja państwowa zastrzegała sobie monopol co do interpretacji rzeczywistości na podstawie własnego kodu. W przełożeniu na stosunki przestrzenne oznaczało to często „podporządkowanie przestrzennej organizacji jednej, oficjalnej, przez władze państwowe żyrowanej mapie”, czyli powołanie do życia takiej organizacji przestrzeni, „która byłaby doskonale czytelna dla czynników oficjalnych, a zarazem opierała się semantycznej obróbce ze strony jej użytkowników”, pisał Zygmunt Bauman.

Na przeszkodzie porządkowaniu przestrzeni miast stała ich przeszłość. Trudno ją było przeprowadzić „w mieście „palimpsestowym”, żywiołowo powstającym z nakładania się na siebie kolejnych przypadków historii”, pisał dalej Bauman.

Po roku 1945 przed architektami i politykami powstała jedyna w swoim rodzaju szansa narzucenia choć części Warszawy nowego idealnego porządku wedle całościowego i z góry powziętego planu. Bombardowania września 1939 roku, walki Powstania Warszawskiego oraz systematyczne niemieckie podpalenia drugiej połowy 1944, w połączeniu z nowym prawem własności oraz zanikiem społeczeństwa obywatelskiego, stworzyły niespodziewanie przestrzenne tabula rasa i możliwość nieskrępowanej interwencji.

Piękno utożsamiano teraz z ładem, a ład z tym, co jednakie, jednolite, powtarzalne i zaplanowane. „Bezładny, przypadkowy zlepek budynków zabudowy przedwojennej śródmieścia, gdzie wielopiętrowe kamienice sąsiadowały z niskimi zabudowaniami, chaos sklepów, magazynów, zakładów rozrywkowych” (jak głosiło sztandarowe dzieło nowej architektury, album Sześcioletni Plan Odbudowy Stolicy (1950)) miał zostać zastąpiony zabudową uformowaną według nowej estetyki.

Dzielnica rządowa

Dwie historyczne próby narzucenia porządku przestrzennego Warszawie – osiemnastowieczne osie saska i stanisławowska – zostały uzupełnione nową „osią Bieruta”, czyli dzielnicą rządową, biegnącą od placu Trzech Krzyży (budynek Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego, obecne Ministerstwo Gospodarki) aż po ulicę Marszałkowską. Centrum tej nowej przestrzeni tworzy powstała w latach 1947−53 zwarta zabudowa kwartałowa wokół wewnętrznej ulicy−dziedzińca (fragmentu ulicy Wspólnej, zwanego popularnie „placykiem biurokracji”) w obrębie ulic Krucza−Hoża−Żurawia−plac Trzech Krzyży.

„Oś Bieruta” niechętnie tolerowała zieleń, a gdziekolwiek biegła, unicestwiała ulicę jako siedlisko tego, co prywatne, przypadkowe i wieloznaczne. Dzisiejszy gmach Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (fragment lewego skrzydła nowej osi, idąc od strony biurowca PKPG, oraz jedna z pierzei „placyku biurokracji”) zajął miejsce kilkunastu kamienic czynszowych i po obu swoich bokach uśmiercił ulice (Hożą i Wspólną) jako miejsca sklepów, zakładów rzemieślniczych, kawiarń oraz niezaprogramowanego indywidualnego życia.

Wygląd obu ulic na odcinku od placu Trzech Krzyży do Kruczej przed rokiem 1939 tylko do pewnego stopnia potwierdza tezy Sześcioletniego Planu... o chaosie zabudowy kapitalistycznej Warszawy. Rzeczywiście, poszczególne kamienice czynszowe różniły się pod względem gabarytów, szerokości, fasad, suteren, usytuowania bram i balkonów oraz funkcji usługowych. Przy wszystkich różnicach na ogół należały one jednak do typu czynszówki o historyzującej eklektycznej fasadzie, charakterystycznej dla przedwojennej Warszawy i łatwej do odróżnienia od np. kamienic epoki modernizmu czy socrealizmu.

Na obu ulicach od strony zajmowanej dziś przez Ministerstwo znajdowało się po jedenaście kamienic. Zabudowa rozciągająca się pomiędzy Hożą i Wspólną miała kształt prostokątnych ósemek. Górny i dolny bok takiej ósemki tworzyły kamienice frontowe zwrócone w stronę ulic. Pomiędzy nimi znajdowały się oficyny oraz tzw. kamienica dubeltowa łącząca dwa podwórka.

Bardziej jednolity charakter miała ulica Wspólna, na której od Placu Trzech Krzyży w latach 1898−1911 wyrosły monumentalne kamienice o okazałych fasadach. Budynek Ministerstwa od strony Wspólnej zastąpił czynszówki o ornamentyce w stylu empire’u, rokoka oraz modernizmu.

Bardziej zróżnicowana była natomiast Hoża, na której do wojny od placu Trzech Krzyży do Kruczej znajdowały się kamienice zbudowane w latach 1880−92. Przed wybuchem wojny z jedenastu zabudowań od strony północnej (dzisiejszy budynek ministerstwa) sześć miało po trzy piętra (optymalna liczba kondygnacji w domach bez wind), jedno – dwa i jedno – cztery. Oprócz nich na ulicy znajdowały się parterowe budynki sklepowe. Wyobrażenie o charakterze ulicy dają niektóre ocalałe czynszówki od nieparzystej strony ulicy, zarówno jedna frontowa (Hoża 3), jak i tylne oficyny zburzonych kamienic. Gdzieniegdzie zachowały one ślady wspaniałej przeszłości w postaci resztek sztukaterii, rzeźbionych drzwi i poręczy. Dziś tworzą odrębny świat, tak różny od świata ministerialnych sal i korytarzy.

Zniszczenia lat wojny (jak widać na zdjęciach lotniczych, rzeczywiście szczególnie silne w opisywanym kwartale) ułatwiły decyzje co do budowy dzielnicy rządowej, obejmującej kilka ważnych resortów gospodarczych i zjednoczeń przemysłu. Problem braku dzielnicy rządowej stał się po roku 1945 ostrzejszy niż kiedykolwiek. Wraz z nacjonalizacją większości dziedzin życia niebywale wzrosła rola i znaczenie centralnej administracji. Tymczasem po roku 1864 Warszawa w ramach popowstaniowych represji została pozbawiona funkcji stołecznych, a zatem zabudowań rządowych (tak charakterystycznych np. dla Lwowa, jako byłej stolicy Galicji). Gdy te funkcje w roku 1918 odzyskała, historyczne centrum było zabudowane. W gospodarce rynkowej dwudziestolecia międzywojennego odrębna dzielnica rządowa mogła powstać tylko na jej obrzeżach, co kłóciło się z zasadami symboliki przestrzeni stolicy państwa. W efekcie, zarówno u zarania niepodległości, jak i w roku 1939 ministerstwa (w budynkach zaadaptowanych lub nowo wzniesionych) były porozrzucane po całej Warszawie.

Mało znaną osobliwością tej nowej dzielnicy jest fakt, że z jednej strony była ona materializacją wizji artystycznej Macieja Nowickiego, największego polskiego architekta I połowy XX wieku, a z drugiej była urzeczywistnieniem założeń nie tylko ideologicznych, ale i politycznych oraz militarnych okresu stalinowskiego. Idee polityczne i militarne nieraz decydowały o kształcie urbanistycznym miast, by wspomnieć choćby szerokie bulwary Hausmana w Paryżu, wznoszone także z myślą o zapobieżeniu walkom ulicznym. Uwarunkowania strategiczne miały, jak się zdaje, szczególnie duże znaczenie w okresie stalinowskim – okresie kulminacji terroru, zależności od Rosji, zimnej wojny oraz wojny koreańskiej. Wpłynęły one nie tylko na konstrukcję zabudowań rządowych (podziemne schrony i tunele, wzmocnione stropy jako ochrona przed bombardowaniami), ale także na szerokość niektórych ulic oraz na decyzję o budowie głębokiego metra. Te założenia strategiczne tłumaczą wiele inaczej niezrozumiałych osobliwości dzielnicy, takich jak szerokość Kruczej czy też lotnisko dla śmigłowców na dachu Grand Hotelu (jak się zdaje, nie tyle dla transportu gości, co dla desantu wojska i ewakuacji dygnitarzy w przypadku wojny lub rozruchów).

Ideologiczna i estetyczna wymowa dzielnicy jest mniej jednoznaczna. Przed rokiem 1956 atakowano ją, gdyż nie dość pryncypialnie wcielała ideologiczne założenia („odchylenie konstruktywistyczne”), a od październikowego przełomu, ponieważ okazała się składowiskiem „martwych, bezdusznych maszyn do urzędowania”.

Z dystansu lat trudno budowę dzielnicy nazwać jednoznacznie gwałtem zadanym żywej tkance miasta, ponieważ jej architektura wcielała w życie tendencje do modernizacji i uproszczeń, w imię których (także w najbliższej okolicy gmachu ministerstwa) przed 1939 rokiem burzono nieraz eklektyczne mieszczańskie kamienice, by na ich miejscu stawiać modernistyczne biurowce, lub skuwano ich zdobienia, by lepiej oddawały ducha nowej epoki.

Powrót pałacu

Paradoksalnie niektóre powojenne „bezduszne maszynistyczne gmaszyska” w znacznie większym stopniu wcielały cechy starej historycznej architektury pałacowej niż budynki rządowe wzniesione w kapitalistycznej II Rzeczypospolitej. Nowe czasy okazały się łaskawe dla idei pałacu, choć stare arystokratyczne pałace nie przyznałyby się do pokrewieństwa z „pałacami ludu”, „pałacami młodzieży” czy „pałacami kultury i nauki”. Wzorem pałacowej formuły ministerstwa okazało się Ministerstwo Finansów (wielki dziedziniec z drzewami i fontanną!), a wiele cech pałacu posiada także obecny gmach ministerstwa. Elementy pałacu są widoczne na każdym kroku.

Ministerialny pałac (podobnie jak dominująca w baroku forma pałacu) to boniowana piaskowcem prostokątna budowla z zagiętymi pod kątem prostym skrzydłami. Korpus główny podkreśla środkowy ryzalit oraz portyk z tarasem. Korpus i skrzydła ujmują czworoboczny dziedziniec otoczony krużgankami (w gmachu ministerstwa tylko częściowo). Tak jak te dawne, ministerialny pałac cechuje symetria założenia i układu wnętrz. Kondygnacje mają zróżnicowaną wysokość; dolne są wyższe od górnych. Podobnie jak w tych dawnych, tak i do rządowego pałacu wkracza się przez westybul. Od pierwszego piętra przez dwie kondygnacje biegnie otwarta na taras wielka, reprezentacyjna sala z galerią dla orkiestry. Tak ta sala, jak i wiele innych na pierwszym piętrze mają fryzy, stiuki i żyrandole oraz są ustawione w amfiladzie. Budynek MNiSW reprezentuje zatem francuski typ pałacu „między dziedzińcem a ogrodem” (entre cour et jardin) z otwartym na ulicę dziedzińcem paradnym (cour d’honneur).

Równie oczywiste są także różnice. Istotną częścią francuskiego pałacu jest ogród, zastąpiony w Warszawie parkiem maszynowym (parkingiem). Zastawiony autami dziedziniec trudno nazwać paradnym. Prócz pierwszego piętra, pokoje połączone są korytarzem, a nie amfiladowo. Dzięki windom pałac Ministerstwa Nauki pnie się w górę ponad wyznaczoną wygodą wysokość dwóch−trzech pięter w dawnych pałacach. Ozdobna klatka schodowa zniknęła nie tylko jako wykwit feudalizmu, ale także z powodów ściśle funkcjonalnych: rozbudowa pięter narzuciła potrzebę umieszczenia pionów komunikacyjnych na obu rogach budynku. Reprezentacyjna sala z galerią nie nosi nazwy balowej, tylko „sali 117”. Charakterystyczny kształt metalowych tralek balustrad schodów i balkonów zdradza rodowód okresu socrealizmu (a nie epoki baroku).

Pewne cechy pałacowe przetrwały tylko jako przeżytki. Nigdy żadna orkiestra dworska nie grała na galerii ani też osoby goszczące w sali nr 117 nie przeszły nigdy na taras, by słomkami ciągnąć ze szklanic absynt.

Gdy kiedyś w budynku umieszczono dwa różne resorty, hol zamieniono w pomieszczenia dla powielarni, a osobne wejścia dla każdego ministerstwa ulokowano od strony Wspólnej, w dwóch przeciwległych narożnikach z podcieniami. Nawet przejęcie gmachu przez jedną instytucję – Urząd ds. Postępu Technicznego i Wdrożeń (1989) – nie odwróciło degradacji westybulu. Jego odrodzenie i powrót frontu gmachu na ulicę Hożą nastąpił w ostatnich miesiącach.

Wszelka nowożytna władza pochodzi z pałacu, tej najważniejszej formy architektury monarchii absolutnej oraz symbolu władzy i panowania. Ministerstwo to spadkobierca pałacu, jednak pod wieloma względami jest jego kontrapunktem.

Przede wszystkim, oferuje prostotę zamiast nadmiaru. Zamiast różnokolorowych tapiserii, kilimów, obrazów i plafonów w różnych deseniach i o różnej tematyce – ciszę jednego koloru ścian i sufitów (najczęściej jest nim brak koloru – biały). Zamiast bukietu smaków nieskończonej liczby różnych dań i trunków nigdy niekończących się biesiad – słone paluszki i wodę mineralną podawaną podczas (zamykanych mniej więcej o czasie) zebrań. Zamiast muzyki towarzyszącej ludziom pałacu niemal „od świtu do nocy” i „od kołyski do grobu” – redukcję dźwięków do jednego instrumentu – strun głosowych. Zamiast używania głosu w różnych przedziałach skali głośności i emocji – od szeptu do krzyku, od czułości do wrogości i od afektacji do umiarkowania – natężanie głosu i uczuć niemal zawsze w wąskim przedziale pasm środkowych. Zamiast obściskiwania podczas powitań i pożegnań – uproszczenie rytuału do krótkiego „dzień dobry – do widzenia” z uściskiem ręki jako jedynym i rzadkim przejawem kontaktu fizycznego. Zamiast odurzającej rozmaitości zapachów – potu, perfum, pudrów, olejków różanych, mięsiw, kiszonej kapusty, odoru gnoju oraz zaduchu niewietrzonych komnat – przestrzeń bezzapachową, sterylną i jałową. Zamiast bogactwa słów, form i fraz języka, z różnymi poziomami znaczeń i wielokierunkową metaforyką – ubóstwo jednoznacznych zestandaryzowanych klisz. Zamiast rzeczy, które mówią – rzeczy, które milczą: zamiast herbów, sentencji i alegorii, umieszczonych na łyżkach, widelcach, kuflach, kaflach, skrzyniach, kredensach, kałamarzach i supraportach – przestrzeń, która krzyczy milczeniem i jest znacząca przez brak związanych z nią znaczeń. Zamiast rozmaitości linii i figur geometrycznych wnętrz i mebli – kwadratów, prostokątów, kół, owali, wieloboków, ślimacznic – załamywanie niemal wszystkich przedmiotów i pomieszczeń pod kątem 90 stopni.

Dr Jan Kozłowski, specjalista w dziedzinie polityki naukowej, pracuje na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. Drugą część eseju opublikujemy w następnym numerze.